Węgry 2012
Wielkanoc
Piątek
Ruszyliśmy rano 6,30 . Droga pusta . Spokojnie do Radomia , Tarnobrzega , Rzeszowa i Barwinka . Żadnego pośpiechu, luz . Po drodze śniadanko , kawka . Przecież nigdzie się nam nie śpieszy. Mamy być w Egerze po południu , zakwaterować się , odświeżyć pójść w dolinkę Pięknej Pani i …. wino, wino , wino . Dojeżdżamy do Preszov , dalej obok autostrady kawałek do Koszyc , jeszcze tylko kilkanaście kilometrów i Węgry. Nareszcie można normalnie jechać. W zabudowanym restrykcyjne 50 za to poza nim 110 km/h . We wschodnich Węgrzech drogi puste ruch minimalny Zgodnie z planem po południu w Egerze .
Podjeżdżamy do Kulcasa . Hotel piękny , mały ale przy tym warunki jak w Hiltonie . Pokój nr 1 ten sam co w zeszłym roku , miło , jak w domu .
Do naszej dolinki jakieś sto metrów . Gps zbędny , nawet na czworaka można wrócić , i o to chodzi.. Jest nas osiem osób, żadnych dzieci , wreszcie normalny urlop dla dorosłych. Kolacja po węgiersku , trochę muzyki i na wino J
Dolina Pięknej Pani . SZEPASSZONYVOLGY
Ładnie się nazywa, niepozorna , z całą masą podziemnych winniczek zlokalizowanych obok siebie.Zresztą w całym mieście dziesiątki takich co od razu rzuca się w oczy !
Wszystkie wypełnione zapachem wina, piwnicy i tego szczególnego powiewu starości , grzyba i stęchlizny w pozytywnym znaczeniu. Niektóre ekskluzywne , bardzo eleganckie, inne swojskie prowadzone przez najczęściej przez starszych już właścicieli .
Win cała masa od białych do czerwonych w wielkiej ilości odmian i smaków. Każde zachwalane z możliwością degustacji
W sumie jak w pubie tylko zamiast piwa z nalewaków , beczek czy butelek leją się ogromne ilości wina. Są też inne smaki 🙂
W każdej spędzamy trochę czasu , oglądając , degustując .
Ze starszymi Węgrami wdajemy się w ciekawe rozmowy , w ich ojczystym jakże pięknym języku .Po paru winkach konwersacja jest łatwa , nie nastręcza trudności
W każdej knajpie beczki i piwnice pełne ław , murowane korytarze . Że to się ni zawali . Cud 🙂
. Co chwilę czas umila cygańska , węgierska orkiestra. Czasem za grosze zagra dla nas jakiś skrzypek .Ogólnie jest pięknie. Coraz piękniej J
Dzień się kończy, pomalutku kierujemy się do hotelu i lulu . Ale … przecież jesteśmy na urlopie . Kończymy nad ranem J
Sobota
Śniadanie, dużo i dobrze .
Rano miał być basen termalny w niedalekim Egerszolog , coś na poty , bóle i inne powczorajsze przypadłości.
Stan towarzystwa był jednak wyjątkowo dobry , przy takiej pogodzie szkoda było spędzać czas w basenie Okazało się , że zrobimy koledze urodzinową niespodziankę w miejscowej cukierni.
Pogoda marzenie . Idziemy do zamku. Od lat próbowaliśmy ale zawsze coś było nie po drodze.
Wchodzimy, zamek spory, w zasadzie to same mury na wzgórzu ale imponujące, górujące nad nowszą częścią Egeru .
Z nich ładny widok na stare miasto.
W środku niespodzianka, zawody łuczników ale takich oryginalnych żołnierzy i myśliwych dawnych węgierskich strojach.
Oceniały je równie ciekawie ubrane panie.
Cała masa w różnym wieku strzelająca do imitacji dzikich zwierząt , o dziwo wszyscy trafiają .
Spacer po dziedzińcu, przerwa na papu , pamiątki i do cukraszady . Mimo drobnych przecieków uroczystość się udała nawet zaskoczenie było .
Marjan Cukraszda, miejsce ze wspaniałymi torcikami w ogromnym wyborze, ciastkami , kawą , gorącą czekoladą . Jedno z ulubionych miejsc w Egerze.
