Część 4
Bułgaria Wybrzeże – Warna , Aladża , Bałcik , Kamene , Obzor.
Obzor , Warna , Aladża , Bałczik ,
Pobity Kamene ( The Forest Stone ) , Neseber
Na miejsce dojeżdżamy około drugiej. Nie licząc Monastyrów ( 130 km ) z samej Marginei do Obzoru ponad 800 km. ładnie pan Marek na raz pociągnął , chwała Anatolowi
Nie budzimy nikogo tylko od razu pakujemy się do naszego pokoju. W końcu jesteśmy tu już piąty raz z rzędu. Wszystko czeka przygotowane, rewelacja.
Nie kładziemy sie jednak , idziemy na plażę do naszego barku
i na wschód słońca.
Powoli zaczyna się spektakl .
Obzor
Wszystko czeka przygotowane, rewelacja. Rano gospodarz zaprasza na śniadanko i kawę. Upał jak co roku. 100 m do plaży . Morze jak stół. Woda jak w basenie. Piasek jak na Helu. Temperatura ? no żyć się nie da, też wcale nie jesteśmy zaskoczeni . Przecież dla nas to już kolejny raz a dla mnie kilkunasty. Głupio opisuje się kilka kolejnych wycieczek do Bułgarii zaczynając od ostatniej i idąc wstecz. Przecież my to wszystko już znamy ale tak ta strona działa , trudno.
Tajemnicza stopa , wklęsła czy wypukła ? A jaki piaseczek .
Pospaliśmy troszkę i do wody . Nie dajcie sobie wmówić , że w BG jest brudna woda.
Do tego ma lekko trzydzieści stopni.
Powiem , że jest tak samo krystalicznie czysta jak w Chorwacji jednak piaseczek robi swoje i to właśnie to robi różnicę .
Teraz pięć odmiennych stanów skupienia tej cieplutkiej wody. Pięć zdjeć jachtu , przy pieciu kolejnych fazach fali. Takiegi czegoś nie ma ani nad Bałtykiem , ani w Chorwacji , ani w Grecji , którą uwielbiam i mógłbym tam jeździć co roku.
po prostu bajka.
Pierwsza kąpiel , Zawsze chętnie pośpię z godzinkę na materacu . Iwonka nie ma w ogóle zaufania do tego sprzętu i nie udaje sie jej namówić na takie rzeczy. Ale do wody czemu nie. Z drugiej strony trudno wytrzymać .
W tym roku chłopcy z knajpki wyszykowali sobie harem . Nawet tu ciasno. Poduch jakichś naznosili . Zasłonki na górze , Słońce mniej pali. Lasek pełno.
Muzyczka gra , zimne napoje , lodowaty alkohol , kawka , lody , żar z nieba . To i dziewczyn kupa.
W koncu po to tu przyjechaliśmy . Żeby się zabawić . Dogadzać sobie. Nic a nic nie robić. I tak będziemysie prowadzic przez kolejne dwanaście dni .
Zaczynamy, plaża, plaża, plaża. Trudno wytrzymać więc musowo dochodzi rekreacja.
Dla mnie takie temperatury to pestka . Lubię to, za to Iwonka umiera. Nawet w cieniu nie daje rady. Nie przypominam sobie aby od czasów mojego dzieciństwa , a od tylu tu przyjeżdżam padał tu w sierpniu deszcz. Ba, nawet nie przypominam sobie pochmurnego dnia. Co jak co ale pogoda tutaj zawsze jest murowana. Co prawda jest taki magiczny dzień i jest to 25 sierpnia , kiedy morze staje sie groźne i nie mozna wchodzić do wody. O dziwo zawsze dzieję sie tak właśnie tego dnia, nieprawdopodobne. Nawet nasza Neli liczy za pokój do tego dnia inaczej , a inaczej pózniej. Nie jestem chucherkiem i mam sporo doświadczenia z tutejszym żywiołem ale ratownicy od 25 tego nie pozwalają nawet wejśc po kolana do wody.
Ale właśnie to jest urok naszego miasteczka bo to jedno z niewielu miejsc gdzie sa wiekie fale. Co prawda tylko po 25 sierpnia ale o tym będzie na końcu.
Tak naprawdę nie znosimy bezczynnego leżenia dwa tygodnie na plaży , choćby piasek był i złoty i woda gorąca.
Najpierw coroczny rytuał , pierwszego dnia od razu nastawiamy wiaderko , na parę dni spokój , wszyscy się dziwia ale w wsuwaja jak złoto. To samo z tatarkiem.
Godzinka na tarasie
Ruszmy więc kolejnego dnia na wycieczkę.
Na plaży skwar nie do wytrzymania, na plaży tylko trochę ludzi , naoliwione to wszystko do granic mozliwości i leży. Na bank 95 % to polki , dobrze jak chociaż pod parasolem, który niewiele daje i tak przepuszcza i czlowiek i tak jest spalony. Normalni ludzie przychodzą na plażę wcześnie rano i koło dziesiątej wracają do domów albo siedzą wtedy w knajpkach, albo śpią , wróca tu po 14 tej . Jedna nacja wie wszystko najlepiej i praży się tu bez sensu. Jeszcze jesteśmy bladzi więc z rozsądku ruszamy na pierwszą wyprawę do Warny
Po drodze winiarnia ale zostawiamy na później
Miasteczko po drodze wygląda na ładne i zadbane . Po odjechaniu kilkudziesięciu metrów w bok wychodzi na wierzch cała prawda . Koniec świata i ruina.
Już blisko ale tym razem nie jedziemy do niej bezpośrednio tylko objeżdzamy cypel od strony Galaty .
Nie wiem kto tędy jeździ ale na kilometrowym odcinku zielonego lasu wszędzie widać „ssaki leśne” , Tak co 20 metrów. Dobrze , że tylko na jakimś kawałku . I nie to , że stoi i czeka. Pryszczate dupska bezwstydnie powypinane jak u pawianów . Brrrrr. I to jakie pasztety. Makabra.
Matko coś strasznego . Koszmar . Żeby chociaż były brzydkie ale to masakra jakaś . Brrrrr.
Na szczęście zaczyna się willowa dzielnica . Mamy stad doskonały widok na może i to z wysokiej skarpy.
Myślałem , że po Rumunii i naszych krasnalach nic mnie nie zaskoczy . A tu Lwy.
