Część 1
Droga do Baden Baden – non stop
No to ruszyliśmy . Z początku szło nieźle . Do Berlina bez problemów. Pomyślałem , że jak tak dalej pójdzie to faktycznie dwa dni i jesteśmy w Lizbonie. Plan był prosty . Bez oglądania się na cokolwiek gnamy prosto do Lizbony i żadnych odstępstw . Jeżeli będziemy się zatrzymywać i zwiedzać to nie dojedziemy nawet do Hiszpanii. W końcu przed nami kawał Polski ( 470 km ) , Niemiec ( 930 km ) Francji ( 1000 km ) Hiszpanii ( 600 km ) i samej Portugali do Lizbony ( 350km ) . Bagatela ( 3400 km ) . Ilość atrakcji po drodze wręcz niebywała a o tych niedaleko od trasy jeszcze większa. Mieliśmy zamknąć oczy , zacisnąć zęby i jazda.
Od granicy droga niemal pusta
Od Berlina najpierw trochę pada
później mgła
Na środek i jazda
Lubię jeździć nocą ale bez przesady. Nie w mleku i deszczu. Cisnę jednak około 120 km/h .
O świcie się rozpogadza i mgła się trochę podniosła. .
Na parkingu zaskakuje mnie tabliczka informująca o afrykańskim pomorze świń i prośba , żeby wszystkie odpadki wyrzucać do specjalnego , szczelnie zamykanego kosza.
Mijamy Lipsk , Norymbergę , zmienia mnie Iwonka . Dojeżdżamy do Karlsruhe tu znowu zmiana.
Z Karlsruhe na południe wzdłuż Renu do Francji lub Szwajcarii niecałe 200 km . Jeszcze nie wiemy którędy dalej pojedziemy .
Płaski teren którędy poprowadzona jest autostrada to Nizina Górnoreńska. Ren tuż , tuż . Tak od dwóch do pięciu kilometrów. Te górki po lewej to północny Schwarzwald. Oczy mamy cały czas „zamknięte” ale wystarczyła chwila . Magiczna nazwa Baden Baden i pękliśmy .
No w końcu to nie byle co. Bardzo znany kurort . Dla naszego pokolenia kojarzący się dodatkowo z jakimś pierdołowatym ale znanym z występów w PRL- owskiej Polsce zespołem o tej samej nazwie i dowcipem krążącym wokół niej . Baden –Baden ( ? ) – nie musisz mi dwa razy powtarzać 🙂
Do tego będąc do tej pory kilka razy w austriackim Baden aż prosiło się o porównanie .
Zielono, pogoda coraz lepsza , aż się prosi . Dochodziła dziesiąta. Co było robić ? Z drugiej strony 1250 km za nami . Należy nam się , choćby śniadanie.
Zjeżdżam z trasy , później okaże się , że zupełnie niepotrzebnie bo dalej jest jeszcze jeden wjazd a przez to tracimy sposobność zobaczenia Kościoła Św. Krzysztofa o ciekawym , nowoczesnym wyglądzie. Ma on kształt piramidy ale o tym dowiemy się dopiero później.
Znaki prowadza mnie do miasta wzdłuż jakiegoś kanału i linii kolejowej . jest jakaś małastacyjka
Specjalnie nie wiem wiele o Baden Baden tyle tylko , że to znane niemieckie a wcześniej francuskie uzdrowisko , że tu właśnie odbywają się tez różnego rodzaju szczyty i międzynarodowe spotkania i festiwale.
Wjeżdżamy do miasteczka .
Zbliżamy się do ronda , tuż obok pokazują się dwa ogromne , srebrne spodki . Pomyślałem , że to jakieś hale sportowe lub tory kolarskie . Wyglądały ciekawie . Chwytam za aparat ale Iwonka szybko sprowadza mnie na ziemię mówiąc , żebym się nie podniecał bo to zwykłe markety. No fakt widać wielki napis Media Markt.
Wjeżdżamy do miasteczka . Wysokie kamienice , ruchliwe ulice , autobusy . Nijak nie przypominało to Krynicy czy Ciechocinka .
Z czasem jednak zaczęły się małe zielone uliczki .
Niestety od razu jest strefa niedostępna
Niby wczesna wiosna a zielono już tu jak latem . Kwitną wspaniale glicynie , laurowiśnie obsypane białymi kwiatkami nawet bez .
Specyficzny klimat > Ba ! w końcu uzdrowiskowy.
Jestem wrażliwy na skutery i motocykle , podoba mi się to podejście.
Z wolna dojechaliśmy do małego placyku z bazarkiem i wielkiego kościoła .