Później spacer po starówce kolorowymi uliczkami, zaglądamy do węgierskiego kościoła .
Bierzemy z niego ulotkę i czek na wsparcie Radia ISTVAN:)
i zaglądamy ładniutkiej do winiarni na degustację wina.
Polki alkoholki
Rabóczki półsłodkie wspaniałe , wręcz pycha ale jak patrzę na kolegę chyba trafiło mu się wytrawne.
Popili , zakupki i w drogę .
Jeszcze tylko sklep ze starociami, spotkanie z Patonem i do naszej dolinki.
Wracamy , pokoiki posprzątane , piżamki poukładane . Prawie wszyscy byliśmy zdziwieni widząc ułożone równiutko piżamki naszych znajomych.
Idziemy na obiad w hotelowej restauracji . Warunki doskonałe, wszystko pierwszej jakości, stylowe ale jakieś takie nowe , nie o to nam chodziło. Ale obiad to obiad , nie ma co narzekać, winko , piwo dobre papu , o co chodzi ? 🙂
Bardziej podobało nam się w tych małych piwniczkach z klimatem. No i poszliśmy. Po to tu przyjechaliśmy. Najpierw piwniczka u starszego pana. Jak się dowiedział skąd jesteśmy od razu przeszedł na niemiecko – węgierski . Tu jest taka tradycja . Ty pytasz o coś po angielsku , a gość odpowiada po węgiersku lub niemiecku. W sumie proste . Wszystko zależy od ilości spożytego wina. Opowiedział nam trochę historii , poznaliśmy jego spojrzenie na kwestię noblistów węgierskich… i na prezydenta Francji . I to wszystko po węgiersku J))). Cudo , coś jak u nas w Zakopanem tylko trudniej ale klimacik podobny. Przenosimy się dalej.Tu już inny kapitał , warunki, inne możliwości obsługa i klimat . Też fajnie tylko inaczej. No i cały czas wino, wino ,wino. Kolejka dla ośmiu osób w dużych kieliszkach to jakieś 25 -30 zł. Tylko śmiać się i pić J Odwiedzamy jeszcze dwa miejsca , pijemy na szybko i do domku. Ale to nie koniec. Niektórym mało, idziemy do restauracji hotelowej i dalej.
Niedziela
Śniadanie , dużo i dobrze, w końcu Wielkanoc.
Szwedzki stół ale obficie zaopatrzony , no i mamy trochę swoich rarytasów.
Iwonka bardzo przywiązuje wagę do drobiazgów , więc stoliku nasze mimo iż przygotowane przez obsługę nabrały trochę bardziejświątecznego wyglądu. Były i kurczaczki i przede wszystkim ładniutkie figurki cukrowych baranków.
Pierwsi zasiedliśmy do stołów. Najpierw jajeczko , potem spokojnie jemyświąteczne śniadanko , żartując przy tym sobie i opowiadając historie ostatnich dwóch dni. Atmosfera świąteczna , wystrój też . Po pewnym czasie zaczęli się pojawiać na śniadaniu pozostali gohotelowi goście. Głównie Węgrzy . Usiedli przy stolikach i po jakimś czasie zaczęli się od właścicielki stanowczo domagać cukrowych baranków. Bardzo nas to rozbawiło .
Pojedliśmy , przeszliśmy się po ogródkach naszego hotelu. Zresztą bardzo ładnych . Zarówno sam hotel jak i jego najbliższe otoczenie jest na najwyższym poziomie ,
Sala jadalna
Hotel z własną winiarnią , ogromną podziemną restauracją , barem alkoholowym,
kaskadowymi ogródkami , fontannami . na górze w ogrodzie otoczona jeziorkami chińska pagoda o dwóch pokojach, również do wynajęcia ,
Wszystko to na różnych poziomach . Do tego stoły dla biesiadników, altanki , schodki, jeziorka. Rewelacja .
Po prostu Gulcas Czarda !!!
Zaczekaliśmy jeszcze chwilę aż właściciel przywiezie zimową czapkę małżonki pozostawioną tam rok wcześniej. Czapeczka w nienaruszonym stanie dzielnie czekała na naszą kolejna wizytę w tym miejscu.
