Część 18
Szentendre
Szentendre – węgierski Kazimierz nad Wisłą …… a raczej Andrzej.
Szentendre we wszystkich europejskich językach i łacinie oznacza to samo – Święty Andrzej Nazwa pochodzi od kościoła św. Andrzeja, który jako pierwszy stanął w najwyższym punkcie osady. Nie wiem tylko czy kościół stanął pierwszy czy ten Andrzej .
Położone jest nad 32 km odnogą Dunaju zaczynającą się zaraz za zamkiem w Wyszehradzie a kończącą za Szentendre na przedmieściach Budapesztu gdzie wraca do Dunaju. Odnoga ( Szentendrei Donaag ) tworzy z właściwym Dunajem szeroką średnio na 1,5 – 2 km , długą na te 32 km zieloną , wyspę o zaskakującej oczywiście nazwie – Szentendrei Sziget ( sziget to wyspa ) .
Jest na niej kilka wiosek Horány, Kisoroszi , Szigetmonostor ,Tahitótfalu , Pócsmegyer i Surany . Jest też kilka mniejszych i większych zbiorników wodnych ale o tym opowiem później . Wraz z końcem wyspy kończą się też słynne meandry Dunaju .
Parkuję wzdłuż wału przeciwpowodziowego , który jest jednocześnie miejscem rekreacji dla wszelkiego rodzaju biegaczy i spacerowiczów.
Ta odnoga to nie jakaś popierdółka tylko kawał poważnej rzeki.
Dzięki takiemu położeniu miasteczko jest znanym ośrodkiem turystyczno-wypoczynkowym . Jest tu port rzeczny , zatrzymują się tu statki płynące z Budapesztu do Wyszehradu i Ostrzyhomia i te bezpośrednio do Szentendre .
Po jednej stronie wyspa , po drugiej miasteczko . Już stąd widać grupki turystów . Knajpki , sklepiki w małych kolorowych kamieniczkach a także odchodzące gdzieś w górę wąskie uliczki. Przy każdej z nich jakaś fajna knajpa.
Widać tez kilka kościelnych wież.
W miasteczku działa wiele muzeów , trochę przypomina nasz Kazimierz nad Wisłą . To małe miasteczko przyjmuje rocznie ok. 1,5 mln gości.
Ta architektoniczna i krajobrazowa perełka to brama do Zakola Dunaju, a patrząc zgodnie z biegiem rzeki to koniec jego słynnych Meandrów .
Nazywane jest też często „miastem Serbów” , „miastem baroku” , „miastem malarzy” albo „miastem siedmiu wież”.
Od razu na wejściu lecimy na Langosze. Nie jakieś tam sprzedawane ze zwykłej budy campingowej czy chińskiego barku. Jest tu takie szczególne miejsce.
Okienko w środku w specjalnej patelni kobieta ( straszna suchotnica )smaży je na naszych oczach.
Nie znamy z Iwonką miejsca gdzie można zjeść lepsze. Są gorące i pyszne. Z róznistymi dodatkami. Jak zwykle atakuję pania niebywałą kombinacją . Jak zwykle też kończy się na sosie czosnkowym z utartym „na włoski” serem , ale jak zwykle są doskonałe.
Zapycham się aż dwoma iwonka dietetyczna jedna sztuka
Pojedlśmy i posuwamy dalej , w głąb starego miasteczka.
Przechodzę obok toalety
W odkrytym przedsionku ubrana elegancka choinka , a mamy środek lata . Obok śmieszna piętrowa sławojka , że to niby szef na górze a podwładny pod nim . ! € – nie pcham się na razie nie ma potrzeby.
Teraz Trochę historii ale bez specjalnych szczegółów.
Pomińmy czasy starożytne .
W I wieku n.e. okolicę tę podbili Rzymianie, budując obóz wojskowy Ulcisia Castra (Wilczy zamek).
W późniejszych wiekach wyrosłe obok niego miasto nosiło nazwę Castra Constantia.
Po odejściu Rzymian przez okolice Szentendre przechodziły różne plemiona i ludy – m.in. Longobardowie i Awarowie.
W IX wieku osiedlili się tu Madziarzy. Pierwsza formalna wzmianka o mieście pochodzi z roku 1009 ,
W średniowieczu do miasteczka zaczęli przybywać Serbowie – uchodźcy ze swojego kraju, podbijanego przez Turków. Pierwsza fala przybyszów miała miejsce po bitwie na Kosowym Polu w 1389, kolejna w XVI wieku po upadku Belgradu.
