Część 11
Korynt , Patra
Jedziemy ładną autostradą położoną między brzegiem zatoki a wysokimi wzgórzami. Droga piękna , co chwilę długi tunel i tak przez ponad 70 km .
Pędząc autostradą mijamy Korynt, co prawda w oddali, ale morze po jednej i drugiej stronie. Powinny tu być jakieś córy ( Koryntu – oczywiście) ale jakoś ich nie widać. Może upał zbyt duży. To co widzimy to przesmyk koryncki. Z książki do geografii jeszcze z podstawówki zapamiętałem czarno-białe zdjęcie Kanału Korynckiego łączącego Zatokę Sarońską z Zatoką Koryncką. Nie jechałem wolno ale za to bardzo uważnie . I tak niczego nie zauważyliśmy. Korynt za nami , żadnego kanału, co jest ? Nie daliśmy za wygraną, zjechaliśmy z autostrady i zaczęliśmy szukać. Po pewnym czasie kierując się bardziej rozsądkiem niż mapą zjechaliśmy nad Zatokę Koryncką i wąską asfaltówką
jechaliśmy w stronę widocznej tuż za przesmykiem wielkiej góry Perachora. Jadąc wzdłuż morza już widzieliśmy niedaleko mały kurort Loutraki
Nagle dojechalismy do przeprawy promowej na jakiejś małej rzeczce czy kanałku. Taka tam pierdoła .Wszystkiego jakieś dwadzieścia metrów, Płasko , żadnych skał a tym bardziej kamiennych wąwozów. Kanału z książki to nie przypominało, ale woda w poprzek była a to już coś. Most był złożony, jasne było, że coś będzie płynęło.
Nagle Iwonka zauważyła na morzu holownik i statek. Nie był daleko. Zaczęliśmy się rozglądać i daleko, nawet bardzo daleko na wzgórzu zobaczyliśmy konstrukcję małego mostu. Sprawdziliśmy lornetką, tak to mogło być to. Tak na oko ze 2,5 km. Tuż przed nim , na samym końcu za polami widać było idącą jego kierunku szutrową drogę. To chyba było to.
Zaczęliśmy w pośpiechu szukać tamtej drogi. No to jazda
Po chwili wpadam na jakąś szutrówke niedaleko od kanałku, idzie nieźle , zasuwam jak szalony, żeby nie przegapić statku, bo kto wie kiedy będzie tędy płynął kolejny. Nagle tor zakręca i odcina mi drogę . „KM zaklął szpetnie Ksiażę Pan” Szybko wracamy do przeprawy, statek właśnie wpływał. Próbujemy jeszcze raz, Cofnęliśmy się z kilometr, patrzymy jest asfalt w lewo , ruszyłem z piskiem opon. Po chwili przeskoczyłem wręcz przez tor kolejowy. Myślę , jest dobrze. Droga po kilometrze rozdzieliła się. Z jednej kilka domków chyba letniskowych. Wjechałem miedzy nie by po chwili wylądować w sadzie między oliwkami i usychającymi brzoskwiniami. W mordę . Znowu wracamy. Czas i statek płyną nieubłaganie.
Statek już w jednej czwartej drogi do tego mostu. Atakuję jakiś zwykły wjazd między chałupy położony w połowie drogi między szutrówką a wspominanym asfaltem. Droga masakra, ale zasuwamy, na szczęście tor po lewej stronie , przynajmniej w razie czego będę miał go za sobą. Pcham się przez jakieś wyschnięte pola , sucha trawa do kolan albo lepiej. Jakby ktoś rzucił zapałkę to nie wiem czy zdążylibyśmy stamtąd uciec.
Nie jest źle, udaje nam się dojechać prawie nad sam kanałek i to w miejscu gdzie jest właśnie sunący wolno statek. Płasko tu, ale trochę wyżej niż przy promie wiec ledwo wystaje z trawy. Jakby płynął po łące. Efekt niesamowity. Wygląda to tak jakby w trawie przesuwały się jedynie mostek, nadbudówki i anteny.
Teraz droga szeroka, ale znacznie się pogarsza, ale biegnie w górę wzdłuż kanałku, to dobry znak.
