Część 9
Grecja – Xanti , Leptokaria , ( Olimp ) , Volos , Termopile
Granica. Drżę trochę o roślinki i te litry wina głęboko ukryte w bagażniku. Wszystkich dokładnie sprawdzają, podchodzi celnik, pyta ” Polsko ? ” – i szerokiej drogi. Uff .
Zatrzymuję sie w pierwszym greckim miasteczku. Od razu rzuca sie w oczy duży biały minaret nowo wybudowanego meczetu, wydawało mi się , że będą tu sami grekokatolicy.
Domy też tu zupełnie inne.
Zaglądamy do sklepu , zaopatrzenie dobre, nawet bardzo dobre. Z całkowitej ciekawości kupuję nieprzyzwoicie różowe wafle. Smakują tak jak wygladają, ale co tam, głodny jestem, zjadłbym nawet suchara
Po drodze mijamy mały sklepik z „mydłem i powidłem” jest w nim chyba wszystko począwszy od ciastek i pieczywa, przez zioła, ubrania, gwożdzie i łańcuchy aż po lemiesze i taczki. Nagle zauważam piękny krowi dzwonek , aż mi się oczy zaświeciły. Pytam ile. 120 € – o mało nie upadłem. Patrząc na wioskę myślałem , że za 120 € to kupię tu wszystko z kawałkiem pola włączne. Dzwoneczek sprowadził mnie na ziemię i przypomniał, że to już nie taniutka BG .
Wg mapy kawałeczek do Xanti. Tak naprawdę ciągła jazda po górkach jakich w Polsce nie uświadczysz, daleko w dole śliczne małe wioski. Poza tym ciągła walka silnika z grawitacją. W duchu podziwiam załadowaną na maxa maździę, ale nic nie mówię, licho nie śpi 🙂
Od czasu do czasu mijamy pojedyncze wioski. W każdej z nich meczet, jak nie w Grecji.
W każdej fajny klimacik . Panowie siedzą w knajpkach przy samych ulicach. Bawią się. Żywo gestykulują albo toczą jakieś męskie dysputy. Fajnie to wygląda i tak w każdej wiosce.
Droga kręci sie po górach , ale od czasu do czasu wpadamy w małe dolinki. W jednej nich koryto wyschniętej rzeki, po wielkiej wodzie pozostał ledwie mały strumyk. Nagle zauważamy stary, kamienny, dawno nie używany most. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że oglądanie takich właśnie mostków stanie się naszą pasja na lata i zaprowadzi w wiele ciekawych miejsc w całej Europie.
Nareszcie Xanti !!! Pierwszy raz od nie wiadomo kiedy jest równo aż po horyzont. Jednocześnie to zauważyliśmy. Dziwne uczucie ulgi.
Dziewczyny chciały sie zabrać ” na łebka ” , niestety jechały w przeciwną stronę.
W mieście pop nam ” przebiegł drogę „, wiadomo, cały w czerni, nie wiedzieliśmy czy to też oznacza pecha.
Zabudowa typowo grecka. Kilkupietrowe, kremowe, pelne wielkich balkonów kamienice. Nad każdym balkonem ogromna markiza.
Nie zatrzymujemy się jednak, od razu jedziemy w stronę Salonik. Mijamy Kavalę gdzie kiedyś na zwykłej górce znalazłem dwa dzikie żółwie , jakby nie było greckie.
Jesteśmy już mocno zmęczeni, Zjeżdżam nad morze do Nea Peramos. W oddali doskonale widoczna górzysta wyspa Thassos.
Parkuję przy samym brzegu. Morze ode mnie jakieś trzy metry. W zatoczce kilkanaście małych łodzi.
Mały odpoczynek, kąpiółka, papu i jedziemy w stronę Salonik. Mamy dylemat. Zostać dwa dni na Chalkidiki, czy jechać dalej pod Olimp, stamtąd już tylko ponad setkę do Meteorów. Wybieram Olimp, może nie jednogłośnie ale Chalkidiki blisko, przyjedziemy jeszcze raz a może wracając. Zobaczymy. Tym czasem łapie nas zachód słońca właśnie nad Chalkidiki.