Wkrótce potem ta część Węgier także znalazła się pod osmańską okupacją, Serbowie jednak pozostali w mieście, tworząc silne skupisko słowiańskie.
Nastał 18 wiek … Czas wielkiej prosperity
W XVIII Szentendre nadal pozostawało enklawą narodowościową – w 1720 88% mieszkańców było południowymi Słowianami głównie Serbami ale byli też Dalmantyńczycy czyli katoliccy Chorwaci . Serbowie cieszyli się wieloma przywilejami cesarskimi ale w mieście osiedlili się też Niemcy, Słowacy oraz Grecy.
Wiek osiemnasty to tzw. „Złoty okres ” dla serbskiego Miasta
Wówczas to, w ciągu zaledwie kilku dziesięcioleci, powstała ogromna część zachowanych do dziś zabytków. Z tego okresu pochodzi spora część zabytkowej zabudowy – barokowe budynki z elementami charakterystycznymi dla południowej Europy i prawosławne świątynie.
Podstawą dobrobytu były rzemiosło, handel na szeroką skalę oraz przyniesiona z Serbii sztuka uprawy winorośli , która stała się jedną z podstaw tutejszej gospodarki . Miasto stało się centrum winiarstwa w środkowych Węgrzech. Miejscowi winiarze słynęli ze znakomitych wermutów i innych słodkich win.
Ta istna językowa i kulturowa wieża Babel stworzyła nowożytne Szentendre: barwne i oryginalne, miasto kilku wyznań i dwóch kalendarzy.
Do połowy XIX w. istotnie zmienił się religijny podział ludności: aż 60% stanowili katolicy, a prawosławni – mniej niż 30%. Zwiększała się liczba luterańskich Słowaków, kalwińskich Węgrów i Żydów.
W XIX wieku część Serbów zaczęła wracać do odzyskującej niezależność ojczyzny. Ich liczba spadła do 20%,
Wtedy też serbski wyparła w administracji łacina, następnie węgierski.
Miejsce Serbów zaczęli zajmować przybysze ze Słowacji oraz Węgrzy.
Niektóre cerkwie zamieniono na kościoły katolickie lub ewangelickie. Potomkowie Serbów żyją w mieście do dnia dzisiejszego, ale niewielu z nich posługuje się językiem przodków oraz kultywuje stare obyczaje.
aj i wystawiając swoje prace w miejscowych galeriach stąd „ miasto malarzy „
Spośród 7 wzniesionych w miasteczku cerkwi do dziś służą prawosławnym wiernym 4 z nich.
Ciekawostką jest fakt, że cerkwie tutejsze noszą nie tylko imiona świętych patronów, ale także miejsc, skąd przybyli uciekinierzy, którzy je wybudowali. I tak np. na tutejszą katedrę właściwie nie mówi się inaczej jak sobór Belgradzki.
Charakterystyczne dla cerkwii w Szentendre są zaskakująco wysokie, sięgające samego sklepienia ikonostasy – Taki przykład pomieszania baroku z tradycyjnym wschodnim prawosławiem.
Mijając kolejne małe sklepiki dochodzimy do trójkątnego placu otoczonego XVIII-wiecznymi kupieckimi , domostwami To główny rynek tzw. Főtér. Po środku tego trójkątnego placu wznosi się krzyż morowy taki z dwoma poprzecznymi belkami na których znajdują się modlitwy. Ufundowali go w 1763 roku serbscy rzemieślnicy powielając katolicką tradycję wznoszenia pomników upamiętniających zarazy.
Krzyż morowy inaczej krzyż choleryczny lub Karawaka to rodzaj krzyża pochodzącego z XVI-XVII wieku z miasta Caravaca w Hiszpanii. W czasie trwania zaraz rozprzestrzenił się na wschód . Uważany był za amulet chroniący przed chorobami i zarazą a także przed wypadkami i nagłymi zgonami, klątwami, kradzieżami, burzami, piorunami i innymi nieszczęściami .
Na dwóch poziomych ramionach krzyża umieszczana była modlitwa o wstawiennictwo do świętych.