Przez chwilę jedziemy równolegle do siebie , fajnie , ale nie ma czasu. Do mostu jeszcze z 1,5 kilometra, już go wyraźnie widać na tle sporej górki. Półokrągła, metalowa konstrukcja przerzucona nad kanałem.
Drogę do niego też widać, ale to jeszcze kawał.
Trzeba było się śpieszyć , gnaliśmy więc Maździą po tych dołach jak szaleni.Zupełnie jak jakimś jeepem. Kurz wszędzie, z tyłu biało, absolutnie niczego nie widać. ( to na zdjęciu to lusterko wsteczne )
Obok przesuwający się w trawie mostek , k…jak w Westernie .
Nagle droga skręca gdzieś w prawo. No nie ! Wyboru jednak żadnego nie ma , pchamy się dalej.
Nagle wjeżdżamy między bunkry, jest ich tu cała masa, no szok, zaraz nas zastrzelą.
Na szczęście są opuszczone, nawet niektóre podkopane, ale nadal wyglądające bardzo groźnie. Nie zmienia to faktu , że chyba to jakiś teren wojskowy. W końcu przesmyk to obiekt o wielkim znaczeniu strategicznym.
Jestem tak zdeterminowany , że tylko dodaję gazu. Śmignąłem między tymi bunkrami nie zważając na nic. Po chwili wjechałem na drogę którą było widać przez lornetkę. Droga wróciła nad kanał , teraz już mogę go tak nazwać choć nie stał się wcale szerszy, ale z wysokości od razu nabrał mocy i powagi.
Teraz droga „ jedna rana” jak mówi mój kolega. Szeroka , biała , jakby posypana talkiem. Do tego pofalowana jak wzburzone morze. Co chwila górka , dołek , zgłupieć można. Wiem co Iwonka chce powiedzieć ale nie zwalniam.
W końcu dojechalismy.
Patrzę z daleka, jest furtka, zamknięta, no ładnie. Podchodzę bliżej, wywalona przez miejscowych.
Wpadamy na most, wysoko , niby solidny ale wąski aż strach wejść.
Tabliczka – nie włazić . Włazimy. i nagle nagroda,
I holownik i statek jeszcze z 800 m od nas
nie wiem jak to zrobiłem , byłem pewien , że nie zdąrzymy, ale z góry odległość do przeprawy promowej była zdecydowanie większa niż to wydawało się od drugiej strony.
No i w końcu nie na darmo grany był ten Dakar :). Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Płynie między pionowymi skalami a za nim dwie żaglówki.
Po bokach pionowe ściany, błękitna woda, ziemia przecięta na dwie części. Widok marzenie.
Warto było. Widok niesamowity,. W dole najpierw płynął obłożony oponami holownik , a za nim w pewnej odległości czerwony kabotażowiec i te dwie żaglówki.
No i te przepiękne fale na całkowicie spokojnej wodzie.
Za nim zaś w równych odstępach dwa małe jachty. Małe to one były z góry. Cały ten konwój majestatycznie przesuwał się w naszą stronę . O ile z daleka nie robiło to wrażenia gdyż było widać daleki koniec kanału i był on jeszcze w miarę szeroki to już pod samym mostkiem zaczynało się przewężenie i najwyższe brzegi. Statek powoli przesunął się pod nami.
Teraz dopiero zaczęły się atrakcje, prawdziwy kanion , pionowe skały po bokach, wielki statek między nimi, rewelacja.
Mieliśmy wrażenie że zaraz dotknie pionowych ścian, zazgrzyta to wszystko i sypną się iskry. Po całym kanionie niosło się równomierne , spokojne buczenie napędzających go maszyn. Kapitan jednak prowadził swój statek jak po przysłowiowym sznurku , nawet na pół metra nie zboczył z kursu. Jakby jechał po szynach.
Niewiele osób to widziało, idę o zakład. Miejsce absolutnie nie jest zaznaczone na mapie a po drodze nie ma żadnych znaków. Sam kanał to w sztuczny sposób przecięta góra i przekopany przesmyk, prawie 6,5 kilometra. Po jednej stronie Zatoka Koryncka po drugiej Megaron. Za statkiem w tym samym temie posuwały się jachty. Pomachali nam ci z dołu , a my im i było to bardzo miłe. Przepłyneli na drugą stronę w tę część kanału , która niemal w całości przebiega pośród stromych skał. Gdzieś na końcu tego kamiennego rowu widać coś niebieskiego , to Zatoka Megaros. Dosyć daleko leżało coś, z tej odległości wyglądające jak deska łączaca obydwa brzegi.