Objeżdżamy Galatę . Mnóstwo tu ładnych domów .
AAS
Wszędzie kwiaty .
Piękne powoje.
Na tle niebieskiego nieba wyglądąją nieziemsko.
Po chwili dojeżdżamy do latarni morskiej
ale nici ze zwiedzania , teren wojskowy i koniec .
Szkoda , bo byłoby co oglądać
Kawałek dalej jakaś polanka , za nią stroma zadrzewiona skarpa . Wszędzie krzaki , drzewa i urwisko . W dole skalista plaża .
Od czasu do czasu prześwituje skalisty brzeg i rozbijające się o niego fale. Jest też sporo fajnych miejsc do opalania . Nie każdy takie lubi ale to też ma swój urok , zapewniam , nie zawsze musi być piasek na prawo i lewo.
Nie ma mowy o jakimś schodzeniu . To prawdziwa knieja. Za to jest stąd niezły widok na Warnę i przesmyk.
Co prawda przez krzaki ale widać nieźle.
Widać w oddali most , stąd widać jaki jest długi i wysoki.
Zjeżdzamy trochę niżej w stronę Asparuchowa
Jest tu park i punkt widokowy. Doskonały widok na port , latarnię . Na wszystko .
To taka miejska panorama z prawdziwego zdarzenia . Jest duży parking . Klomby , alejki . Długa balustrada i duże płatne lornety .
Mamy swoją . Starą , dobrą , ruską , po dziadku.
Podglądamy port , latarnię na falochronie i przesmyk na Jezioro Warneńskie .
No ale przede wszystkim na całe miasto i morze .
W porcie uwijają się małe stateczki , przy nabrzeżach cumują duże jednostki . Niektóre stoją tu pewnie ze dwadzieścia lat . Bo pordzewiałe mocno , chyba miały być remontowane ale ….. na tym stanęło.
Ładne widoczki , po kilkunastu minutach ruszamy dalej .
Zaczyna sie dwupasmówka ale … nagle
przy drodze spotykamy druciarza Stojana . Niby garnki lutuje ale sprzęt wystawił konkretny . Bimrownik jeden !!! i to wszystko legalnie, sam bym kupił taką ładną aparaturkę , no gdybym był busem .
Jakby co to nawet telefon jest
No proszę cała Europa gotuje legalnie aż miło tylko u nas w Polsce jest to zakazane i nie ma , że na własne potrzeby. Jest schnaps , grappa , palinka , rakija, , raki . Wszystko można legalnie kupić w sklepie . Każdy tu pędzi na własny użytek , bo i komu miałby sprzedawać jak każdy ma swoja domaszną rakiję i każdy uważa , że jego jest mnogo hubova i koniec.
Stojan wraz z żoną wystawia swoje wyroby tak po prostu przy drodze , do tego garnki lutuje, jakieś patelnie . Dziurawe zlewozmywaki.
Kociołki , dzieła sztuki.
Ale maszyneria , no , no, musi nieźle bulgotać
Przed nami Asparuchowo i jesteśmy blisko
Teraz na dół , pod most. Zatrzymuję się od niego w pewnej odległości . Obok mnie pojedyncze drzewka ale też piękne białe i różowe ketmie
. Nad brzegiem kanału kilku wędkarzy. Nie widać sukcesów ale … kto wie co maja w siatkach. Po kanałku śmiga od czasu do czasu nowoczesna motorówka i jakiś starodawny statek wycieczkowy..
Widok na most super .
Wysoki jest , nie ma co . Musiał być taki , żeby mogły pod nim przepływać statki pełnomorskie . Podjeżdżamy bliżej . Wcześniej przejeżdżając przez most zauważyliśmy tylko jakąś budkę , powiedziałbym , że jakiś głupek postawił tam śmietnik . Przy tej budce na moście jakieś poruszenie. Stoi tam grupka osób . Coś tam knują . No tak . Most jest na tyle wysoki , że można z niego skakać na bungie.
Dobra popatrzymy.
Długo upinali dziewczynę w uprząż . Skubana weszła tak na poręcz i stała tak chyba ze 30 minut. Już samo to uważam za akt wielkiej odwagi.
Nie wiem , zwaliłbym się na dół od samego stania na tej poręczy , a ona nie i stoi dalej. Nie skakała tylko stała . Namawiali ją , a ona to schodziła , to wchodziła na poręcz aby ostatecznie ….. dać za wygraną . Niestety nie skoczyła .
Niecierpliwiliśmy się już bo czas płynął a my dopiero przed Warną . Wreszcie uprząż założył jakiś gostek. Stanął na poręczy i … poszedł , desperat.
Podyndał kilka razy ,
później się jakoś wypiął
fiknął do wody , bułka z masłem.
Podpłynęła motorówka ze sternikiem i paroma laskami . Zapakowali go do środka i z wielką mocą zawracając pognali w stronę jeziora. Fali narobili , że strach .
Oczywiście ku radości teraz już dosłownie moczących kije wędkarzy.
Z góry wciągnęli linę i było po spektaklu.
Pod mostem zauważyliśmy busa z napisem – ADRENALINA . Dziękuję bardzo .
Nie dla mnie takie atrakcje , mamy dosyć stresującą robotę , wystarczy adrenaliny za biurkiem. Pokręciliśmy się jeszcze chwilę po okolicznych terenach sprawdzając co tu w ogóle jeszcze jest na dole . po czym wjechaliśmy na most . Most Asparuchova .
Został otwarty po trzech latach budowy w 1976 roku . Mierzy ponad dwa kilometry ( 2050 ) i przebiega nad ujściem Jeziora Warneńskiego do morza łącząc południową część miasta z północną .
W najwyższym miejscu przęsło znajduje się 50 m od powierzchni wody ( stąd to bungie ) . Dzięki temu mogą pod nim przepływać wielkie statki pełnomorskie . Składa się z wielu przęseł opartych na 38 palach, najdłuższe przęsło mostu mierzy 160 metrów długości .
Most jest bardzo ważną konstrukcją dla miasta , codziennie przejeżdża nim około 10 000 pojazdów.
. Po prawej Morze Czarne po lewej Jezioro Warneńskie .
Co ciekawe w XIX w. było nazywane Jeziorem Wampirów a w położonej na jego drugim końcu wsi Drewnia mieszkali najlepsi w kraju pogromcy Wampirów. Tak , że wieczorem bez krzyżyka , czosnku itp. artefaktów nad jezioro ani rusz !