Jakiś taki nieniemiecki , raczej wygląda na włoski. To Bernhardplatz i Bernhardkirch. Trzeba rzucić okiem.
Weź tu się teraz zatrzymaj , wszędzie zakazy , parkometry i te ich znaki z zaznaczoną jedną albo dwoma godzinami . No i ten nieszczęsny niemiecki. Językowo Niemcy zwykle mają wszystkich w d… . Nie chodzi o rozmowę ale o wszelkie napisy na ulicach , gdziekolwiek.
Trafiam wolne miejsce i parkuję . Próbujemy cos rozczytać na parkometrze ale skąd . Wydaje mi się , że mamy fart bo podjeżdża samochód i słychać polską mowę . Pani już nie pierwszej młodości ale ewidentnie gada po polsku. Okazuje się , że jest opiekunką czy pielęgniarką starszej niemieckiej rodziny. Widać nie ma lekko bo zupełnie nie chce gadać , mówi , że nie ma czasu i znika. Szkoda – co za niefart.
Ale proszę bardzo . Po chwili Iwonka atakuje jakiegoś Niemca . Nie biorę udziału w rozmowie . Gość właśnie odjeżdża ale życzliwie tłumaczy co jak tu działa , jak obchodzić się z parkometrem itp. Okazuje się , że to wcale nie takie oczywiste choć banalnie proste. Że nikt na to nie wpadł w Polsce. Instrukcja na parkometrze dla kogoś kto pierwszy raz się z czymś takim spotyka jest zupełnie nie zrozumiała. Okazuje się , że trzeba sobie w kiosku lub czymś podobnym kupić tekturową wkładkę z zaznaczonymi godzinami. Zaznaczyć godzinę początku parkowania . Włożyć za szybę i m można spadać . Mamy legalnie tyle czasu ile zaznaczyliśmy , proste. Nawet nie trzeba płacić , chyba że się przegnie. Pan wspaniałomyślnie oddaje nam swoja wkładkę i odjeżdża . Nie wiemy jeszcze jak wiele razy nam się jeszcze przyda , nie tylko w Niemczech. Jednym słowem . Nie zaginać , zafoliować , wiele lat będzie służyć .
Na bazarku rozstawiają się lokalni sprzedawcy . Miód , konfitury , sery , warzywa itp.
Idziemy najpierw do tego kościoła .
Okazuje się , że to kościół św. Bernharda duży jak jakaś katedra. Najpierw wysoki przedsionek z wizerunkiem Chrystusa z mozaiki i figurami dwunastu świętych w fasadzie .
Za nim wielka nawa przykryta zieloną od patyny kopułą . Dalej bardzo wysoka dzwonnica otoczona balustradką i zwieńczona zielonym dachem z postacią świętego na czubku . To Bernhard II .
Najpierw wchodzi się po szerokich , wysokich schodach na coś w rodzaju dziedzińca .
Stoją tu dwa duże posagi na wolno stojących kolumnach . Pewnie Piotr i Paweł ale moja wiedza jest za słaba żeby jednoznacznie to określić .
Wchodzimy do środka . Byłem pewien , że będzie szaro i zimno a tu piękna nawa z białego piaskowca zdobiona błękitnymi ornamentami. 3
Dookoła niej kilkuosobowe loże na piętrze i duże srebrne organy nad wejściem.
Duże okna pod kopułą , sporo światła . Na ścianie obraz Bernharda II . Skromny ołtarz
a zanim …..( to coś ) przedstawiające ostatnią wieczerzę ale nie jak u Michał Anioła tylko z przodu stołu .
===== + =====
Tak jakoś inaczej ale bardzo ładnie to wygląda. Dookoła nawy kilkanaście kolumn a na nich święci .
===== + =====
Sklepienie przedstawiające świętych
reszta błękitno biała , przedstawiające niebo
Wszystko delikatnie popielate i błękitne.
Kościół wybudowano między 1911-1914 rokiem więc nie jest specjalnie stary . Robimy trochę zdjęć i wychodzimy.
Bazarek już działa na całego . Nic wielkiego kilka straganów z lokalnymi przysmakami i tyle.
Wracamy do auta , wszystko gra mandatu nie ma . Gut ! a raczej DANKE !
Jedziemy dalej , po chwili dojeżdżamy do starego budynku dworca . Przynajmniej tak wygląda. Na budynku widnieje napis Baden. Coś mi tu nie gra . Baden czy w końcu Baden Baden ? Sprawa szybko się wyjaśnia . Okazuje się , że miasteczko do 1931 roku nazywało się po prostu Baden ale często określano je jako Baden w Badeni ( Baden in Baden ) i jakoś tak po skróceniu zostało.