Pochodziliśmy sobie trochę po okolicy i do
dolinki , Wielkie halo , jakieś 70 metrów . Weszliśmy jescze raz do kilku , przeprowadziliśmy ostatnie degustacje ( mamy dwóch kierowców ) , zrobiliśmy niemałe zapasy wina do domu i na drogę.
Wyjeżdżając z Egeru zwróciliśmy jeszcze uwagę , że tutaj każdy bez względu na zasoby ma swoją lepszą lub gorszą piwniczkę .
Niektórzy mają nawet coś w rodzaju domków letniskowych, powiedziałbym daczy.
Zasada prosta Scinasz na równo częś wzgórza, dobudowywujesz chałupę i dalej ryjesz w głąb tej góry ogromne piwnice
Zapakowaliśmy graty i do Budapesztu.
CBA jest wszędzie
120 km żadna sprawa. Żony prowadzą , jazda spokojna i o to chodzi , nastroje w porządku . wszystko zgodnie z planem. Podjeżdżamy pod pensjonat , w którym mamy rezerwację
i …. No niestety w Internecie można sprzedać wszystko . Niby wszystko jest ale wystrój i standard jak za Gierka , cud, że jest woda . Cena 30 € . Zaklęliśmy ale co tam , nie przyjechaliśmy tu na wczasy , prześpimy kilka godzin i tyle. Rzucamy graty i w miasto.
Uwielbiam takie znaki.
Tramwajem do Parku Miejskiego . W nim duże wesołe miasteczko . Jak ktoś lubi to super duża DREWNIANA ( na pewno extra trzeszczy i skrzypi ) kolejka górska .
Dalej omijamy bardzo ładny pałac później okaże się , że to po prostu basen.
W oddali zamek czy coś takiego
wchodzimy przez ładna bramę
W środku jeszcze ładniej
Kościół nad wejściem płaskorzeźby 12 apostołów
Jak wszystko tu , bardzo ładny, w środku pałac , kościółek , wyjątkowo ładny stylowy budynek ,
nie uwierzycie, to ministerstwo rolnictwa .
mieści się tu tez Muzeum Narodowe , jeśli dobrze zrozumiałem węgierski napis. Wszystko to otoczone szeroka fosa. Przechodzącą w duże oświetlone reflektorami jezioro z pięknymi budynkami na nabrzeżu , to ślizgawka miejska J Jest jeszcze Anonimus, dotknięcie jego pióra przynosi szczęście .
Mijamy coś na kształt wielkiego jeziorka , brzegi uregulowane , wody brak , po środku tego wszystkiego ozdobne lampy i to całkiem sporo. Na nabrzeżu starodawne budynki. Elegancja .
To ….. ślizgawka miejska.
Idziemy przez plac ???? obok Partenon
w dół do stacji metra, nim jedziemy do centrum, do końca , fantastyczne .
To druga po Londynie najstarsza linia Metra ( 1894 ) .
Wysiedliśmy na samym głównym placu Pesztu .
Rewelacja , sto metrów do Dunaju i kas biletowych na statki pływające po nim.
Teraz obiadek.
Latem wszędzie są tu ogródki z parasolami jak na typowym rynku ale teraz w święta jeszcze ich nie ma, jest tylko targ z węgierskimi pamiątkami. Wchodzimy do restauracji przy, której w ogródku latem jedliśmy dobry obiad. Na pierwszy rzut oka ciasno i tak zwyczajnie . Po chwili odkrywamy jednak, że jest zejście do piwnic gdzie jest elegancko i stylowo. Naprawdę ładna knajpa.
Jedzonko bardzo dobre w dużym wyborze i wysokiej cenie , no , w końcu jesteśmy w samym sercu Pesztu. Niby wszystko ok. ale wrażenie, że obsługa jakaś taka oschła, myślę, że to typowe, wszędzie w takich restauracjach jest podobnie.Jak dowiadują się, że to nie jest wycieczka bogatych niemców dających duże napiwki.
Jeszcze dosiadł sie jakiś wielebny.
Spacer po Vorosmarty , główny plac .
Lecimy dalej , ładną uliczką w stronę Dunaju. Wychodzimy nad Dunaj po lewej Most Elżbiety i wzgóże Gallerta.