W 1897 roku Bram Stocker wydał powieść „Drakula” . Wg niej właśnie z warneńskiego portu Dracula wypłynął w kierunku Wielkiej Brytanii na statku ” DEMETER ” tak , że coś w tym jest 🙂
Ja osobiście miałem okazję poznać miejscowych wampirów a raczej krwiopijców i to właśnie przed mostem. Tu mój cytat a raczej ostrzeżenie !!!! z 2009 roku 🙂
” Uwaga : Wjeżdżając do Warny drogą od południa ( od Burgas ) jedziemy non stop 10 kilometrowym zjazdem i jest to autostrada . Oczywiście jedziemy 130 km/h przez 10 km nie dotykając gazu . Na końcu nie ma żadnego ograniczenia tylko duży znak WARNA .
Zdążyłem pomyśleć , że to świetne miejsce na radar … … i oskubali mnie na cacy , 200 € chcieli ( zgodnie z taryfikatorem ) . Jeszcze chcieli mi prawo jazdy zabrać . Zastosowałem jednak zasadę „zrozum człowieka , a on Ciebie zrozumie ” i po długich bardzo korzystnych dla mnie negocjacjach bez „poważnych strat własnych ” odjechałem . Jeszcze byłem zadowolony . W końcu przekroczyłem prędkość o 80 km .
Uwaga !!! Zawsze tam stoją !!! Co roku .
Ale do rzeczy :
Jezioro od zawsze było rajem dla wędkarzy, którzy co prawda po przekopaniu kanału łączącego jezioro z morzem musieli przerzucić się z gatunków słodkowodnych na morskie, ale wielkość połowów podobno nie uległa specjalnie zmianie.
Z drugiej strony mostu znajduje się Dżanawara, czyli Dzikie Wzgórze, zwane też czasem Wzgórzem Genueńskim.
Ta ostatnia nazwa wiąże się z ruinami bazyliki na szczycie, zbudowanej przez miejscową kolonię genueńczyków. W 1919 r. odkryto tu skarb porównywany z grobowcem Tutenchamona. Były to trzy sarkofagi: alabastrowy, srebrny i złoty, umieszczone jeden w drugim.
Stąd też najlepiej ogląda się panoramę jeziora , szczególnie zachód Słońca .
===========
Grupka śmiałków a raczej ciekawskich stała nadal przy tej budzie . Minęliśmy ich , zaraz potem lwy na końcu mostu . Skręciłem w stronę portu myśląc o Wodolocie , Muzeum Marynarki i latarni morskiej na końcu falochronu.
Najpierw przejechaliśmy obok pięknie odrestaurowanego dworca kolejowego
Kilkadziesiat metrów dalej , gdy już było widać na parking koło do portu zauważyliśmy rzymskie ruiny . Natychmiast wyhamowałem i wpakowałem się w strasznie wąską uliczkę , gdzie o dziwo udało mi się od razu zaparkować .
Ruiny częściowo ukryte w ziemi
====
Zaraz za nimi stary , zupełnie zwyczajny dom . Niby nic ale było coś co zwróciło moją uwagę .
Bardziej zainteresowało mnie ogromnych rozmiarów dzikie wino a raczej przyczyna jego uschnięcia niż to co mieści się mieści w środku . Podchodzimy bliżej , czytam , i okazuje się , że to muzeum Warny. No to pięknie. Znowu fart .
Przed wejściem na ławeczce siedzi sobie jakichś dwóch starszych panów.
Nie wygląda na otwarte. Podchodzimy nieśmiało , chcąc sprawdzić jak jest . Coś tam mówię do Iwonki …. a gość na to płynną polszczyzną zwraca się do mnie tak zwyczajnie … … dzień dobry. Miło , okazało się , że gość studiował a później przez kilka lat pracował w Polsce. Wymieniliśmy kilka grzeczności i do środka . Okazało się , że będzie otwarte ale za piętnaście minut.
Zaskakujące jak wielu Bułgarów coś łączy z naszym krajem . Studia , praca , wakacje . Co prawda wszystko za komuny ale zawsze.
====
Na całej fasadzie budynku ogromnych rozmiarów dzikie wino . Kryje prawie cały dom . Szkoda i trochę to wstrząsające , że uschnięte. Paskudna sprawa , ktoś mądry podciął i uschło . Szkoda bo to był wspaniały okaz.
Idziemy więc tymczasem na tyły budynku bo coś tam jest
jakieś różne dziwne urządzenia. O ho , ho .
A tepier rakietu . Niezłe musiało to mieć odejście.
====
Wróciliśmy do wejścia . Zwiedzanie o dziwo wyłącznie z przewodnikiem . Nagle wychodzi do nas pani przewodniczka , niestety polskiego zero . Pyta czy ma opowiadać po bułgarsku , czy angielsku . Na moja odpowiedź ” Niama znacienia ” od razu przeszła przeszła na bułgarski . W środku pusto , tylko my we dwoje.
Muzeum niepozorne a ponad godzinke się zeszło . W środku piętro i piwnica . Parter to historia Warny i najbliższej okolicy . Historia budowy portu i rozwoju gospodarczego miasta.
Maszyny do pisania , pianino .
Piwnica to cała masa różnych starych urządzeń . Maszyn tkackich i innych.
Na pietrze pokazano jak dawniej wyglądały domy w Warnie . Całą transformacje kulturową miasta. Jak miasto przeobrażało się w letni kurort . Są stare meble , żyrandole . Pokazano jak wtedy wyglądał pokój w hotelu .
Pokazane jest też atelier fotografa i biuro urzędnika . Można zobaczyć pierwszą cukiernię i księgarnię.
Są wystawione oryginalne zdjęcia starych budynków, planów i map Warny,
Generalnie ostatnie 130 lat.
Kawał nieznanej historii tego miasta. Tyle lat tu przyjeżdżamy i nie mieliśmy o pewnych rzeczach zielonego pojęcia. Opowiedziała nam kobietka całą historię Warny włączając w nią oczywiście naszego króla Warneńczyka ale zbiory to głównie ostatnie 130 lat.
Dowiedzieliśmy się też , że budynek Muzeum Historii Warny został zbudowany w 1851 roku jako belgijski konsulat. Później został przekształcony w hotel . W 1929 roku ,a jeszcze później w areszt. Muzeum zostało założone w 1969 roku.