Swoją drogą bardzo popularny w Polsce pod koniec XVIII, w XIX i na początku XX wieku.
Na rynku kościół
Tuż obok niego w kamienicy , w małej dziupli jakiś kiosk . Oj . szkoda kiedyś był tu malutki sklepik sprzedający jeszcze gorące marcepany wszelkiego rodzaju i smaku. Takie ciepłe pralinki. Nigdy nie zapomnę takiego ciepłego , jeszcze miękkiego z suszoną śliwką w środku . Szkoda , że już nie ma tego sklepiku. Idziemy dalej . Po obydwu stronach wszelkiego rodzaju kramy , sklepiki .
Idziemy w lewo od rynku , galeryjki obrazami , Kilka malutkich barków . Trochę sklepików z pamiątkami i rękodziełem Zaglądamy do każdego. Jest też cukiernia o …. intrygującej nazwie LOLA .
Zaraz za nią mała fajna budka z pizzą i różnymi takimi rzeczami , pierogi calzzone , pita ?? itp. wreszcie dochodzimy do słynnego Muzeum Marcepana.
Na dole sklep , wchodzimy . W środku świat z bajki , same słodycze , wszelkiego rodzaju marcepanowe smakołyki , jest król i paź i królewna z marcepana.
Jest też kasa i wejście do muzeum. W środku pokazana technologia wyrobu , maszyny i urządzenia do jego produkcji , w większości nadal czynne i używane do produkcji na miejscu.
historia migdałowej masy ale przede wszystkim setki wspaniałych eksponatów . Wszystko z marcepana.
Zresztą cały ten rejon słynie z produkcji Mandli jak ja je nazywam . Mandle to takie wspomnienie z młodości . Właśnie w Bułgarii , właśnie w Obzorze skąd właśnie wracamy , tuż obok domu rosło migdałowe drzewo. Jako może 15 latek razem z Janą i Leą równymi mi wiekiem Czeszkami łaziliśmy po tym drzewie zrywając je takie omszałe , zielone . Tłukliśmy je później kamieniem , żeby dostać się do białego , surowego , miękkiego jeszcze migdałka. One właśnie nazywały je Mandlami i tak mi zostało. Było to pierwsze drzewo migdałowe jakie widziałem w życiu . Czeszki też były pierwszeTo były czasy
Ale wracając do tematu . Okolice Budapesztu słyną z ich produkcji , a marcepan to nic innego jak
prażone , zmielone migdały wymieszane z cukrem z dodatkiem olejku migdałowego. Pod wpływem ciepła i to niewielkiego , wystarczy ciepło rąk , cała ta masa staje się plastyczna, dlatego stosunkowo łatwo można nadawać jej ozdobne kształty . Jego produkcja to tutejsza tradycja i to właśnie pokazuje muzeum.
Zaczyna się od wspaniałego tortu. Majstersztyk.
Eksponaty wszelkiego rodzaju ale wystarczy popatrzeć. W pierwszej Sali w dużej gablocie Lady Diana naturalnych rozmiarów i kareta godna księżnej.
Dalej Miniaturę parlamentu budapeszteńskiego i poczet węgierskich królów i dostojników.
Poza tym kwitnące kaktusy , jak żywe aż się wierzyć nie chce , że to marcepan.
== + ==
Różne postacie z bajek.
Szopka
Rodzinka kaczora Donalda , zamek śpiącej królewny
Żółwie ninja , Kermit , Michael Jackson
Śnieżka
Poza tym przeróżne obrazy , patery i ozdobne talerze z wizerunkami ważnych postaci.
101 dalmatyńczyków, i cała masa innych bohaterów znanych bajek
Każdy eksponat jest opisany szczegółowo, co do wagi zużytego surowca i czasu poświęconego na jego wyrób.
Wracamy do sklepu . teraz zakupu ale co wybrać . Towaru bez liku. Bierzemy po kilka smakołyków dla siebie . Trochę dla córeczki i na prezenty dla rodziny . Nie są tanie ale co tam … raz się żyje
Dalej już nic ciekawego jeśli chodzi o starówkę , tu się kończy a zaczyna normalne Szentendre. Też fajne , równie interesujące , wszędzie zielono , parki , fontanny , sporo wody. Potoki wodospady , zielone jezioro. Wracamy jednak do rynku .