Nad kanałem przerzucone są trzy mosty. Ten nasz, autostrada i droga szybkiego ruchu. Obydwa wyglądaja z tej odległosci jak zwykła kladka . ( tu pomógł teleobiektyw )
Nie ma się co dziwić , że niczego z niej nie zauważyłem gdyż przy prędkości dajmy na to 130 km / h, osiemdziesięcio metrowy rów o praktycznie pionowych ścianach, położony głęboko w dole mignął mi tylko.
Zresztą zupełnie inaczej to sobie wyobrażałem. Nie sądziłem , że przesmyk w większej części jest równy jak stół. To nic, że wysoki ale to równina.
Połaziłem trochę po tym moście .Solidna metalowa konstrukcja podwieszona do półkolistej solidnej rury ( Przęsła ). Gdyby ten niemały w końcu mostek był 10 – 15 metrów nad ziemia to nie robiłoby to żadnego wrażenia, jednak na tej wysokości wydawał się wąski i słaby do tego drżał przy każdym kroku. co nie było przyjemnym uczuciem na tej wysokości,
Nagle coś zapierdziało i zza pagórka wyłonił sie jakiś gostek na skuterze. No pięknie , jak nic jakiś strażnik . Zaraz nas zamknie , albo wlepi solidny mandat za włażenie na zamkniety most ( być może teren wojskowy ) mimo wyraznych znaków i ostrzeżeń i mimo , że rozwalonej to jednak nadal furtki. Jak nic trzeba będzie rżnac głupa. Gośc pokonał jakos furtkę po drugiej stronie mostu i ruszył w nasza stronę . No nic , czekam . Ten nawet na nas nie spojrzał , smignął po drżacym moście , ominął dziurę w uchylonej furtce i tyle go było widać . Jak nic ta rozwalona furtka to jego robota. Z drugiej strony ktoś ten most po cos tam postawił . Żeby było mieszkańcom bliżej na drugą strone bo tak trzeba nadkładać kilka kilometrów żeby przedostać się na drugi brzeg kanału.
Kanał przecina Przesmyk Koryncki, oddzielając tym samym półwysep Peloponez od głównej części Grecji, czyniąc go faktycznie wyspą. Północny wylot kanału leży między Koryntem a Lutraki. Pozwala skrócić drogę z Morza Egejskiego na Jońskie o 400km. Inaczej statki musiałyby opływać cały Peloponez. Kanał jest szeroki na 21 metrów przy dnie i 24 przy lustrze wody , do tego głęboki na osiem. Niestety jest zbyt wąski dla dużych jednostek, za to doskonale nadaje się do żeglugi mniejszych statków tzw. Kabotażowców, to takie małe statki przewożące towary pomiędzy portami , najczęściej tego samego kraju i taki właśnie był ten nasz ” ULUS PRIME” co widać na zdjęciach.
Pływają też tędy mniejsze okręty marynarki wojennej i inne jednostki głównie turystyczne, jachty i żaglówki itp. Podobno przepływa ich tędy w ciągu roku ponad dziesięć tysięcy.
W dole TRYTON w całej krasie.
Jeszcze trochę historii :
Pierwsze plany przekopania (a mówiąc dokładniej wykucia w skalistym podłożu) kanału w tym miejscu sięgają czasów VI w. p.n.e. a przypisuje się je Periandrowi. W roku 67 Neron nakazał kopanie kanału 6 000 niewolników, z czego większością byli żydowscy jeńcy z rzymskiej kolonii Judei. Podobno wbił on nawet pierwszą łopatę pod budowę. Jednak w tym samym roku Neron zmarł, a jego następca Galb zarzucił projekt, który wydał mu się zbyt kosztowny . Dopiero w latach 90. XIX wieku rozwój techniki umożliwił ukończenie prac. W roku 1881 budowy podjęło się międzynarodowe przedsiębiorstwo, jednak nie podobało zadaniu, toteż w roku w 1893, ukończyła ją grecka firma, należąca do Andreasa Sygrosa – greckiego polityka, bankiera, przemysłowca i społecznika.,( o nim jeszcze będę wspominał ie w dalszej części opisu) Tablice upamiętniają m.in. inżynierów narodowości węgierskiej: Istvána Türra i Bélę Gerstera.