Opowiedziała nam kobietka całą historię Warny włączając w nią oczywiście naszego króla Warneńczyka.
Jakby tego było mało vis a vis malutka piętrowa cerkiew z kilkumetrową dzwonnicą , dzwonu jednak nie widać .
Miniaturka wciśnięta , jakby wklejona między małe domki
================
Żegnamy się z panem , oglądamy cerkiew i kilka kolejnych typowo starobułgarskich domów
====
I całkowicie zapominając o porcie ruszamy dalej
Na końcu uliczki trafia się nam jeszcze ukryta w gaszczu drzew kolejna cerkiew ale robię tylko fotkę bramy i … … spadamy.
======
Mijam budyneczek „pomarańczowej alternatywy „
kawałek dalej pakuję się na kuter patrolowy wystawiony w parku.
po czym wyjeądżamy na plac na którym stoi wspaniała Cerkiew
To Katedralna Cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy
Nie sposób jej nie zauważyć, ogromne złote kopuły widać z daleka. Zbudowana pod koniec XIX w. jako wotum dziękczynne po wyzwoleniu z pod okupacji tureckiej. Wielkością ustępuje jedynie soborowi Aleksandra Newskiego w Sofii. Warto zajrzeć tu w czasie nabożeństw, żeby posłuchać śpiewu chóru. Cerkiew posiada niesamowitą akustykę i wspaniały ikonostas.
Po kilkunastu minutach opuszczamy Warnę. Przy wyjeździe powiewa flaga ogromnych rozmiarów. Jedziemy do Skalnego Klasztoru.
ALADŻA 2015
Aładża”, czyli pstry.
Teraz Aładża (bułg. Аладжа манастир) średniowieczny , skalny monastyr . ok. 17 km na północ od Warny, 3 km od Złotych Piasków 14 wiek
Mijamy dwupasmówka prowadzącą do Złotych Piasków . Świety Stefan ??? czyli dawna Drużbę by gdzieś tak pod sam jej koniec dać w lewo i po dosyć stromym wjeździe znaleźć się w górzystym , zielonym Parku Krajobrazowym Złote Piaski . W górę prowadzi droga do współczesnego monastyru i katakumb ale nas interesuje tylko Aladża. Po chwili stajemy przed bramą ukrytą pod dużymi drzewami. Jest tu nawet niewielki parking .
Rzut oka na dwa stragany z pamiątkami . Nic natrętnego , takie zwykłe , można nie zauważyć . Wchodzimy .
Najpierw aleja prowadzi pośród zieleni powoli do góry , przy alejce można nabyć drewniane figurki , małe ikonki ale bez wyzywającego kiczu , spokój i cisza .
Wreszcie jest kasa . W kolejce kilka osób choć samochodów stało niewiele. Bilecik cztery czy pięć Lewa , już nie pamiętam ale to jakieś niecała dycha. Tu kurs jest stały . 1 € = 2 Lewa . 1 Lew = 2 zł.
Tuż obok wejście do sporego baraku , to spore muzeum , wrócimy tu jeszcze.
Idziemy przez bardzo ładny zielony park . Mnóstwo parkowej zieleni , wszystko czyściutkie , bardzo zadbane.
Pogoda bajkowa , zieleń soczysta jak nie w Bułgarii , aż chce się robić zdjęcia , to i robimy 🙂
Kawałek dalej wyłania się całkowicie pionowa , niezwykle postrzępiona ściana piaskowca .
Widać jakieś barierki.
=====
Tak około 20-30 metrów wysokości . Dobre kilka pięter. Wygląda to fantastycznie , bo skał w wielu kolorach. Od bieli , przez kremowy , żółty , piaskowy aż do brązu. Wszystko to przemieszane z zielenią i na upartego z błękitem . Choć nie o niego tu chodzi.
Stąd być może nazwa tego miejsca. Co prawda chrześcijańska nazwa monastyru nie jest znana , niektóre źródła podają , że jest on pod wezwaniem Św. Trójcy . Jednak oficjalnie nazywa się go Aladża . Słowo pochodzi z tureckiego może perskiego gdzie w obu oznacza różnokolorowy – pstry.
Wreszcie dochodzimy do większego placu tuż pod tą pionową ścianą .
Na nim scena i kilka rzędów krzesełek. Nie jakieś tam odpustowe . Całkowicie profesjonalne , koncertowe trybuny , oczywiście mam na myśli takie zewnętrzne , stojące na powietrzu.
Przed nami ściana wysokiego klifu.
Widać w skałach jakieś otwory , nawisy o niezwykłych kształtach a na nich wąskie przejścia wzdłuż ścian osłonięte barierkami umożliwiającymi zwiedzanie .
tun4el , przejście wykute wcslale
Jest też kilkupiętrowa , metalowa platforma dzięki , której ludziska mogą wejść na górę . Wygląda jak klatka schodowa.
Pakujemy się na drugą kondygnację . Z najwyższego jej poziomu platformy spoglądamy na okolicę . Ładna panoramka . Z jednej strony w dole klasztor , z drugiej może zieleni aż do samego granatowego morza i błękitne niebo nad horyzontem.
Widać stąd dobrze pozostałe , niewykorzystane przez mnichów naturalne formacje skalne .
Niektóre naprawdę przepiękne , piaskowiec o przeróżnych kształtach i kolorach.
To już klasztor Aladża – wykuty w skałach, zbudowany około XII w. ???????????????????
Dalej platforma ze schodami umożliwiajacymi wejście na tarasy skalne.
Z początku i wchodzi się na wąska ledwo wystającą od pionowej ściany półkę .
To przejście do właściwego klasztoru. Przed wejściem do wąskiego korytarz wisi czarny dzwon.
Na poręczach i w ścianach zainstalowane halogenowe reflektory . Musi to wspaniale wyglądać w nocy , mocno oświetlone.
Powoli posuwamy się po wapiennej półce wzdłuż niesamowicie uformowanych ścian .
Już wiem co mi to przypomina . TO SĘKACZ . Dokładnie wygląda tak samo .
W ścianie od czasu do czasu ciekawe rzeczy . w pojedynczych otworach powtykane są gdzie nie gdzie małe zwitki papierków . Od razu przychodzi mi na myśl ściana płaczu z Jerozolimy i coś chyba w tym jest .