Wycieczka statkiem po Dunaju koniecznie po zmierzchu ( !!! ) to główny punkt programu przy każdej wizycie w Budapeszcie. Bilety w kasie na nabrzeżu między mostem Elżbiety a Łańcuchowym. Tu też jest przystań.
Wsiadamy na statek . przed nami rejs po Dunaju pod wszystkimi mostami , w obie strony
Piękne widoki na miasto , mosty , pałace kościoły do tego historia Budapesztu z elektronicznym przewodnikiem po polsku . Dużo ciekawych wiadomości .
Widoki zatykają , prawy brzeg Parlament i inne ładne budynki.
Hotel Four Seasons
Po lewej zamkowe wzgórze , stare miasto .
Hotel Gellert
Dopływamy aż do ostatniego, nowego mostu Rakoczych , ma ciekawe nowoczesne czerwone latarnie.
Tu statek zawraca . Na prawym brzegu gmach nowoczesnego Teatru Narodowego .
Nad nami wspaniały most wolności
Następny Elżbiety
Dalej łańcuchowy za nim Małgorzaty.
Nagle !!!
Co się dzieje ? Strasznie zimno , mimo to idziemy zwiedzać Budę
Najpierw przepięknym mostem łańcuchowym aż do tunelu pod zamkowym wzgórzem
potem wjazd kolejką linową na samo wzgórze .
I spacer po oświetlonym wzgórzu zamkowym , jak zawsze pięknie oświetlona katedra i arkady .
I ta intrygująca Czarna Wieża .
Wspaniałe widoki z góry na oświetlony Dunaj , mosty i parlament. Generalnie w nocy cały Budapeszt jest oświetlony. Wygląda wspaniale.
Późno już, trzeba wracać bo nie zdążymy na ostatnie metro . Na szczęście jeździ taki mały autobusik ( 16 ) ze starej Budy do samego metra w Peszcie. Po godzince jesteśmy w hotelu. Robimy zebranie , ustalamy co robimy w dniu następnym. Klamka zapadła , rano idziemy na basen . Rewelacja, na wielu już z rodziną byłem . Aquaparki , termalne , śmierdzące , radowe , pachnące podświetlane ,z muzyką pod wodą itd. Ale to absolutna rewelacja. Budynek z zewnątrz jak teatr w środku przed wejściem freski jak w kościele tyle , że z motywy z mitologii związane z wodą .
W środku termalne baseniki z różną temperaturą ale takie uzdrowiskowe bez fajerwerków.
Za to szatnie ho, ho . Od razu poczułem się jak Kania czy Benedek J te same co w filmie, sto lat jak nic !
Basen z drewnianymi hebanowymi kolumnami. Do tego ciepły.
Sauna i inne dodatki . Wychodzimy na zewnątrz i … pięknie .
Panowie grają w szachy i popijają naleweczki , woda gorąca , pełen relaks.
My, woda , basen, posągi, fontanny CK budynki w z czasów CK dookoła , brakowało tylko Franciszka Józefa , Sisi i reszty rodziny cesarskiej. Super wrażenie .
Wychodzimy , obiad w pobliskiej restauracji . Miała być zupa rybna Halasze dla mnie i „Patona” ( Janusz ) i była . Miała być dobra , a nie była . Wpakowałem w to łychę bardzo ostrej papryki i jakoś poszło . Janusz mocno marudził, nawet bardzo mocno, uśmiechająć się szeroko mówił co chwilę OBRZYDLISTWO. Zupa jak zupa , ja już jadłem ją kilka razy , wiedziałem czego się spodziewać , taka ładnie wyglądająca gulaszowa z kawałkami ryby nieznanej maści , papryką , o bardzo mocnym smaku błota i jakiejś zgnilizny . Za to Janusz , szkoda gadać J
Wsiadamy w samochody i do centrum .
Każdy idzie gdzie indziej .
Jedni ponownie na starówkę inni pod parlament .
Budynek piękny , jedyny w swoim rodzaju . Szkoda , że tego dnia nie można go było zwiedzać w środku .
Mamy jeszcze trochę czasu , więc spacerek po bulwarze.
Na nabrzeżu misce pamięci Żydów węgierskich
Jedziemy na wzgórze zamkowe , do katedry . Zwiedzamy ją w środku .