Dworzec okazuje się starą halą targową , no fakt przecież nigdzie nie ma torów 🙂
Ruszamy z wolna dalej niewielką Kaiserallee . Rozwidla się . Po środku skwer z setkami kwitnących , różnokolorowych tulipanów . Między nimi figura jakiegoś świętego.
===== + =====
Z wolna jedziemy dalej . Po lewej jakaś rzeczka po prawej piękny kolorowy park pełen kwitnących rododendronów. Szukam miejsca , przejeżdżam obok fantastycznego parku
teraz na mostek i udaje mi się zaparkować po drugiej stronie rzeczki. Teraz już tylko ta karta i możemy ruszać .
Wzdłuż uliczki kilka małych , bardzo niskich za to głębokich bram , to taki tutejszy styl . jest ich tu więcej , Służą do przemieszczania się miedzy podwórkami ( chyba ? ) .
Coś nas podkusiło żeby wejść w jedną z wąskich uliczek . Okazuje się że każda znich prowadzi do równoległej Langestrasse, która jest głównym deptakiem starego miasta . Wzdłuż niej mnóstwo przepięknych kolorowych kamieniczek . W nich sklepiki , kafejki , małe restauracje .
Jest też sklep Luka Skywalkera , taki lumpex z odzieżą na wagę ::. Ale ceny !!! Niech moc będzie z nami .
Nie wchodzimy.
Przy deptaku fontanna
Dochodzimy do bajkowego , żółtego hoteliku mieszczącego się w dwóch sąsiadujących ze sobą po przeciwnych stronach uliczki budynkach .
Obydwie połączone pokoikiem . Myślę jednak , że to część wspaniałego apartamentu.
Cały hotel obsadzony kwitnącymi właśnie fioletowymi glicyniami. Wyglada to prześlicznie .
Żółta elewacja w połączeniu z tym fioletem . Cudo.
Przechodzimy przez mostek mocno podglądając innych parkujących dzielnie walczących z parkometrem . Niewiele się nauczyłem. Pal licho . Tu jest parking a u nas miejsca godzinowe. Po chwili mijamy świętego w tulipanach
i ruszamy w stronę wspaniale kwitnącego na biało dużego drzewa .
Za nic nie wiem co to jest. Rewelacja. Unikat. Myślę , że to Platan ale mamy taki w ogrodzie i to wcale niemały ale nigdy jeszcze nie kwitł , może za młody ?
Ścieżka prowadzi na zielone wzgórze . Po sąsiedzku widać jakiś elegancki budynek , przejeżdżaliśmy wcześniej niedaleko od niego . To Kaiserhalle .
Informują o niej tabliczki z reprodukcjami przedstawiającymi ją w swoich najlepszych czasach.
Ordung to ordung . W dolnej części cała masa fajnie pokazanych zakazów
Wspinamy się .
Wzdłuż ścieżki i nie tylko , wszystko obsadzone przepięknie kwitnącymi
kolorowymi , wielkimi Rododendronami i Azaliami.
Kawałek dalej wspaniały wielki okaz Obieli Wielokwiatowej. Imponujący.
Wszystko jak w ogrodzie botanicznym i taką rolę spełnia po części to miejsce.
Nawet ostrokrzew który u nas ma 1.5 metra ty ma ze dwa pietra.
Nad nami wielkie drzewa . Scieżka kreci się miedzy nimi . Widać rozrastające się po górce korzenie , świetnie to wygląda.
Dochodzimy do zielonego pagórka ze spływającym kaskadami po kamiennych płytach strumieniem. Wszystko pięknie zaprojektowane .
Dalej fontanna , wygląda jak poidełko dla ptaków.
Przez przerwę miedzy drzewami widać drugą stronę doliny , tę z miasteczkiem
Mamy wspaniały widok na wieżę Stiff…. I całe wzgórze Baden…..
Uff , wreszcie na górze
Niestety znowu jest mglisto i poza Starym Miastem niewiele widać a szkoda bo dalej znajduje się zielone wzgórze Merkur… z fajną starą 700 metrową kolejką linową . Skąd mogliśmy wiedzieć ? Nie mieliśmy Baden Baden w planach.
Zbieramy się na dół . Kręcąc się ścieżką trafiamy nad mały staw . Na nim ładna drewniana budka dla ….. kaczek. O ! są i kaczki.
Jesteśmy prawie na dole , już widać z góry Kaiserhalle . Na fragmencie ogrodzenia przysiada Rudzik. Wiosna na całego.
Kilka metrów dalej można podziwiać ogromnej wielkości klony japońskie . Te ozdobne drzewka zwykle sa wielkości człowieka ale te …. Prawdziwe okazy.