Dochodzimy tędy do pomieszczenia , które dawniej było kaplicą , łączyły ją z niższą kondygnacją drewniane schody ale teraz się tędy się nie chodzi .
Na ścianach średnio widoczne freski . Pochodzą prawdopodobnie z 16 wieku
Sam klasztor to zbyt wielkie słowo . To raczej kilka pustelniczych cel wykutych w piaskowcu ( wapieniu ? ) . Wszystko datowane na 14 wiek.
Teraz piętro niżej . Trzeba wrócić do platformy i zejść na półkę niżej . Dalej odkrytym z boku tunelem dojść do otworu w skale .
Tu zaczyna się długi opadający korytarz prowadzący do czegoś w rodzaju wnęki , odkrytej jaskini . Tu zaczynają się klasztorne pomieszczenia . Pierwsza wnęka to kościół właściwy , tuż za nim kilka wydrążonych cel dla mnichów , głupio nazwać to pokojami ale … przy odrobinie wyobraźni .
Na ścianach pojedyncze kolorowe malowidła podobno z 16 wieku . W niektórych miejscach pozostałości mozaiki ,
w ogóle to podłoże tak wyślizgane , że świeci się jak …. …..) …. deptak w … Dubrowniku. Przy każdej stosowna tabliczka .
Trzeba być naprawdę desperatem , żeby spędzić życie w takim pomieszczeniu.
Dalej coś co było jadalnia i kuchnią , w końcu nie sama wiarą człowiek żyje , mnich też .
Zaraz za tym schodki w górę i w dół . U góry małe pomieszczenie będące kiedyś kapliczką a w nim otwór w którym znajdowały się drewniane schody prowadzące do kaplicy na drugim piętrze.
Zejście w dół prowadzi do dużo większej pieczary w której znajdują się wykute w skale groby , katakumby jak kto woli .
Schodzimy . Nic specjalnego kilka wydłubanych grobów przykrytych kamiennymi płytami ale jest jeden pusty otwarty . Niewykorzystany ?
Na jednym ułożony z monet krzyż ale raczej nie są średniowieczne.
Wszystkie te wydrapane pomieszczenia łączy systemem kamiennych schodków i wąskich korytarzy.
Część pomieszczeń może mieć naturalne pochodzenie ale w większości to robota mnichów
Pokręciliśmy się trochę jak wszyscy , kilka fotek i tyle.
Rzut oka na trybuny w dole . Wieczorami musi tu być fajnie . Od kilku lat niebywała atrakcją są nocne przedstawienia typu „Światło i dźwięk” . Na jasnych ścianach monastyru służącymi za ekran wyświetlana jest historia Bułgarii. Do tego pięknie oświetlone skały , fajna sprawa . Podobno spektakl dostał nagrodę w Cannes .
Pochodziliśmy jeszcze trochę po parku schodząc powoli w stronę muzeum.
W środku dowiedzieliśmy się , że :
Początki Monastyru sięgają prawdopodobnie pierwszego państwa bułgarskiego czyli ok 1300 lat wstecz ale uważa się go za średniowieczny. To znaczy takie pełne średniowiecze XI- XIII w.
Opustoszał dopiero w XVIII w.
Po raz pierwszy nazwa „Aladża” pojawiła się w 1832 r. w książce rosyjskiego pisarza Wiktora Tepliakowa „Pisma z Bułgarii”. W 1912 roku dzięki staraniom dwóch braciom , Karola i Hermina Szkorpil ( obaj byli arceologami ten pierwszy miał udział w projektowaniu i budowie parku nadmorskiego )obiekt został uznany za narodowe dobro kultury bułgarskiej i wpisany na listę zabytków . W 1957 roku uznano go za zabytek o szczególnym , nadzwyczajnym znaczeniu jednym słowem jeszcze bardziej wzrosło jego znaczenie .
W środku znajduje się wystawa starych przedmiotów i fotografii ale najciekawsze są makiety i szkice przedstawiające klasztor w czasach gdy był zamieszkany.
Są też mapki i rysunki pokazujące jak wyglądały jaskinie , co w której się mieściło i dużo ważnych , ciekawych informacji dotyczących historii tego niezwykłego miejsca .
Dowiedzieliśmy się też , że istnieją i krążą po nim duchy zmarłych mnichów , a w labiryncie korytarzy ukryte są skarby . No jasne 🙂
No i w ogóle skąd wzięła się ta ciekawostka przyrodnicza , czyli :
że Aładża należy do dużej grupy jaskiń naturalnych, które utworzyły się w miękkich wapiennych osadach na dnie pradawnego Morza Sarmackiego, które 12 milionów lat temu pokrywało tereny całej Europy południowo – wschodniej.
A w ogóle to jeden z najbardziej znanych skalnych monasterów na wybrzeżu Morza Czarnego.
Poczytaliśmy , posłuchaliśmy . Jak zwykle zakupiliśmy pocztówki i ruszyliśmy schodkami w dół .
Po wyjściu z parku zauważam studnię , a raczej źródełko z którego wypływa czyściutka , krystaliczna , lodowata woda . Cóż za ulga 🙂 . Pochodzi z tutejszych źródeł mineralnych . Musi być zdrowa bo miejscowi podjeżdżają i nabierają ją w co się da . W butelki , kanistry , niektórzy nawet w beczki . Może to święte źródełko i woda ma posiada jakiś stopień świętości , może ma magiczne albo uzdrawiające działanie . W każdym bądź razie stawia na nogi i orzeźwia .
Najpierw spacer przez bardzo ładny park. Zielono wszędzie . Ktoś tego pilnuje bo słońce zniszczyłoby tę zieleń w kilka dni.
Cały ten klasztor to piękna sprawa , tylko skąd biorą się desperaci , którzy spędzają całe życie w kilkumetrowych wykutych w skałach celach ?
( Pełny , bogaty opis Bałcziku w części 4 2013 – Bałczik zapraszam )
i malutkie białe żaglówki na tle granatowego morza.
Zostawiliśmy w spokoju Złote Piaski Po kilku minutach byliśmy w Kranevie . Podjechałem tam z czystego sentymentu . Byłem tam kiedyś z rodzicami jako młody chłopak . Nawet rozwaliłem mamie Zastavę wracając z plaży . Miałem z 15 lat , fantazję , pomysły. No i byłem a jakże najlepszym kierowcą świata co prawda bez prawka jeszcze ale co tam. Niestety sprowadził mnie na ziemię zwykły ale dość spory otoczak czyhający na mnie w trawie po drodze z plaży do domu .