Popstrykaliśmy sobie trochę. Pogapiliśmy na okolicę i zadowoleni wróciliśmy do samochodu. Czas było wracać i jechać dalej tym bardziej , że nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie nas poniesie.
Teraz już powoli ruszyliśmy przez te morze pyłu w powrotna drogę.
Znowu jadę obok tych bunkrów
To relikty przeszłości . Stoja opuszczone na różnych pagórkach i miedzy nimi. Z jednego widać wybierano ziemie i w efekcie jeden z bunkrów wisi żałośnie za krawędzia.
W dole jakieś graty, do tego stara kanapa i wersalka. Jak nic tu właśnie urzędowały te słynne córy Koryntu, ale chyba te bardziej współczesne.
Znów jesteśmy w miejscu skąd było widać tylko motek statku.
Dopiero teraz można było dostrzec jak tu jest sucho. Po obydwu stronach drogi całe łany falujących, suchych traw. Naprawdę pieknie to wygladało.
Zatrzymałem się żeby sfotografować te suszki. Pstryknąłem pare razy.
Myśleliśmy , że to już koniec tutejszych atrakcji gdy nagle ukazało mi się czterech chłopców w samych spodenkach kąpielowych posuwających ścieżka nad krawędzią kanału.
Machneliśmy do nich , takim zwykłym , cześć jak byśmy pozdrawiali staarych znajomych . Tak samo odmachnęli i kiwnęli na nas dając do zrozumienia żebyśmy za nimi poszli. Przeszlismy za nimi kawałek i pokazała się strome , wąskie zejście ze skarpu aż do wody. Nie było nisko dobre kolkanaście metrów , może 3-4 pietra. Oho zejdę i wykapię się pomyśałem. Chłopcy zeszli na dół sprawdzili rozważnie jak tam woda i czy wszystko pod nia po staremu. Po czym wdrapali się z powrotem.
Chyba zamierzaja skakać. No, nie , wiem. Skakałem już z takich wysokości, ale do basenów. Tak w ciemną taflę wody, miałem obawy. Za stary już jestem.
Jeden z nich taki rezolutny, młody „Tom Cruise” ( tak samo wygladał , uśmiechał się , patrzył – ) zagadał do nas po angielsku i dalej jakoś poszło.
Kurtuazyjnie zapytał skąd jesteśmy po czym, powiedział , że oni tu przychodzą często i skaczą do wody popisując się przed przepływającymi kanałem turystami. Niestety chybą robia to dla własnej frajdy , bo niby jak mieliby ci turyści im się odwdzięczyć. Chyba nie rzucając monety do wody . Może byłby to wyższy stopień pływackiego wtajemniczenia gdyby po nie np. jeszcze nurkowali. Ale bez żartów. Okazało się , że chłopcy będą skakać. Podeszli do skarpy, pokazali nam że mamy się przyglądać po czym z początku nieśmiało, pojedynczo , później już po dwóch i trzech z rozpędem zaczęli skakać do wody. No i się zaczęło.
Chłopcy skakali, aż miło, bez strachu, z ogromnej wysokości…
Fantastyczna sprawa .
Ten skok przeszedł do historii .
Byli wspaniali .
Tacy młodzi a tacy odważni. Przecież to było takie małe Acapulco. Nabrałem ochoty , nawet już chciałem oddać Iwonce aparat. Pomyślałem jednak , że jak moje piękne ciało gruchnie o wodę z takiej wysokości to woda zmoczy wszystko dookoła , spłucze Iwonkę ze skarpy a rozchodząca się fala poprzewraca łodzie i na pewno zostanie odnotowana przez punkty pomiarowe na końcach kanału. Dałem spokój i porzestałem na kiwaniu głową z aprobatą na ich wyczyny , a było co oglądać . Zrobiłekilka fantastycznych zdjeć a jedno z nich uważam za jedna z najładniejszych jakie udało mi się zrobić kiedykolwiek.