Czarna wieża w całej krasie .
Później spacerek po okolicy. Byliśmy tu już wiele razy , więc chodzimy tak sobie dla przyjemności.
Słonko świeci , wiosna ,widok na Dunaj i drugą stronę miasta.
Tu wiosna, kwitną śliwy i migdałki . W polsce pąków jeszcze nie ma.
Wracamy do samochodu a tu niespodzianka .
Tuż obok pod ziemią Muzeum Szpital , sam nie wiem co to, bo już tam nie weszliśmy ale ku mojemu zaskoczeniu w środku stała sanitarka , piękna , biała z czerwonym krzyżem , nie uwierzycie – NYSA.
sanitka nyska
Wrócimy tu za rok.
Kończymy wizytę w Budapeszcie i zmykamy do Szentendre .
Małe miasteczko na północ od Budapesztu. 10-15 km. Żaden problem .
Nad Dunajem . Bardzo ładna mała starówka .
Na niej sporo sklepików z węgierskimi pamiatkami.
Moskwa ?
kilka kolorowych uliczek , muzeum Marcepana ( fajne ) wraz ze sklepem ,
w nim dziesiątki figurek różnej wielkości .
Lady D. naturalnej wielkości
Na tabliczkach pełny opis wagi , wielkości i godzin poświeconych na wykonanie figury. Do tego dokładny spis składników użytych do wykonania każdej figurki.
Obrazy i portrety na słodko. Pełne gabloty marcepanowych różności.
Kaktusy i talerzyki też z marcepana.
Super sprawa szczególnie dla dzieci.
Kolejna niespodzianka Szentendre.
Toaleta z niespodzianką i ubraną choinką przez cały rok – 1 € warto wejść J ( koniecznie !!! )
W środku …………………………….. muzeum ………………………..nocników
z całej Europy
Dalej przepyszne Langosze , jeden z ważniejszych punktów programu podczas każdego pobytu. Nigdzie nie jedliśmy lepszych.
Krótki spacer po kolorowych uliczkach
i dalej , niestety już w stronę domu . Przed nami Lewoca i Zakopane .
Droga niby prosta ale Levoca zostaje na następny raz już po 23 wpadamy do naszej „Rozpierduchy”. Tak naprawde nazywa sie „Rąbanica ” ale jakoś tak się przyzwyczailismy. Knajpa ma swoje nieocenione zalety . Nie dosyć , że jest otwearta do 24 co w okolicy jest rzadkością , to jeszcze ciepłe papu można zamówic aż do 23.
Mało tego znajduje się jakieś 200-300 metrów od domu naszej koleżanki Sylwi u której od wielu , wielu lat wynajmujemy pokoje bedąc we Zakopanem.
Towarzystwo zmęczone ale mocno głodne , tak naprawde lecieliśmy tu na ” zbity pysk ” żeby zdążyć prze jedenastą.
Towarzystwo zmęczone ale mocno głodne , tak naprawde lecieliśmy tu na ” zbity pysk ” żeby zdążyć prze jedenastą. Powiedziałbym , że momentami przez góry jazda była mocno brawurowa. W każdym bądź razie pasażerowie na pewno nie spali.
Dzięki naszym wpływom i poświęceniu , o czym zapewniliśmy personel, dostaliśmy mimo późnej pory jeszcze coś do jedzenia. Kucharz był wyrozumiały.
Z napojami wszelkiej maści nie było problemu.
Sama Rozpierducha bardzo ładna i przestronna. Nigdy nie ma tu tłumów i jedzonko pycha. Można płacic kartą . Można wypic mało , można dużo i do domku blisko. Nie potrzeba kierowcy i to robi różnice.
Przyznam , że potem padliśmy w domu bez życia.
Z rana tradycyjne zakopiańskie śniadanko. Marek , znaczy ja, raniutko posuwa do piekarni na Krzeptówki i po chwili na stoliku lądują świerzutkie , wspaniałe bułeczki , masełko , pomidorki , oscypki i cała masa pysznosci z wegierskimi paprykami i kiełbaskami włącznie. Po powrocie z zagranicy nasze polskie pieczywo jawi się jak coś z innego świata. Pycha.