Generalnie pogiąłem drążki kierownicy. Koła rozlazły się na boki jak zezowate gały . Samochód jechał jednocześnie w dwie strony niemiłosiernie piszcząc. Na szczęście w tamtych czasach nikomu do głowy nie przychodziły takie głupoty jak jazda z takim drobiazgiem do serwisu. Zresztą żadnych serwisów wtedy nie było , może w większych miastach coś na kształt dawnego polskiego POLMOZBYTU ale nie było nas stać na takie wygłupy. W końcu jechało się tam odpocząć i zarobić. Zastava trafiła do miejscowego kowala , drążki dostały parę młotków ja mały opier… i jakoś wróciliśmy nią wtedy do domu. Błąkała się trochę po drodze , ścięła oponę ale dojechała . To były czasy . I tak wspominając przejechałem uliczka mi Kraneva. Niewiele się tu zmieniło . w dolnej części miasteczka od strony pasa traw oddzielających je od plaży rozpierducha jak dawniej . Wszędzie tony tego bułgarskiego kurzu z polnych i innych wysuszonych dróg . Drzewa , krzaki wszystko zapylone . Makabra . Głowna uliczka to niekończący się ciąg straganów po obu jej stronach . W górnej części miasteczka wszystko normalne , przyzwoite chałupy , fajne miejsce dla kogoś z małym budżetem. Trochę daleko do plaży ale pomijając brak infrastruktury taka sama jak w kurortach po bokach , piaseczek aż miło . Jakby nie było po jednej stronie Złote Piaski , po drugiej Albena.
Pamiętam stąd jeszcze jeden fajny szczegół z młodości . Bazarek i nocleg.
Tłukliśmy się, ja , mama i jej koleżanka przez Rumunię przez cały dzień . Do Kraneva dojechaliśmy późno w nocy. O ile ja spokojnie przekiblowałbym do rana w samochodzie to Mama jak zwykle musiała rozstawiać gdzieś na dziko namiot. Pokręciliśmy się trochę po najbliższej okolicy i stanęło na niedaleko oddalonym od budynków klepisku obok małych krzaczków. Raz , dwa trzy i namiot stał. Kobitki zastanawiały się jak i gdzie opchnąć trochę towaru . Rano obudziło nas beczenie owieczek i kóz . Takie tam dzikie dźwięki i jakiś ruch niedaleko. Rozsunąłem namiot , wystawiłem zaspany łeb i całkowicie zaskoczony zauważyłem , że rozbiliśmy się miej więcej po środku miejscowego bazarku. Po obydwu stronach miejscowy handelek szedł na całego. Towarzystwo od razu zaczęło zakupy. Z jednej strony niesamowity traf , z drugiej panika . Bo i śpimy na dziko i handlujemy nielegalnie i to w samym środku targowiska. Szczyt bezczelności. Ogarnęliśmy się trochę. Pakując się pośpiesznie opyliliśmy parę drobiazgów. Ku mojej uciesze w miejscu gdzie stał namiot znalazłem wymięte dwa Lewki . Ładnie się zaczęło . żeby nie ta rozwalona Zastava to był całkiem udany wyjazd , Mama ciągle młoda i odrobinę młodsza Baśka wyskakiwały od czasu do czasu do kosmicznie nowoczesnej wtedy Albeny na dancingi i dyskoteki . To był inny nieznany świat . U nas takie rzeczy można było zobaczyć tylko w zagranicznych filmach i w Victorii . Jako małolat nakupiłem po cichu kilkanaście paczek markowych papierosów Marlboro , Astory , Larki , czarne cienkie Dumonty – Ameryka . W Polsce byłem niemal bogiem mając w tym wieku takie rarytasy . Fajki wtedy były na kartki i to tylko byle jakie polskie siano.
Tak wspominając w myślach dawne czasy dojechałem do ronda z wjazdem do zamkniętej dawniej dla niemeldowanych turystów Albeny. Nie wszyscy zapewne wiedza , że wszystkie kurorty do końca lat osiemdziesiątych były zamkniętymi enklawami , niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników. Do dzisiaj przy wjazdach stoją pozostałości budek i szlabanów , często takich samych jak na granicach. Zresztą takie same były w Rumunii w Mamaji , Efori czy Mangalii . W Czechosłowacji a później na Słowacji jeszcze w latach dziewięćdziesiątych zasr…. policjant na gównianym skuterku cofnął nas z drogi do Szczyrbskiego Plesa w Tatrach z powodu braku skierowania na wczasy . Granda . Byliśmy tam z Iwonką w 1988 tyle , że z kartą hotelową .
Nie zatrzymując się w Albenie drogą nad samym morzem posuwaliśmy się z wolna w stronę Bałciku. Przed samym miasteczkiem jakieś koszmarne segmenty letniskowe , jaskrawe kolory , całe w grafitti . Brrrr …w życiu nigdy .
Zaraz obok jest dziki punkt widokowy ale wszystko z niego widać . W oddali widać białe skały zboczy pod którymi leży Bałcik. Obiektyw zrobił swoje , wszystko jak na dotkniecie ręki.
Widać plażę . Port , tuż za nim falochron i część przemysłowa miasta. Nie wygląda ona dobrze i zdecydowanie psuje krajobraz . Na białych wzgórzach sporo wiatraków. Chwila odpoczynku , trochę wygłupów , parę zdjęć i jazda do miasteczka.
Skręcam w stronę morza i w krótka dwupasmową uliczkę , pas zieleni całkowicie obsadzony Paciorecznikami . Dlaczego te Canny tak u nas nie rosną.
Coś jest bo dużo tu ludzi , samochodów . Z boku dwa , trzy autokary i jakaś uliczka w dół skarpy , cała z pierdołami. Pomyślałem , że coś tu musi być ale najpewniej zejście do plaży . Na tabliczki nie zwracaliśmy uwagi bo i tak wszędzie były głównie tanie reklamy. Pojechaliśmy dalej do miasteczka.