Ale mamy szczęście do tych młodych
Jak na razie nigdy jeszcze się nam nie udało wejść w tę uliczkę odchodząca od krzyża w górę .
No i tym razem też nie
Czuję się podenerwowany . Zostawiam małżonkę w jakimś sklepiku a sam żwawo posuwam obejrzeć choinkę J
Pakuję pani w garść 1€ i nie zwracając zbytniej uwagi na szczegóły pakuję się do bielusieńkiej , absolutnie najbardziej sterylnej toalety jaką widziałem przez ostatnie trzy tygodnie , a pewnie i dłużej. Uff!
W korytarzu jeszcze jedno wejście , zaglądam i oniemiałem . Gdzie nie pojrzysz ładne pionowe przeszklone gabloty a wnich wszędzie kolorowe wazy do zup. J Zupełnie przypadkiem odkryłem wg mnie jedną z ciekawszych , nieznanych atrakcji miasteczka – Muzeum Nocników. J
Różne , różniste . Porcelanowe , fajansowe , zwykłe , starsze , nowsze , z całego świata.
Angielskie , czeskie, sto lat , dwieście .
Niektóre autentycznie mogłyby robić za ja wazy do zup , nie jeden by się pomylił.
Gładkie i wzorzyste , w kwiaty itp. kolekcja lekko kilkudziesieciu sztuk , Prawdziwe dzieła sztuki. Rewelacja .
Do tego na ścianach obrazkowa historia toalet , tak gdzieś od Brrrr !!! Średniowiecza. .
Wracam zachwycony do Iwonki i mówię :
– chodź do kibla
– nie chce mi się
Chodź , nie marudź . Zobaczysz coś , zdziwiła się ale idzie no i wróciliśmy . Babcia klozetowa gdzieś się zawieruszyła tak , że zwiedzanie było za
Spacerujemy między sklepikami i galeriami . Wszędzie sztuka i starocie , pamiątek też bez liku.
Kupujemy rysunek Parlamentu , papier czerpany , stylizowany jest na rulon . Od góry i dołu drewniane wałeczki . Niestety jeden do po.łowy oberwany. Bez mrugniecia płacę za niego ku zdumieniu i zadowoleniu sprzedającej . Komu by wcisnęła taki rozerwany egzemplarz . Skad mogła wiedzieć , że zaraz po wyjściu wałeczki pójdą do kosza a już w domu widoczek pójdzie w ramkę .
W kolejnym sklepiku cudowna kolekcja przeróżnych buteleczek z winem , wygląda na Tokaj bo takie żółte, w więlu z nich druga buteleczka dla odmiany z czerwonym . W większości przypadków imitujaca serce.
Dalej rosyjskie baby , nie pamiętam ale chyba nazywają się Matrioszki . Taka jedna w drugiej i kolejne coraz mniejsze . Skąd się tu wzięły ? Chyba zostały po tragicznym powstaniu z przed 55 lat.
Kolejną uliczka wracamy na bulwar. Restauracje pełne gości . Palca nie wetkniesz . Nie próbujemy nawet . Pakujemy się na wał chroniący miasto przed kaprysami króla europejskich rzek.
Z drugiej strony woda , coś cienki ten Dunaj. Wszystko w porządku dzieli się tu na dwa i jako odnoga tworzy długą na kilka kilometrów nawet szeroka wyspę . Dopiero za nia jest właściwy Dunaj a za nim Vac , … Dunakeszi i … małe miasteczka od na wschodnim jego brzegu. Zreszta zaraz tam będziemy.
postanowiliśmy przepłynąc na druga stronę promem i mocno sobie skrócić drogę . Bylismy już tu kiedyś na przystani promowej ale coś mi się popiórkowało i nie znaleźlismy jej . Wróciliśmy w stronę Budapesztu i zaraz przed nim przejechaliśmy nad Dunajem po pięknym nowoczesnym , nowo wybudowanym , wiszącym moście. Logiczne mi się wydało , że jak jest tu taki darmowy most to prom nie ma tu racji bytu . Okazało się później , że prom nadal ma się dobrze , tylko jest w północnej części wyspy, w Tahitotfalu…. . Trudno.
A most , marzenie .
Most Megyeri – M0 ( zero ) – jest częścią sytemu autostrad omijających Budapeszt. Łączy jego północną dzielnicę Ujpest z miasteczkiem Budakalasz od strony Szentendre.