Gazu nigdzie nie ma, coraz gorzej. Wreszcie w Salonikach jakimś fuksem wjeżdżam na stacjęz gazem. Nie wiem jeszcze , że to dopiero początek kłopotów z tym związanych. Odpalamy i jazda w stronę Olimpu. Mijamy Katerini i zaczynam szukać noclegu. Po lewej morze , po prawej Olimp. Zaczynamy od niego. U podnóża góry rozłożone kilka ładnie rozświetlonych wiosek a raczej małych górskich miasteczek. Pełno w nich eleganckich domów i pensjonatów. Jest też kilka malutkich hotelików . Niestety wszystko albo zajęte albo zamknięte.
Same drogie apartamenty. Sezon się kończy, kryzys, a ceny, masakra.
Jadę nad morze na drugą stronę autostrady do ośrodków wypoczynkowych, campingów . Po chwili jesteśmy w miejscowości Leptokaria tuż nad samym morzem. Wierzę , że tu coś niedrogo znajdziemy. Iwonka mocno już zmęczona nieukrywa niechęci do moich pomysłów dotyczacych dalszej cześci wyprawy i mówi, że trzeba było zostać na Chalkidiki. Mało tego , każe mi samemu posuwać i szukać spania. Ok . Tylko jest pewien problem, cała północ Grecji mówi tylko po grecku i ….. niemiecku. Wytężam pamięć, dorzucam coś po angielsku i śpimy. Warunki ok. cena 30 euro. Da się przeżyć, szczególnie po całym dniu łażenia po górach i jeździe w samochodzie.
Do tego mam już w głowie pewien plan, nie wiem tylko jak ją do tego przekonać, coś tam rzucam o Atenach, nie wykazuje entuzjazmu, na razie siedzę cicho. Spróbuje rano jak się wyśpi i odpocznie.
Zmęczeni jesteśmy mocno , ale mimo to, idziemy jeszcze do greckiej knajpy na kolację. I tu znowu fart. Siedzą sobie Grecy, kilkanaście osób, widać, że miejscowi. W większości starsi panowie . W tym cała kilkuosobowa orkiestra. Grają i śpiewają , rewelacja. Zjadamy suwlaki + tzatziki + dobre piwo i … z przyjemnością spędzamy resztę czasu przy greckiej muzyce. Z czasem dosiadają się młodsi, śpiewają, biją sobie brawo z uznaniem po każdej pieśni. Fantastyczny klimat, nie jakieś tam pijackie „góralu czy ci nie żal „.
Iwonka lulu. Ja na ratunek roślinom. Wystawiłem , pomyłem , zmoczyłem , podlałem i postawiłem na noc obok maździ żeby trochę „rozprostowały kości” 🙂 Po chwili tak z niczego podłaczyłem się do rozmowy między włascicielką , jej córką i zięciem. Zaczęło się od wylegującego się kota.
Powoli, powoli i jakoś poszło. Poprosiłem, żeby nie wysilali się specjalnie po niemiecku, bo mimo piątki na świadectwie zostało mi w głowie tylko kilka słów i to nie wszystkie do przytoczenia. Poprosiłem , żeby powoli wyraźnie mówili po grecku a jakoś to będzie. Jakoś się porozumieliśmy.
Ranek nas zaskoczył. Olimp w chmurach , pierwsze chmury od dwóch tygodni .
Sprawdzam co u zielicha. Żyje . Trochę wymięte, ale my też nie mieliśmy lekko .
Tuż przed wejściem wspaniały krzew a raczej drzewo, to kasztan jadalny . Piękne, włochate, zielone owoce . Patrzę a z drugiej strony domu jeszcze kilka. Nie ruszam , przecież wszyscy wiedzą , że najlepsze kasztany są na Placu Pigalle.
Teraz poważna rozmowa. Nieśmiało mówię o Atenach. Tłumaczę, że to tylko niecałe pięćset km i to autostradą. Że taka okazja może się długo nie zdarzyć, bo do Aten nie jeździ sie codziennie i nie lata samolotem. ( tanie linie w Polsce dopiero raczkują ). Ateny są w takim specyficznym miejscu. Lata się głównie na Kos, Rodos czy Kretę . Samochodem może północ Grecji, może wyspy jońskie. Ale do Aten z Polski daleko i nie po drodze. Mówię, że jak już tu jesteśmy to… aż grzech nie pojechać ……..