Zaczynamy od centrum . Wielkie mi co 🙂 , tak naprawdę to tylko kilka uliczek. Przy nich kamieniczki , które niestety całą świetność mają dawno za sobą . Jednak widać , że kiedyś były to perełki. Jedna z dróg prowadzi w górę . Przy niej też stoi kilka kolorowych , kiedyś na pewno bardzo eleganckich kamienic.
Jest tu jeszcze kilka sklepików i knajpek . Idziemy w stronę morza.
Po chwili dochodzimy do małego portu . Stoją w nim małe żaglówki i łódeczki.
Spacerujemy po falochronie .
O proszę . Na morzu odbywają się właśnie regaty małych żaglówek . Cała masa małych ludków śmiga małymi żaglóweczkami. Świetna sprawa , od razu przypomniały mi się czasy kiedy nasze malutkie dziecko śmigało tak „optymistami” po jeziorach.
. Dalej promenada wzdłuż brzegu . Sporo tu kwiatów , miedzy nimi różne figurki i pomniki . Stoi tu jakiś kamienny mądrala i jakieś dziewczę . Nie zagłębiałem się w zielicho , nie wiem , może to syrena . Na pewno jakaś tutejsza dziewoja.
Szukamy słynnego ogrodu botanicznego . Wróciliśmy w to samo miejsce gdzie stały autokary , dopiero teraz zobaczyliśmy znaki : Było coś , że Dworeca 0,5 i Botanicheska Gradina też 0,5 , wcześniej nie było widać bo autokar zasłaniał.
Zaparkowaliśmy na strzeżonym parkingu zlokalizowanym przed uliczką prowadzącą do ogrodu. Szliśmy tak te deklarowane 0,5 km alejką po której obydwu stronach stały złączone ze sobą w jeden ciąg dziesiątki budek i straganów , wiadomo z czym . Między tym badziewiem kilka małych restauracyjek , całkiem porządnie wyglądających . Korciło ale myślę jednak , że wszystko mrożone i odsmażane więc lepiej nie.
I tak doszliśmy do wejścia .
Botanicheska gradina – Balchik . Ogród botaniczny. Ho , ho , kołowrotki do liczenia ludzi . Poważna sprawa. Wstęp też chyba z kilkanaście lewa. Wydało mi się drogo ale co tam , tyle razy w BG , co jakiś czas przejazd przez Bałczik a w ogrodzie nie byliśmy .
Bileciki i do środka . Z początku duże gazony pełne różowej , zupełnie niespotykanej w Polsce odmiany Werbeny .
Dalej żwirowa alejka z fontanną i uregulowanym strumieniem,
Tuż obok za żywopłotem całe dywany różnorodnych kwiatów .
wyjątkowe okazy
i całe dywany miniaturowych Cynii
wszelkich odmian i kolorów.
Po środku mała fontanna , taki wodotrysk . Trochę niżej szklarnie do których już nie zaglądamy zresztą niczego specjalnego w nich nie ma. Połaziliśmy trochę , porobiliśmy sobie trochę zdjęć . I doszliśmy do części z sukulentami i innymi ciekawymi okazami kwiatów lubiących suchy klimat , niektóre o wspaniałych liściach i kwiatach .
Yukki , portulaki ,
kordyliny i inne rzadkie okazy.
i coś czego nie znaliśmy
podobno to jedna z największych kolekcji w Europie ( przewodniki twierdzą , że największa – ale wierzyć mi się nie chce bo największa jest w Monaco).
Duże , niektóre po kilka metrów , głównie opuncje . Nie twierdzę , że są tu dziesiątki odmian , a tak naprawdę to nic szczególnego
Przecież nie ma brzydkich róż
Pstryknąłem Iwonce kilka ładnych zdjęć z różami i skierowaliśmy się do wyjścia.
Jednak jesteśmy troszkę zawiedzeni . My zapaleni ogrodnicy bez problemu zrobilibyśmy taki ogród u siebie gdybyśmy mieli większy teren i więcej czasu. Myślę, że w naszym jest nie mniej okazów niż w tym z Bałcziku . Powiedziałbym , że więcej choćby samych róż ale w tych warunkach i przy tym non stop palącym słońcu to i tak ten ogród jest świetny.
I tak zleciała nam godzinka .
Wyszliśmy drugą bramą , rozejrzeliśmy się , Zaczęliśmy się zastanawiać gdzie jest ten ogród z Pałacykiem Królowej Marii. Musi przecież gdzieś tu być .
Myśląc , że droga w dół prowadzi do plaży i mając na uwadze późniejszy kilometrowy powrót pod górę w upale, postanowiliśmy wrócić. Turlałem się powoli z powrotem , między setką straganów z badziewiem. Pod sam koniec postanowiłem zakupić sobie spodenki gimnastyczne . Całkiem do rzeczy a za niecałe 15 lewek 30 zł . Zwykle tak nie robię mając na uwadze biedne chińskie dzieci ale jakoś w tym upale zapomniałem o tym .
Zupełnie nie spodziewaliśmy się tego , że ogród botaniczny KM zaczynał się jakieś trzydzieści metrów od miejsca którym wyszliśmy bramą.
Niestety dowiedzieliśmy się o tym dopiero po dwóch latach i tam też trzeba szukać pełnego opisu ogrodów i pałacyku królowej. ( 2013 ) Sierotki 🙂
( Opis ogrodów w części 2013 Bałcik )
Zatankowałem litr wody z pobliskiego pawilonu i nieco świeższy posuwam do auta . Nagle po drodze spotykamy czterech znajomo wyglądających chłopaków. Pawie pióra , rogatywki , koszule . Jak nic Krakowiacy. Mrugam do chłopaków i zagaduję po polsku .
Tak , to byli krakowiacy . Chłopcy równie zaskoczeni pogadali z nami chwilę , opowiedzieli , ze tańczą w zespole ludowym i właśnie mają tu występy. Myknęliśmy sobie kilka wspólnych fotek i do wozu
Tuż obok Maździ stał zaparkowany wspaniały stary świetnie utrzymany Moskwicz , do tego na chodzie . Jak oni to robią , że to jeszcze jeździ ?
Nieprawdopodobne. Cud techniki jak z fabryki.
Ruszyłem spoglądając na jeszcze jeden bułgarski klimacik.
Bieda i bogactwo tuż koło siebie. jak wszędzie tutaj.
Jedziemy do położonego 18 km na zachód od Warny rezerwatu Pobiti Kamyni – to taka kamienna osobliwość .