No to jesteśmy w Centralnym Parku ale to moja nazwa . Wielka płaska połać zielonych , wystrzyżonych trawników z przebiegąjaca przez środek aleją obsadzoną schodzącymi się nad głową wierzchołkami drzew
Po jednej stronie ceglasto-pomarańczowy budynek Kaiserhalle . Jego część to Trinkhale czyli pijalnia wód mineralnych.
Do której jest boczne wejście
W głębi kompleks leczniczych basenów . Szkoda , że pogoda niekąpielowa bo odpuściliśmy a trzeba było iśc bo miejsce imponujące podobne do basenów w Budapeszcie.
Niestety to nie nasze zdjęcie ale co tam 🙂 Warto zobaczyć jak to wygląda latem.
Po drugiej kasyno i tabliczka z fotografią z dawnych lat
Budynki iście cesarskie .
Kasyno kasynem . W kompleksie odbywają się regularnie różnego rodzaju konferencje , sympozja , prezentacje . Organizowane są różne szczyty , choćby NATO czy Komitetu Olimpijskiego.
W 1997 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski nadał Baden-Baden status „miasta olimpijskiego”.
Od frontu budynek z kolumnadą do spacerowania
na ścianach o ceglanej barwie dwanaście dużych obrazów ( murali ) .
Przedstawiają mityczne postacie z germańskiej historii i mitów .
Ładne miejsce do popijania jakiegoś Johana śmierdziucha
W środku stoisko z pamiątkami i kasy bo innych leczniczych atrakcji w budynku nie brakuje.
Przed budynkiem kolejna tablica
i zieleniec z klombami
W centraalnej części pośród tulipanów postać Wilhelma , chyba założyciela tego wszystkiego , patrona
Jest tu jeszcze wspaniałe rosarium jednak w kwietniu róże nie kwitną więc postanowiliśmy wrócić na Starówkę .
Wracamy przez mostek na rzeczce OSS .
Okazuje się , że to główna rzeka tego miasteczka . od niej nosi nazwę cała dolinka .
Po chwili znowu jesteśmy na głównej ulicy. Kamieniczki palce lizać
===== + =====
szczególnie te z napisami oznaczającymi właścicieli i ich profesje
między nimi jakiś pomnik i fajna uliczka
Niemiec jak nic 🙂 spodnie za kolana podwiązane rzemykami
Kamienne schodki prowadzące gdzieś w górę
Wchodzimy do malutkiej księgarni .
Od razu interesuje się nami przemiły pan . To wlasciciel w kazdum bądź razie kierownik. W slepiku Mnóstwo pierdółek ale pocztówek jak na lekarstwo. Naszych grafik nie ma w ogóle . Szkoda . Iwonka kupuje kilka ( ? ) i wychodzimy.
Tuptamy wąskimi uliczkami na wzgórze Bahlen …… gdzie stoi ten kościół z miedzianą wysoką wieżą . Po chwili jesteśmy na górze . Dupa . Kościół zamknięty .
Pstrykam kilka zdjęć ale wieża jest tak wysoka , że ledwo ją na dwa razy ogarniam.
W dali widać jakieś dzbany ustawione na wysokich trójnogach
Kawałek dalej na wzgórzu Schloss , zamek . Widać go i mury ale dla mnie to za wysoko , jak na dziś.
W dół prowadzi piękna uliczka Hirchstrasse i dwa długie ciągi schodków . Na jednych są nawet odległości do ważniejszych miast np. do Madrytu i….
Wracamy uliczką . Wąska na trzy metry za to z eleganckimi kamieniczkami.
Na jednej piękny mosiężny dzwon , coś dla mnie 🙂
Uliczka palce lizać , wszystko tu niewielkie , W niektórych kamieniczkach małe restauracyjki , galerie , winiarnie. bardzo sympatyczne miejsce
Ozdobne ogrodzenia , furtki. Ciekawe co to ? Wyglada jak krzesło ale kto , co , jak ? Niemożliwe 🙂
Na koniec okazuje się , że to jest właśnie ta dzieląca żółty hotel na dwoje . Z tej strony wygląda równie pięknie
no i te Glicynie do 3 pietra Miodzio.
wróciliśmy na deptak
wracamy do wozu , obok Kaiserhalle
Czas się zbierać , kupujemy pieczywo i jazda. Żal tylko tych basenów i kolejki górskiej i wspaniałych widoków z Merkur.
ale kto wiedział , przecież mieliśmy mieć oczy zamknię te . i były „ szeroko ”
Po chwili mknąłem już autostradą w stronę Bazylei oglądajac z daleka co jakiś czas jakieś stare zamki lub ich ruiny.