Przeszło !!!!!! .
Sprawdzamy co w pobliskim miasteczku miasteczku, najpierw ładna cerkiew
trochę kamieniczek, takich jak w Xanti, taka zwykła Grecja, ze sklepami na dole , mieszkaniami na górze.
Ruszamy, ledwo dwa kilometry i trafiamy na zamek w Platamonas .
Kusi, ale mając teraz w planie jeszcze Ateny uznajemy, że nie mamy już czasu i zostawiamy go w spokoju.
Pogoda u nas jak drut, ale Olimp cały w chmurach , ostatnie spojrzenie i jazda na poludnie.
Profilaktycznie zjeżdżam na stację zapytać o LPG. Gość coś mi tłumaczy , że nie ma i że dalej tą sama drogą prosto ” coś tam – trzy” pokazuje trzy palce. Niczego nie rozumiem. Może tylko tyle , że tą drogą trzy , może trzyczieści kilometrów. No to extra, nie jest źle w końcu dopiero co tankowaliśmy w Salonikach.
Miała być autostrada a tu kilkadziesiat kilometrów przez wąwóz …. pojedynczą jednopasmówką.
Wąwóz jak wszystkie w Grecji, wielki i głęboki , w pionowych skałach liczne jaskinie.
W samym środku tego wąwozu urządzony parking. Dookoła góry, w dole rzeka . To Pinios Potamos , ciekawe czy wąwóz nosi tę sama nazwę ? Na parkingu rozstawił stragan sprzedawca ceramiki i różnego lokalnego rękodzieła . Jak my to lubimy.
Za wąwozem niedaleko autostrady Larissa. Nie skręcam na Kalampakę ( Meteory ) tylko zostawiając Larissę z boku kieruję się dalej na południe. Po pięćdziesięciu kilometrach skręt na Volos.
Co prawda leży trochę na uboczu, ale sporo słyszałem o tym mieście, no liczymy na stację z LPG, bo benzynka prawie dwa euro za litr.
Po kilkunastu kilometrach jest stacja, jest LPG , jest też samo Volos przepięknie rozłożone nad wielką zatoką o tej samej nazwie a właściwie Volou która dla odmiany jest mała częścia wielkiej zatoki Pagastikos.
Przejeżdzamy przez miasto kierując się w stronę portu.
Już nam sie podoba. Znajdujemy duży, zielony skwer połączony z nadmorskim z bulwarem. Coś w rodzaju parku nad morzem . Parkuje samochodzik. I co dalej ??? Świadomość tego , że w całości wypełniony jest nasza elektronika dobrami , majatkiem i łupami z podrózy waham się przed pozostawieniem go samopas. Gdy pjuz jestem niemal gotowy na pozostawieniego zauważamy zupelnie niedaleko , tzw, „trzy parasoliki ” od Mażdzi rozłożone dwie wielodzietne cyganskie rodziny. No szok . Jeszcze tego brakowało. Czas leci. Co robić ? Odchodzę od wozu i zróznych miejsc z oddali obserwuję to kolorowe towarzystwo. Dzieciaki włóczą się , Mamy zalegaja na kocach . Panowie i chłopcy głośno dyskutuja ale nie wyrazaja jakiegokolwiek zainteresowania tym co sie dzieje w koło. Upał ich zmęczył jak nic. Nabieram odwagi. Zostawiamy Maździe i pomału na razie po tym parku. Spacerujemy , wkoło różne rzeżby i różne figurki .
Jest też wystawiony kręgosłup jakiejś wielkiej ryby czy walenia.
Dochodzimy do wody , jaka ulga. Bulwar pusty ,przed nami gośc sprzedajacy balony , zatoka i statek, który właśnie wypłynał z portu.
Patrze na maździe i Cyganów. Nic sie nie dzieje. OK . Idziemy. wzdłuz bulwaru. Najpierw zauważamy wykopane spore norki, i dołki w ziemi. W nich leża wykończone psiaki. Widać to ich sposób na upał.