Nie pchałem się już przez Złote Piaski tylko od razu pojechałem przez Rogoszczewo i Winnicę . Jak zwykle wylądowałem przy 10 tej dzielnicy
Odpuściłem sobie autostradę wybierając starą dwójkę na Sofię . Po prawej trawy , po lewej trawy i zalesione wzgórza w oddali . Nagle , zupełnie znienacka pojawił się znikąd , pas kamiennych kolumn przecinający w poprzek drogę . Z jednej strony rzadkie, nieduże , pojedynczo stojące w trawie .
Ciekawe , że twory te ciągną się dosyć wąskim pasem na całkiem sporej długości. Cały ten obszar zwany jest – Pashovi.
Za to z drugiej strony kolumn nieco więcej i w piachu.
Zatrzymujemy się przy drodze bo parkingu „ Niet ” .
Mimo skrótu dojechaliśmy dobrze po południu. Niby wszystko ok ale słońce już nie to , cienie , szare to wszystko , zupełnie bez efektu. Sprawdziliśmy co i jak , postanowiliśmy , że wpadniemy tu za dzień dwa
a teraz skoczymy gdzieś do Warny na zakupy. Z początku chciałem objechać jezioro i ta drogą dojechać do miasta.
Niestety od razu trafiłem na jakieś zakłady przemysłowe i stacje rozrządowe. Drogi były byle jakie więc zawróciliśmy i tym razem już autostradą pojechaliśmy do Warny .
Zakupy w Galerii . Można a nawet trzeba kupić tu trochę rzeczy które są tylko w Bułgarii a wiadomo , że w kurortach kosztuje to samo często dwa razy tyle.
Słońce już zaszło jak wjechaliśmy na most . W ostatniej chwili wpadliśmy jeszcze na pomysł zobaczenia oświetlonego mostu z daleka i najlepiej z dołu . W ostatniej chwili zdecydowaliśmy się jeszcze na wyskok do panoramy , na ten punkt widokowy gdzie byliśmy rano.
Zapadał zmrok , most widoczny w oddali . Lubię go zawsze mi się podobał , zarówno w dzień jak i w nocy kiedy jest pięknie oświetlony.
W porcie ruch jakby właśnie teraz zaczęły się prace.
Obiektyw robi swoje 🙂
Zjechałem nad przesmyk .
Nie miałem statywu , więc zdjęcia z lekka poruszone .
Podjeżdżamy pod sam most. Kombinowałem z podpieraniem aparatu na dachu samochodu co dało jako taki efekt , zresztą wystarczy spojrzeć .
Iluminacja wg mnie całkiem , całkiem .
Zdjęcia niby wszystkie takie same ale nie wiem które wybrać wiec zostawiam wszystkie. Most niby zwyczajny tyle , że wysoki . Iluminacja bez szaleństw ale mi sie podobała szczególnie te refleksy i odbicia w wodzie. Szkoda , że nie płynął żaden oświetlony kolos .
Wracamy około 23 i od razu walimy do Trakijskiego.
Już zamknięte , wszystko posprzątane.
Saszkina daje się namówić i tylko po starej znajomości dostajemy ciepłe papu. Nie marudzi , że popracuje trochę dłużej. Zresztą szef też jeszcze siedzi i zaprasza.
Wdzięczni jesteśmy za to traktowanie. Mamy te frajdę , że czasem jako wyjątkowi goście jesteśmy zapraszani z retauracji na jedzonko do prywatnego ogrodu własciciela. To bardzo miłe.
Iwonka jak zwykle „szopska ”
ja kavarna z dużym piwem.
Barman , niejaki Laszko , dodaje jeszcze od szefa dzbanek wina . Nie znamy się dobrze ale w … przyszłości to się zmieni 🙂
Z Trakijskiego spacerkiem do domku . Po drodze koty 🙂
====
Zmęczeni wracamy do domku . Ksieżyc jak latarnia , bez problemu robię zdjęcie. Mimo iż już dobrze po północy to jest bardzo gorąco , dzisiaj śpię na tarasie , nie ma co.
===============
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
Zmęczeni wracamy do domku .
Jeszcze tylko rzut oka z balkonu na Bisser Restaurant …
… i chyba trzeba iść spać .
Ksieżyc jak latarnia , bez problemu robię zdjęcie.
Mimo iż już dobrze po północy to jest bardzo gorąco , dzisiaj śpię na tarasie , nie ma co.
Mieliśmy tu przyjechać odpocząć, dobrze się najeść, popić wina i rakii, miło spędzać wieczory. I tak robimy :):):) To był fajny dzień .
Część następna 5 OBZOR
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
Mamy małe dylematy , gdyż nasz pensjonat posiada własną , do tego wielką restaurację , gdzie do końca walczy ze sobą największa gwiazda bułgarskiej , letniej piosenki, śpiewająca Anija wraz z grającym mężem Vladem. Raz można to wytrzymać , niestety wyje tak codziennie przez całe lato i ten sam repertuar. Do tego ma głos ryczącego bawołu , stroje jak laski z Galaty i jeśli chodzi o urodę to Bóg nie był łaskawy. Po kilku dniach zegarek jest absolutnie niepotrzebny bo o 7 mej wydziera się ” Besma MUciu ” a o ósmej coś tam coś tam. Jest jednak taka magiczna Bułgarska pieśń , którą zna każdy Bułgar od malucha do babci. Grana jest zawsze i wzbudza u każdego chęć zatańczenia tego. Jest to wyjątkowe . Wszyscy od malucha do dziadka biorą się za ręce i tańczą . I to jak, aż przyjemnie popatrzeć . Do tego żadnego wstydu. Piękne . U nas w Polsce mógłbym to porównać do „hej sokoły ” albo do hymnu. Zadziwiające , ale bardzo ładne. To Biała Rosa. Warto zawsze się zatrzymać gdy słychać tę pieśń . A nigdy nie leci bez powodu bo jest dla Bułgarów bardzo ważna i bardzo poważnie ją traktują . Podobno uczą się jej wszystkie dzieci w szkole. Co ciekawe zupełnie tak samo tańczą i śpiewają Grecy i Macedończycy . To podobna kultura prawie jeden naród , który podzieliły polityczne granice , wyznanie i lokalne wojny. Biała Rosa to coś co można Aniiiii wybaczyć.