Pogoda bajkowa , wjeżdzamy na Gubałówkę . Nowa kolejka chyba troche szybciej jeżdzi , w kazdym bądx razie jest i ładnie , i luksusowo.
I słynny mostek , wspomnienie narciarskich szaleństw z dzieciństwa. Miejsce o którym zawsze się rozmawiało po powrocie do domu . Te historie małolatów o brawurze, szalenstwie , niebezpieczeństwach i genialnym pokonaniu tego odcinka w niewiarygodny wręcz sposób, na niewiarygodnej wręcz predkości. . Ach … aż się łezka w oku kręci.
niestety po zupełnie niezrozumiałych dla narciarzy przepychankach włascicieli stoku Gubałówki z PKl to wspaniałe , kultowe miejsce pozostaje tylko we wspomnieniach narciarzy. Szkoda.
Na górze sielanka . Ośniezone Tatry , Giewont , słoneczko . W dole Zakopane. Bajka.
Przez całe moje życie patrzę na Tatry z tego miejsca i zawsze mnie urzekają . jedno jest takie miejsce na świecie.
No i to żarcie do mnie przemawia.
Tradycyjny spacer po Gubałówce , kawka , herbatka , piwko w restauracji na górze.
Potem , zjazd , wizyta na bazarku . Tam obowiazkowe zakupy . Oscypki i cała masa dzwonków.
trochę drewnianych pierdół
i lecimy do ” Zięby” na tradycyjny polski obiad ………………… wreszcie.
Jedna jest taka restauracja w Zakopanem , a raczej w Witowie. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć , że przez kilkadziesiąt lat jeżdżąc do Zakopanego po kilka razy w roku mamy w tym temacie jako takie rozeznanie . Pomińmy skromność, moglibysmy zapewne napisać z Iwonką bogaty przewodnik po podhalańskich restauracjach i jedzeniu w nich podawanym.
Restauracja u Zieby jest jedna i niepowtarzalna.
Górale grają , schabowy na cały talerz, zasmażana kapucha , tłuczone ziemniaki ze skwarkami i zsiadłe mleko . Na przystawkę wielka porcja śledzia w śmietanie , dwa razy zielona herbata , może żurek lub kwaśnica. Już po przystawkach człowiek ma dość.
A to polska właśnie . pal licho kalorie, Po powrocie z zagranicy to działa na człowieka jak hymn, aż w dołku z emocji ściska.
Zielona herbata mocno zaskakuje jedna z koleżanek. Widać , że nietutejsza. Mimo , że jesteśmy przyjezdni to po tylu latach dziewczyny dobrze wiedzą , że zielona herbatęa to żubrówka. Rozumiemy się bez słów , koleżanka zdziwiona ale przecież sama chciała . Daje jednak radę . Fajna niespodzianka. Jeszcze raz proszę.
Do Zięby jezdzimy zawsze , nawet wracając z zagranicznych wojaży staramy sie tu własnie przypomnieć sobie jak smakuje normalne jedzenie , często nadkładajac mocno drogi. Zdarzało nam sie również wpadać tak z niczego z Warszawy tu tylko na obiad i zaraz wracalismy spowrotem . No , trzeba mieć fantazję, choć restauracji na poziomie z doskonałum jedzeniem w Warszawie nie brakuje.
Jeśli dodam do tego Wigilię i Swieta Bożego Narodzenia spędzone w tym roku właśnie tu, to nasza fascynacja tym miejscem jest niezaprzeczalna. Ale najwazniejsze jest jedzenie i personel ze wspaniałą szefową, Panią Marią na czele.
Stąd juz tylko na Suchą Horę do słowackiego sklepu po łupy i …
bocznymi dróżkami omijamy cała zakopiankę i po paru godzinach jestesmy w domu.
Cudowne Świeta . Było wspaniale.
Ale to później 🙂
DODAĆ:
- Historia o zapomnianych majtkach.
- Baranki i jajka wielkanocne.
- Napotkani Polacy – niebieskie spodenki ;o)
- Zaznaczyć o biletach dobowych – można kupić w metrze.
- Koniecznie o wieczornym uroku budapesztańskich uliczek, a potem szalony powrót autobusem linii milenijnej.
RESZTA PÓŹNIEJ 🙂