Stoimy po środku bulwaru tuż nad sama wodą . Po jednej mamy ładny kościół z wysoką dzwonnicą położony nad sama wodą
z drugiej port jachtowy z fajnie przerzuconym do niego mostkiem. Idziemy w jego stronę .
Po drodze mijamy palmy daktylowe, niewysokie a mimo to pełne owoców.
To już śródziemnomorski klimat, pomału zaczyna się Iwonce podobać . No może nie temperatura. Ja tam lubię jak jest tak gorąco.
Dochodzimy do czegoś w rodzaju rynku.
Tu zaczyna się nadmorska promenada pełna drogich jachtów i żaglówek. Wzdłuż niej równiutko położone domy, przed nimi restauracje. Fajne miejsce, szczególnie na wieczorne spacery.
Czas wracać z duszą na ramieniu wchodzimy do parku. Cyganów już nie ma, ze zdumieniem stwierdzam , że Mazda stoi. Do tego cała. To tak zwany Cud z Volos.
Odpuszczamy sobie zabytki i muzea i ruszamy. Od razu ruszamy na południe. Po godzinie na horyzoncie pojawia się długi półwysep – Artemizjon, północna część wielkiej wyspy Eubea. Jadę wzdłuż wybrzeża zatoki Maliakos. Po przeciwnej stronie wysoki masyw górski i doskonale widoczny wierzchołek Kallidromos górujący nad słynnymi Termopilami.
Tak , chciałem koniecznie je ponownie zobaczyć. Byłem tam już kiedyś jako dzieciak, ale teraz to nie to samo.
Mijamy bramkę opłat przed Lamią. Fajne te piłki
Zaczynam szukać LPG , zjeżdżam na stację. Nic z tego.
Po kilku chwilach zjazd z autostrady – Thermopile. Trzeba jeszcze kawałek podjechać starą drogą. Przejeżdżamy nad całkowicie wyschniętą rzeką, w innych okolicznościach bardzo głęboką i rwącą.
Wreszczie jest znak – Thermopile. Nareszcie . To coś dla mnie , odezwała się moja militarna dusza.
Widzę już pomnik Leonidasa i wszystkich dzielnych Spartan . Byłem już tu jako nastolatek. Najpierw jednak wjeżdżam na parking i podjeżdżam prawie pod samo wzgórze . Zaraz obok uregulowany częściowo strumień ze sporym wodospadem i płynąca po skałach wodą. Niby nic wielkiego, ale wyczuwamy wyraźny zapach Janka z Krynicy czyli wali siarą. Taki górski strumień, pewnie woda lodowata, ale co tam w podróży jak znalazł. Zostawiamy to jednak na później.
Kierujemy się do pomnika. Po środku szerokiego kilkumetrowego muru posąg Leonidasa . Na ścianach płaskorzeźba przedstawiajaca walczacych hoplitów, to się nazywa chyba relief.
To miejsce poświecone królowi Sparty Leonidasowi i jego żołnierzom. Na pomniku słynne słowa Leonidasa „Chodź i weź” .
Podziwiamy , robimy sobie sporo fotek z pomnikiem , z Leonidasem i z innymi figurami.
Przechodzimy na drugą stronę drogi i wchodzimy na słynny kurhan , niewysoki pagórek Kolonos gdzie pochowani są Spartanie, ale nie tylko hoplici. Świetny stąd widok na przesmyk i pomnik Leonidasa.
Na samej górze znajduje się tablica z nieco już nieczytelną inskrypcją :
Cudzoziemcze powiedz Lacedemończykom, że tu spoczywamy, wierni ich prawom.
W szkole uczono mnie , że tłumaczenie starogreckiego tekstu to :
Przechodniu, powiedz Sparcie, tu leżym jej syny,
Prawom jej do ostatniej posłuszni godziny.
Skąd nagle wzięli się ci Lacedemończycy ?
Lacedemończycy byli zwykłymi żołnierzami ze Sparty tzw. periojkami. Byli wolnymi ludźmi. Zajmowali się gównie handlem i rzemiosłem. Nie byli zbrojnymi świetnie wyszkolonymi Hoplitami, jednak stanęli obok Leonidasa.