Pozwolę sobie je powtórzyć i powiększyć . Przecież to zdjęcie życia !!!
Pogadaliśmy z chłopakami chwilę. Zaczęli nas gorąco namawiac do wizyty w pobliskim Loutraki, że tam jest największe, najładniejsze, najlepsze kasyno w Grecji. I , że koniecznie musimy tam pojechać. Powiedziałbym , że wyglądaliśmy dosyć zwyczajnie , chłopcy zdecydowanie nas przecenili 🙂
Cieszyli się bo byliśmy pierwszymi którzy oglądali ich z brzegu a nie z łodzi. Więc mogli podać adresy mailowe, na które będziemy mogli wysłać im zdjęcia. A jest co oglądać.
Wróciliśmy do głównej drogi , nie pojechaliśmy jednak do Lautraki i na górę Perachora. Rzuciłem okiem na przeprawę , nie mając zielonego pojęcia jak to działa , nawet się nie zastanawiałem gdzie jakiś prom czy most. Dopiero rok póżniej dowiedzieliśmy się, że przez kanał biegną jeszcze dwie drogi przez takie zwodzone przeprawy, obydwie na końcach kanału. Okazało się , że mosty są zatapialne i opuszcza je się aż do dna. Rok póżniej mieliśmy już okazję zobaczyć jak to działa i to nawet w nocy. A wszystko to z tego południowego, który jednocześnie jest wspaniałym punktem widokowym na cały kanał.
Zajrzeliśmy do jakiegoś miejscowego ABC po zakupki i ryszyliśmy przez Korynt w strone Patry. Nie pakowalismy się od z powrotem na autostradę tylko spokojnie przez miasteczko wzdłuż zatoki Korynckiej. Korynt okazał się sporym miastem , pełnych małych kremowych kamieniczek , cerkwii
pełnym kwiatów i zieleni.
Mielismy tu podjechać zobaczyć stare ruiny ale za nim do nich dojechałem droga zaczęła prowadzić wzdłuż plaży, nad samą wodą i grzechem było się nie zatrzymać .
Z ulgą wszedłem do wody. Wymoczyłem się i pojechaliśmy dalej odpuszczając sobie pobliskie ruiny.
Na skwerze przy porcie stał pomnik
a w porcie duży prom
Najpierw wzdłuż zatoki , później przez swojsko brzmiaca wioskęe „Archeo ” … Limani.
Po lewej za autostradą pozostało wzgórze z twierdzą Akrokorynt. Cóż, nie bylismy na to przygotowani. Dojechaliśmy do Kiato pełnego kwiatów i kolejnego wjazdu na autostradę. Teraz już tylko stówka do Patry.
Świetny dzień , a to dopiero popołudnie. Iwonka zaczynała pomału mówić coś o kolejnej podróży życia. Ilość atrakcji w przełożeniu na ilość dni, w których się odbywały zaczynała być imponująca.
Z początku po lewej zielone wzgorza , Az po horyzont , na nich winnice , osłoniete matami , srebrna folią ratujaca je przed palacym slońcem . Dalej już do samej Patry autostrada biegła przesmykami miedzy morzem a wysokimi górami.
Trasa z Koryntu do Patry to około 130 km. Autostradą wydawałoby się, że godzinka i po sprawie. A-ha 🙂 tu jak wszystko prowizorka. Autostrada co kawałek albo w naprawie, albo zwężenie albo w ogóle zwykła jednopasmówka . Jechaliśmy ze dwie i pół godziny. Oczywiście najbliższy gaz najprędzej w Patrze. Ale mamy jeszcze ten z Aten. I tyle narzekania na drogę .
Z drugiej strony droga wspaniała , przez całą drogę po prawej ręce Zatoka Koryncka, po lewej przez całe sto kilometrów pasmo gór poprzerywanych głębokimi wąwozami. Patrząc na tę trasę od razu pomyślałem, że to prawdziwy raj dla wszelkiego rodzaju łazików i traperów.