Gryzłem się cały czas , jechać przez Strasburg czy Miluzę ? czy może nawet przez Bazyleę ? Kilometrowo prawie bez różnicy . Połechtał mnie most nad Renem w Strasburgu ale doszliśmy do wniosku , że wrócimy tamtędy , oczywiście jeśli nie będziemy wracali przez Włochy. Iwonka jednak z politowaniem słuchała moich planów twierdząc , że mamy za mało czasu i ledwo co zawiniemy w obie strony.
Zacząłem główkować . Doszedłem do wniosku , że ma trochę racji ale jest małej wiary i , że sporo się uda. Zgodziłem się tylko z tym że możemy nie zobaczyć Carcassonne w drodze powrotnej jeśli przyjdzie nam grzać na raz , na wariata ostatniego dnia z Hiszpanii do Warszawy. Wtedy też całkowicie zmieniliśmy plany . Wywróciliśmy wszystko do góry kołami .
Ustaliliśmy , że najpierw robimy Carcassonne a dopiero później przez Pireneje wracamy na drogę do Lizbony. Tak naprawdę nawet nie specjalnie nadkładaliśmy drogi a po drodze można byłoby zahacztyć choćby o Avignion. Kusząca propozycja.
Strasburg odpuściliśmy .
Przed zjazdem na Miluzę trzeba było się na coś zdecydować i zjeść coś wreszcie. Po stronie Renu zamajaczyło jakieś malutkie kolorowe miasteczko . Zjechaliśmy. W dali małe wzgórza całe w winogronach , no nieźle . Pewnie winne miasteczko. Po kilkuset metrach dojechałem do fajnego wąskiego niewielkiego mostu przerzuconego nad równie niewielką rzeczką.
Obok stała jakaś baszta .
Za mostem tory kolejki i stacja obok- EICHSTEFFEN. Po chwili podjechała ładna ,nowa kolejka .
Wjechałem w główna ulicę , na razie jedyną .
Miasteczko ładniutkie . Po obydwu stronach ciąg kolorowych domów .
Na większości ozdobne wykaligrafowane napisy jak to w Niemczech . Co ciekawe między każdą z posesji brama ale nie taka zwykła.
==== + =====
Część wbudowana w budynek , każda inna. Za nią dopiero zaczyna się podwórko lub gospodarstwo.
Przed domami kwitnące klematisy . Inny klimat u nas zakwitną pewnie za dwa miesiące.
Szukamy jakiejś restauracji , wreszcie coś jest . Karczma jakiegoś gościa o swojsko brzmiącym nazwisku OCHLEN , no nie oto nam chodziło . Posiada co prawda dumny napis na szybie „ Regional ist genial” o jest nieźle pomyślałem . Ostatecznie nie dowiedzieliśmy się czy to „regional ” dotyczyło żarcia czy lokalnego piwa ?
Znaleźliśmy jeszcze jedną winiarnię ze sprzedażą win normalnych i musujących ale też zamkniętą .
Obok jednej z posesji poważna stacja benzynowa .
Dojechałem do kościoła. Dalej nie było po co się pchać . Szkoda naszego czasu.
Znaleźliśmy warzywniak , chyba i księgarnie . Regional ist die beste 🙂 Ha , ha.
Popatrzyliśmy trochę na domki i nie znalazłszy żadnej otwartej porządnej knajpy ruszyliśmy na ……..Miluzę.
To całe EICHSTEFFEN ostatecznie okazało się świetnym miejscem na kilkudniową popijawę . Wina oczywiście . Z samochodu knajpy nie znaleźliśmy ale pogrzebałem później trochę w internecie i znalazłem coś !
Tuż za tą stacyjką zaczynał się coś w rodzaju deptaku z winiarni i barkami. To wszystko otwarte raczej w sezonie a jeśli już to wieczorem. Zresztą znalazłem dwa piękne zdjęcia okolicy. Piękna sprawa . Niestety nie w kwietniu.
Po kilku kilometach skręciłem w strone Renu. Wiele sobie po nim obiecywałem . Zupełnie niepotrzebnie.
Najpierw pokazał się szeroki kanał który mnie z miejsca zmylił a dopiero póżniej właściwy Ren . Z jadącego samochodu , przez migające barierki niczego nie było widać . Jakieś nabrzeża , barki . Kilka sekund i Francja.
Przed nami Miluza , Dijon , Lyon , Avignion , Carcassone . Prawie 900km. Dam radę , przynajmniej do Avignionu .
Cd. część druga Belfort
====================================================================================================
img
======================