Tak samo jak Tespijczycy którzy też tu wraz z nim polegli.
Trudno powiedzieć dlaczego całą termopilską chwałę zagarnęli Spartanie. Tespijczycy zasłużyli na chwałę dużo większą. Leonidas został, bo nie wypadało mu odejść a reszta Spartan musiała zostać ze swoim królem. Leonidas pozwolił Tespijczykom odejść, mimo to nie porzucili sojusznika. Właśnie dlatego zamiast słynnych 300 Spartan powinno być ich razem z Tespijczykami 1000. Chwała jednak została przyznana tylko tym trzystu.
Na szczęście tuż obok pomnika Leonidasa znajduje się pomnik poświęcony niezwykłej odwadze i oddaniu Tespijczyków.
Jedni i drudzy walczący na tym wzgórzu polegli. Z kurhanu mamy doskonały widok na cały przesmyk. Nie słyszę szczęku broni i krzyków ginących ale …wyobraźnia działa.
Stojąc na kurhanie niełatwo wyobrazić sobie bitwę. Dzisiaj po minięciu 2500 lat miejsce to wygląda zupełnie inaczej. Góry i morze dzieli odległość kilometra a nawet może większa. Jednak wtedy jak wspominają historyczne opisy w pierwszym 15 metrowym ( !!! ) przewężeniu przesmyku, biegła nadmorska droga z Tesalii do Beocji i dalej do odległej o prawie 200 km stolicy Attyki. Znajdował się tu stary kamienny mur, który Grecy przed bitwą dodatkowo wzmocnili. Przed i za bramką w murze przesmyk był nieco szerszy, by po około 1,5 km zwęzić się do jedynie 2 m ( !!! ) szerokości, którędy mógł przejechać tylko jeden wóz ( !!!! )
W starożytności linia brzegowa znajdowała się tam, gdzie po lewej stronie zaczynają się drzewa i góra. ( zdjęcie wyżej )
Teraz jest tu ląd , płasko aż do morza….. kiedyś było tu morze woda aż do gór.
Prawdziwa historia bitwy jest trochę inna od oficjalnej wersji, ale tylko trochę. To czy ponad stu tysięcznej armii Kserksesa oparło się trzystu czy tysiąc, czy siedem tysięcy ludzi w niczym nie umniejsza ich odwagi, bohaterstwa i poświęcenia. To zdrada przyniosła im porażkę .
Niestety media wciąż powtarzają błędną informację, że Leonidas wraz z oddziałem 300 Spartan stoczył nierówną, heroiczną walkę w Wąwozie Termopilskim z ponad 100-tysięczną armią perskiego króla Kserksesa. W rzeczywistości straceńczy bój z Persami stoczył dużo liczniejszy oddział, a Spartanie stanowili tylko jego część.
Miałem się nie rozpisywać ale …. odrobina historii
Według legendy przed wyprawą Spartanie zwrócili się do wyroczni Apollina w Delfach z prośbą o przepowiednię. Pytia miała wówczas rzec, że w zbliżającej się wojnie albo zginie król Sparty, albo ich kraj opanują wrogowie. Po wielu naradach Leonidas zdecydował się wybrać 300 najmężniejszych wojowników i razem z nimi stanął na czele całości sił greckich. Podobno przy wyborze zwracał uwagę na opanowanie rzemiosła wojennego i to by każdy z nich miał męskiego potomka. Zdawał sobie sprawę z przewagi liczebnej Persów i liczył się z tym, że wyprawa może być ich ostatnią bitwą. Postanowił zatrzymać Persów w przesmyku termopilskim, półtorakilometrowym pasie między murem a dwumetrowym zwężeniem ( wspominałem o tym wczesniej ). Pozwalałoby mu to niwelować , przynajmniej przez jakiś czas przewagę Persów w ludziach. Problem stanowiła górska ścieżka, o której Leonidas wiedział, liczył jednak , że Persowie tej ścieżki nie odkryją. Na wszelki wypadek posłał tam 1000 znających teren Fokijczyków, którzy zresztą sami się zaoferowali do jej obrony.