Lat by im zabrakło, żeby przejść choćby ich część. Co kawałek głęboki wąwóz na kilkanaście km w głąb lądu. Każdy inny. Widoki jak marzenie. Widzieliśmy wąwozy zalesione,
albo całe skaliste.
Z gładkimi stokami porośniętymi od czasu do czasu porostami albo pojedynczymi drzewami Pinii.
Były też całe trawiaste. Do wyboru do koloru. Mnie tam najbardziej podobały się te z piaskowców.
Woda wypłukała z nich część materiału tworząc wspaniałe piaskowe formacje. W kilku miejscach spotykaliśmy takie naturalne piaskowe twory.
Piaskowce jak w melniku ale to dopiero za rok 🙂
Coraz bardziej podobał nam się ten Peloponez,Szkoda, że jeszcze tego samego dnia mieliśmy go opuścić. Nie mieliśmy pojęcia jak szybko będziemy mieli okazje go ponownie zobaczyć. Powoli zbliżaliśmy się do cieśniny Riońskiej. Zaczynał się zachód słońca. Już z daleka widać było konstrukcję wspaniałego, cztero-pylonowego mostu Charilaosa Trikupisa potocznie zwanego Rio-Antirio, łączącego Peloponez ze stałym lądem w tych właśnie miejscowościach . Zacząłem się spieszyć. Bardzo chciałem uwiecznić na fotografii widok mostu na tle skalistego lądu i zachodzącego w morzu słońca.
Znalazłem sobie nawet jakąś górkę przy stacji benzynowej skąd był doskonały widok, jednak od razu zepsuła mi humor, największa zakała Grecji czyli wszechobecne druty. Udaję, że ich nie ma, nawet wkomponowuję je jakoś rozsądnie w kadr. Zdjęcia wychodzą jak należy. Most… w całej krasie.
Kombinuję jakby tu jeszcze ten zachód lepiej zaatakować . Jesteśmy w Rio, ładnie brzmi
Próbuję zjechać nad samo morze , może do jakiegoś portu. W dali ładna cerkiew , oczywiście za drutami.
Po dziesięciu minutach udaje mi się , o mało jednak nie pakuję się na most. Ładnie byśmy na tym wyszli . Most pewnie z 10 euro w jedną stronę a zawrotki nie ma. W zasadzie nic by się nie stało, ale z gazu byłyby nici. Dobrze, że się udało, bo …. Ale to samo wyjdzie w dalszęj części naszej historii. Tymczasem trafiliśmy na przeprawę promową , zastanawiam sie po co to wszystko jeśli taki piękny most nad głową. Może pływają na Kefalonię lub Zakynhos , ale nie, chyba są za małe.
Już rok później takim samym popłyniemy 🙂
Zjechaliśmy pod sam most. Nad nami most , przed morze, skały półwyspu … i zachodzące słońce , niestety to już ostatnie promyki.
Tuż obok, na cyplu ruiny sporej twierdzy takiej ze 200 m na 400 .
Co prawda jest zamknięta , jakaś renowacja czy coś podobnego, ale nawet z zewnątrz wygląda nieźle.
To Kastro Moria – Stary , wenecki artyleryjski fort z XV wieku. Podobny Kastro Rumeli, połowę mniejszy znajduje się dokładnie po przeciwnej stronie cieśniny, też przy samym moście. Takie dwa forty pilnujące dawniej cieśniny.
Most super . Z tej perspektywy bardzo wysoki. Ogromny .
Pełnomorski statek to pod nim łupina. Od pylonu do pylonu lekko z pół kilometra i tak kilka razy. Nabrzeże betonowe, na nim wędkarze za nimi …. już tylko woda Zatoki Patraskiej. Z tyłu Zatoka Koryncka, kiedyś obie razem nazywały się Lepanto. Fajne miejsce . Na potwierdzenie tego od razu zjawia się para młoda , wraz z fotografem. Mam przyjemność zrobić im całkiem legalnie zdjęcie , tak na szczęście.
Teraz parę słów o moście.