Ukończony został w 2008 roku . Zupełnie nie wiem jak go przeoczyliśmy w poprzednich latach ?
Chyba z Szentendre pojechaliśmy dalej do Wyszehradu a później do Wiednia.
Most fantastyczny . Ma dwa wielkie , wysokie na 100 metrów pylony do których przymocowano stalowe wanty. Składa się z pięciu połączonych odcinków . Cały ma aż 1861 metrów gdyż przebiega najpierw nad głównym korytem Dunaju , następnie nad wyspą Szentendrei, dalej nad odnogą Dunaju ( Szentendrei-Duna-ág) i kończy na drugim brzegu łącząc się w Budakalasz z drogą Budapeszt – Szentendre . I tu właśnie na niego wjechaliśmy .
Po chwili byliśmy nad odnogą i wyspą Szentendrei , na którą nie ma żadnych zjazdów , chociaż jak już wspominałem ma 30 km długości i jest na niej parę wiosek. To ze względu na ochronę środowiska . Wyspa jest miejscem pozyskiwania wody pitnej dla Budapesztu i najbliższych okolic a zwiększony ruch samochodowy mógłby zaszkodzić jej jakości a także rosnącym tu roślinom.
Z tego samego powodu most został tak zaprojektowany , żeby brudna deszczówka z jezdni nie spływa na wyspę . Jak to jest dalej rozwiązane niestety nie mam pojęcia.
Teraz wjazd na główny 591 metrowy odcinek nad głównym nurtem Dunaju , ten z Pylonami. Widoki jak marzenie. Jakbyśmy wjeżdżali w dwie ogromne litery „A” , niebo błękitne , wrażenie super. Za mostem , już , przed zjazdem na Hont po prawej widać Centrum Handlowe ale nic to . Ważne , że jest tam fajny duży Aquapark o magicznej nazwie Aquaworld.
Ciekawostką niech będzie to , że przy wyborze nazwy Ministerstwo Transportu ogłosiło internetowy konkurs . Duże szanse na patrona miał … Chuck Norris i amerykański komik Stephen Colbert.
Wybrnięto z tej niezręcznej sytuacji stosując się do zasady , że wg ustawy, patronem mostu może zostać tylko osoba narodowości węgierskiej i to nieżyjąca. Ostatecznie
zdecydowano się na nazwę Megeri , most łączy bowiem osiedle Káposztásmegyer z osiedlem Békásmegyer.
Teraz zjazd na Hont . Dunakeszi, God i Vac zostawiliśmy sobie na inny raz . Teraz już tylko Słowacja i w domu. Shahy , Zvolen , Banska Bystrzyca , teraz w góry , nad nami Hermanecka . Nie śpieszę się . Powoli , tak żeby na rano być w Polsce. Kręcę się po ciemaku po serpentynach , czuje się już znużony. Przekimaliśmy gdzieś chwilę w samochodzie .
Dalej Martin , Żlina , Cadca . Tu obowiązkowa wizyta w miejscowym małym Carrefour’e . Prawie po otwarciu . Niby nic ale uzupełniam w nim różne Slowackie specjały niedostępne w naszym kraju. No i rzecz najważniejsza . W którą stronę byśmy nie jechali , Słowacja wychodzi nam zwykle wczesnym rankiem , a nic tak dobrze nie robi po całonocnej jeździe jak świeże słowackie paluchy posypane solą , kefir i zielona podłużna papryka . Jak zwykle wywalam swój stragan ( wózek ) przy samochodzie i nie zwracając na nikogo uwagę , pakuję w siebie te paluchy popijając kefirkiem i zagryzając papryką . Jak zwykle też Iwonka upomina mnie , żebym się nie wygłupiał ale co tam .
Jeszcze chwila i jesteśmy w Cieszynie . Stąd już na wariata śmignęliśmy do domu. Przy bramie byliśmy w samo południe , gdzie już czekała na nas nasza kochana mała córeczka.
Wyszedłem na taras , to już chyba koniec lata pomyślałem . Jesień powoli rozsiadała się na naszym trawniku. Piękne i własne.
==+==
Pierwsze papu po powrocie 🙂
Mówię Wam , fajnie było ….. i tak nam minął letni urlop roku 2011 .
Cd część 19
Ludzie 2011