Z drugiej strony nie obawiał się desantu wojsk Kserksesa na swoje tyły gdyż dodatkowym zabezpieczeniem jego pozycji była flota złożona głównie z Ateńczyków, która zajęła pozycje u przylądka Artemizjon blokując okrętom perskim wejście do zatoki.
Tak, więc Wąwóz Termopilski był jedyna drogą, którą armia Kserksesa mogła dostać się w głąb Grecji.
Mamy jednak opis tych zmagań spisany przez Herodota. Dla zainteresowanych przedstawiam zmodyfikowany nieco przeze mnie tekst , zaczerpnięty z obcych źródeł np. wikipedi i encyklopedii :
Kto chce niech czyta , kto nie niech opuści niebieski tekst i leci dalej.
Wg Herodota Leonidas miał obok siebie 300 spartańskich hoplitów i o czym już nikt niestety nie pamięta około 1000 tzw. słabiej uzbrojonych periojków. Ze Sparty razem było niewiele ponad 4000 zbrojnych. Miał też 700 hoplitów z Tespii i około tysiąca z innych greckich miast. W jego w jego szeregach byli też ludzie z Teb sprzyjający podobno Persom , jednak przysłali 400 osobowy oddział. Było też 1000 żołnierzy z Fokkidy, co okazało się bardzo ważne dla przebiegu całej bitwy. W sumie armia Hellenów liczyła ponad siedem tysięcy żołnierzy zdolnych do walki.
Honor rozpoczęcia bitwy otrzymali hoplici z Tespii, niedługo później zastąpili ich Spartanie. W ciągu pierwszego dnia bitwy kolejne oddziały perskie przelewały się przez wąskie gardło między skałami, by paść pod ciosami greckich włóczni. Dzięki bardzo dobremu wyszkoleniu oraz zdyscyplinowaniu hoplici dziesiątkowali nacierające oddziały. Herodot pisze, że udawali odwrót i w momencie, gdy Persowie zaczynali sie czuć pewnie i atakowali z pełną szybkością, wtedy Grecy odwracali się i kontratakując zabijali kolejnych przeciwników. Pod koniec dnia Kserkses skierował do walki wyborowy oddział „nieśmiertelnych”, który także został zatrzymany.
Nazwa ” Nieśmiertelni” – określała elitarne oddziały i prawdopodobnie pochodziła z faktu, iż gdy na skutek ran ginął jeden z żołnierzy, natychmiast zastępował go w szeregu następny co wywierało efekt psychologiczny. Wydawało się, że nikt nie ginął.
Kserkses nie mógł użyć w walce swojej konnicy, więc postanowił ciągłymi atakami zmusić Greków do wycofania się z przesmyku. Rzeź trwała do wieczora.
„Wielkie mnóstwo barbarzyńców padało; od tyłu bowiem dowódcy oddziałów smagali biczami każdego męża, pędząc go ciągle naprzód. Otóż wielu z nich wpadało do morza i ginęło, znacznie jeszcze większa ilość tratowana była żywcem przez innych; o ginących zaś zupełnie się nie troszczono. Lacedemończycy bowiem, wiedząc, że czeka ich śmierć ze strony tych, co obeszli górę, okazywali największą, jaką posiadali, siłę przeciw barbarzyńcom, lekceważąc sobie życie i odważni do szaleństwa”.
Straty nie martwiły Kserksesa. Wierzył, że przy takiej przewadze w końcu uda się przełamać opór przeciwników. Tymczasem upłynął drugi dzień, a Persowie nadal niczego nie zyskali. Grecy wydawali się nie do pokonania. Kserkses zaczął zastanawiać się jak na morale jego wojsk wpłynie dalsza taka walka. Wtedy zwrócił się do niego Grek imieniem Efialtes. Licząc na nagrodę doniósł królowi o istnieniu ścieżki. Pod wieczór z Efialtesem, jako przewodnikiem, ruszyło nią 10 tys. „Nieśmiertelnych” omijając najwyższe szczyty Kallidromu.
Niestety o świcie Fokijczycy zbyt późno usłyszeli nadchodzących i nie zdążyli się przygotować do obrony . „Nieśmiertelni” zepchnęli ich ze ścieżki i szybkim marszem ruszyli na tyły broniących przesmyku.