Most Rio-Antirio – most wantowy (długość 2883 m, szerokość 27,2 m)
Pomysłodawcą budowy mostu w tym miejscu był Charilaos Trikupis polityk który w latach 1875-1895 siedmiokrotnie wybierany był premierem Grecji, stad teraz most nosi jego imię. Niestety w tamtych czasach budowa nie była do zrealizowania ze względów technicznych. Peloponez od Grecji Kontynentalnej oddziela uskok tektoniczny, powoduje on wysoka aktywną sejsmiczną tego terenu.
Poniżej zdjęcia budowanego pylonu
Konstrukcję zaprojektowano tak aby oparła się wstrząsom o sile co najmniej 7 stopni w skali Richtera, wiatrowi wiejącemu z prędkością 250 km /h i uderzeniu w pylon statku o prawie dwustutonowej wyporności rozpędzonego do prędkości 35 km/h. W chwili otwarcia, był to najdłuższy most wantowy na świecie. Oddano go do użytku w 2004 roku tuż przed inauguracją XXVIII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Atenach. Całkowity koszt budowy wyniósł 630 milionów Euro, ale inne źródła podaja 800 mln. Połowę tej kwoty wyłożyła Unia Europejska.
Inwestowanie tak wysokiej kwoty spotkało się z ogólną krytyką. Wskazywano na słabą i przeciążoną sieć drogową od strony Patry oraz nieistniejącą jeszcze nowoczesną sieć drogową po drugiej stronie cieśniny. Mówiono o moście , że jest „znikąd, aż na sam koniec nikąd”.
Dla Greków jednak most od razu stał się przedmiotem narodowej dumy i znacznie ułatwił podróż między kontynentem a Peloponezem.
To efekt końcowy.
Zapożyczone z internetu dwa zdjecia dają obraz ogromu tego przedsiewzięcia.
To trochę zmodyfikowne przeze mnie informacje zasięgnięte z innych źródeł : przewodników , wikipedii.
Po drugiej stronie zatoki majaczy jakieś miasteczko, nie jest blisko ale widać je. To uznawane za dużą atrakcję turystyczną weneckie fortyfikacje i miasteczko Lepanto ( dzisiaj Nafpaktos) .
Grecka nazwa miasta oznacza „miejsce służące do budowy okrętów”. Zgodnie z legendą znajdowało się tu miejsce budowy floty, dzięki której Heraklidzi przeprawili się na Peloponez W trakcie I wojny peloponeskiej, w roku 454 pne.
Nad miastem góruje sześciopoziomowa twierdza bizantyjsko-wenecka. Podobno zachowały się fragmenty murów i wież pochodzącymi także z okresów znacznie wcześniejszych, w tym wczesnej starożytności, a także jeden poziom murów broniący bezpośrednio portu i dolnego miasta. Chroniony dodatkowo przez artylerią zamkową. Wejścia do portu strzegą bastiony artyleryjskie mogące strzelać zarówno w stronę morza jak i murów.
Za czasów Republiki Weneckiej w 1571 r. na zachodnim końcu Zatoki Patraskiej, tam gdzie zaczyna się już morze Jońskie, miała miejsce największa bitwa morska w historii. Zwana bitwą pod Lepante .
Naprzeciw siebie stanęły okręty Świętej Ligii i Turcji. Czy największa ( ? ) na pewno największa w historii okrętów poruszanych wiosłowo. Wzięło w niej udział ponad 430 okrętów.
Ku pamięci w parku przy basenie portowym znajduje się tablica ufundowana przez Wenecję oraz kilka państw , których obywatele brali udział tym wydarzeniu. Obok stoi pomnik hiszpańskiego pisarza M. de Cervantesa , tego od Don Kichota , który był uczestnikiem tej bitwy.
Ponadto w niektóre z rocznic u wejścia do portu Nafpaktos organizowana jest rekonstrukcja bitwy . Taka impreza typu światło i dźwięk z udziałem kilku żaglowców, odtwarzająca sceny bitwy. Ale o tym wszystkim dowiedzieliśmy się dopiero później. Może gdyby było to tego wieczoru lub następnego to może skusilibyśmy się na pozostanie tu na noc , a tak po zapłaceniu chyba 11 € za przejazd mostem śmignęliśmy później w stronę Lefkady zostawiając sobie Nafpaktos na inny raz.