Zła wiadomość szybko dotarła do Leonidasa,. Wiedział, że pozycja w przesmyku jest już stracona. Na naradzie dowódców postanowił odesłać kontyngenty sojuszniczych miast w stronę Aten, pozostając na przesmyku jedynie ze swymi Spartanami. Wiedzieli oni, że misja, której się podejmują jest samobójcza, ale Leonidas postanowił bronić przejścia do ostatniej chwili, żeby opóźnić marsz Persów w głąb kraju. Wraz z nim pozostali jednak dzielni Tespijczycy, o których później świat zapomniał lub w ogóle się nie dowiedział.
Leonidas poprowadził tych kilkuset wojowników do najwęższego miejsca przesmyku i tam czekał na atak Persów. Gdy ci przygotowywali się do ostatecznego szturmu Spartanie uderzyli na nich znienacka, pozostawiając na polu walki stosy Perskich trupów. Z czasem pierścień wokół Greków zamknął się i nie mieli już możliwości odwrotu. Wkrótce pokruszyły się włócznie Greków i wyciągnęli oni swoje miecze. Walka trwała jeszcze czas jakiś (wtedy zginął Leonidas), aż nadeszła wieść, że od tyłu zbliżają się „nieśmiertelni”. Ich atak przesądził sprawę. Pozostali przy życiu hoplici wycofali się na pagórek Kolonos i tam walczyli do ostatniego.
Ciało Leonidasa na rozkaz Kserksesa zostało najpierw pozbawione głowy, a następnie ukrzyżowane. Ciała pozostałych poległych spalono.
Bitwa na przesmyku Termopilskim kosztowała Greków 4000 zabitych z czego około 2000 to Heloci ( niewolnicy służący żołnierzom ). Do niewoli dostała się też większość Tebańczyków, których na rozkaz Kserksesa napiętnowano „królewskim znakiem”. Persów poległo podobno 20 tysięcy. Przegrana bitwa nie miała większego znaczenia militarnego, Ostatecznie Persowie i tak zajęli i spalili Ateny, jednak mocno podbudowała Grekom morale i jesienią tego samego roku flota Hellenów pokonała flotę Perska w bitwie pod Salaminą co zadecydowało o klęsce i wyparciu najeźdźców z Attyki.
Bitwa była odzwierciedleniem spartańskich ideałów. Jednym z dowodów męstwa Spartan było zachowanie, na jakie się odważyli w obliczu pewnej śmierci – na propozycję Kserksesa, aby oddać przesmyk bez walki, Leonidas miał odpowiedzieć: „Chodź i weź” . Te słowa wyryto na jego pomniku postawionym w 1955 roku. Z kolei gdy jeden z mieszkańców Trachis powiedział, że łucznicy perscy wystrzelą tyle strzał, że zaćmią słońce, spartański hoplita Dienekes odrzekł: „Świetnie, będziemy walczyć w cieniu”
Tyle Ja, książki, Herodot, wikipedia i moja pani od historii. Czy miało to sens ? ja jako Warszawiak zawsze powiem , że tak.
Leonidas, Hoplici , Falanga , „nieśmiertelni” , Kserkses, Efialtes . O tym każdy może sobie przeczytać. Przytoczyłem tylko krótkie streszczenie bitwy , szczególnie ważnej dla historii całego późniejszego świata . Tak naprawdę nie miała ona wielkiego znaczenia militarnego, jednak stała się symbolem nieugietości, poświęcenia , odwagi i oddania ojczyźnie. Każdy bohaterski naród ma od tamtej bitwy swoje Termopile. Dla przykładu my Polacy też mamy takie: bitwa pod Hodowem, Westerplatte i Wizna.
Wracamy do samochodu. Szukam jakiegoś ustronnego, cywilizowanego przybytku. Obchodzę parking pełen palm. Po chwili odkrywam budynek przed którym zaparkowano kilka policyjnych ścigaczy. To budynek policji autostradowej.
Tuż obok , na wysokim słupie stary blaszany gołębnik.
Za posterunkiem zacieniny park , a w nim kilka małych, bialutkich kapliczek.
Pierwszy raz spotkałem gorący górski wodospad.
Za wodospadem gorący, czyściutki potok z normalnym zielskiem dookoła, niezwykłe.
Wymoczyłem się, wygrzałem, nabrałem mocy. O ! tego mi było trzeba.
Miejscówa ta okazała się pozostałością po nieczynnym już, gminnym zakładzie wodolecznictwa . Teraz jest to popularne wśród przejeżdżajacych i turystów dzikie miejsce kąpielowe z wodospadem. Miejsce zawdzięcza nazwę silnemu źródłu i biorącemu tu początek strumieniowi o temperaturze wodu 40st. Celsjusza.
Niewiele osób zauważa, że to w końcu Thermopile – czyli gorące wrota. Gorące źródło jest tu od zawsze, bo skąd wzięłaby się starożytna nazwa Thermopile.
Podjeżdżamy jeszcze na chwilę pod pomnik . Jeszcze jedna fotka Nike , posagu mężczyzny …
… planszy z opisem starożytnej bitwy i mapą ówczesnego terenu.
Jeszcze rzut oka na maździę i potężny Kallidromos
I jazda do Aten . Kombinuję jakby tu nie wracać do wjazdu na autostradę tylko wskoczyć na nią kawałek dalej . Wyglada na to, że sie uda. Przejeżdżam przez współczesną wioskę Thermopilas i zaraz za nią wjeżdżamy do kolejnej o magicznej, prosto brzmiącej nazwie :
zaraz za nią na szutrówkę prowadzacą przez gaje oliwne. Droga równa , ale strasznie sie kurzy.
Stoją po środku niej słupy, na nich znaki . Śmieszne, jak to w Grecji.
Autostrada biegnie równolegle tuż obok drogi. Mijam jakąś halę , ale jade dalej. Droga dochodzi do samej autostrady , biegnie jeszcze wzdłuż niej przez jakiś czas . Poddaję sie . Wracamy. Podjeżdżam pod tę halę, okazuje się fabryką oliwy. Stoją tu wielkie zbiorniki , dziesiątki beczek
i galonowych złotych puszek wewnątrz hali.
Wielkie dziwaczne maszyny do wyciskania oliwy z owoców. Mały bałagan , ale w sumie ciekawostka.
Wracam tą samą drogą , kurz niemiłosierny . Oliwne drzewa wygladają jakby były srebrne tak są zakurzone.
Wracamy przez Thermopile. Upał taki, że ultrafioletowa mgiełka przesłania cały masyw Kallidromu
Jesteśmy na autostradzie , cały czas po lewej stronie za zatoką widoczna ogromna Eubea. Jakieś 70 km za Thermopilami po lewej stronie autostrady niewielki Półwysep Malessina , co ciekawe zupełnie goły. Na nim tylko jedna ekskluzywna rezydencja ( może to jakiś nowo powstajacy klasztor ) i w sporym oddaleniu samotna cerkiew.
Powoli dojeżdżamy do Thivy. Muszę coś zrobić z tym gazem . Zjeżdżam z autostrady kierując się na miasto. Podjeżdżam na pierwszą stację i proszę, jest. No nie wyrobię .Ten dupek miał rację . Z tego Patamonas do Thivy równo 300 km, tylko czemu się głupio uśmiechał. Przejechałem 300 km od tego Palmanas gdzie wymachiwał mi życzliwie trzema palcami . Bardzo śmieszne, pomyślałem. Równie dobrze mógłbym mu po polsku powiedzieć w Warszawie , żeby sie nie stresował, że najbliższa stacja której szuka oczywiście jest i to zupełnie niedaleko np. w Gdańsku.
Okazało się później, że gaz w Grecji jest tylko poza miastami i to tak co trzysta km. Do tego jedna jedyna stacja w mieście, ale jakoś bez problemu je później znajdowaliśmy. Połapałem się też , że w Thermopilach przy gorącym potoku zostawiłem moje przeciwsłoneczne okulary. Co robić ? jakieś straty muszą być .
Nigdzie już się nie zatrzymując jechaliśmy spokojnie do Aten. Przed zmierzchem byliśmy na miejscu.
Ateny , koniec Autostrady.