Zresztą nie ma czego żałować, gdybyśmy tam przenocowali , nigdy nie trafilibyśmy w nocy do Pargi. Nigdy do niej później nie wrócili , nie byłoby podróży z 2013 roku, Violi z Darkiem wszystkich innych miłych wspomnień z Grecji.
Ale wracamy do Rio.
Ciemno już prawie, trzeba szukać tego gazu i jazda na północ. Do Patry jeszcze ze dwadzieścia kilometrów. Nie chce tracić czasu , nie jadę drogą nad morzem tylko wracam na autostradę . Po kilkunastu minutach zjeżdżam z niej i dojeżdżam do jakiejś ciemnej krzyżówki. Skręcam w prawo i mocno podekscytowany mówię do żony. Widzisz ? Jest gaz !!! A ona. Widziałeś ? co ? Wracaj ! Nie wiedząc o co chodzi dałem na wsteczny i wylądowaliśmy w najładniejszym warzywniaku na świecie. Było w nim wszystko i tak wystawione , że aż chciało się kupować .
Byłem pod wrażeniem i do dzisiaj jestem , nie powiem .
wspaniałe bakłażany – miodzio
Różne orientalne dziwadła i wspaniałe oliwki w jeszcze ładniejszych misach
Może jajeczko ?
Do tego Feta w kilku odmianach
Arbuzy , melony – bajka
Coś pięknego , kiedyś coś takiego będzie moje
Podjeżdżamy na stację , gaz nie najtańszy, ale jest. Następny nie wiadomo gdzie, zresztą nie wiemy jeszcze gdzie jedziemy. Zatankowaliśmy. Już normalna drogą ruszyliśmy w stronę mostu Chciałem zobaczyć oświetlony port w Patrze. Owszem był oświetlony, ale taki zwyczajny, nawet się nie zatrzymywałem . Podjechałem bez trudu pod most. Nietrudno go było znaleźć, bo był pięknie oświetlony i doskonale widoczny z daleka. Najpierw jednak zatrzymałem się obok nabrzeża do którego co jakiś czas przybijały nieduże promy.
TIR’y wyjeżdżały i wjeżdżały , promy odpływały, a po pólgodzinie równie załadowane wracały. I tak w kółko, na zmianę pływały chyba ze trzy. Zatrzymałem się obok i przez kilkanaście minut z podziwem patrzyłem jak kierowcy wjeżdżają wielkimi ciężarówkami tyłem na promy.
Wjazd był akurat na szerokość ciężarówki. Ci z naczepami to pal licho, ale ci z dwoma przyczepami to już najwyższa klasa światowa. Skrzypiało to wszystko trochę , wyły wielkie silniki ale było ciekawie.
Dalej byłem zdziwiony , ruch jak tu jak w ulu a most pusty. Może mostem nie mogą jeździć TIR’y pomyślałem. Wkrótce wszystko sie wyjaśniło. Okazało się , że te pustki to kwestia pory , było już po jedenastej.
Co prawda mostem jedzie się tylko kilka minut, mimo to promy nadal skutecznie z nim konkurują gdyż ceny w nich są niemal o połowę niższe, a podróż na drugą stronę wcale nie trwa długo. W końcu to tylko niecałe trzy kilometry. Przejazd mostem na druga stronę to w przypadku samochodu osobowego 11 – 12 Euro a przeprawa promem niecałe 6-7 Euro. Każdy umie liczyć !!!
Zrobiłem mu nocną sesję zdjęciową , takę ze statywem i filtrami.
Dziesiątki światełek
Odbicie w spokojnych wodach zatoki
Trzepnąłem kilka klatek oświetlonej Kastro Moria i byliśmy gotowi do dalszej drogi.
No tak tylko co dalej. Wyciągnęliśmy mapę , rzuciliśmy okiem , stwierdziłem , że na Meteory mamy jeszcze czas. O dziwo !!! 🙂 Że dobrze byłoby teraz odpocząć ze dwa dni nad Morzem Jońskim. Słyszałem coś tam od kolegi o Lefkadzie , że ładnie , że mu się podobało w sumie było już stąd niedaleko . Zauważyliśmy , że od tego momentu wracamy już na północ i jest to ( pomijając Korynt ) najbardziej wysunięte miejsce na południe do którego w tym roku dojechaliśmy . Teraz już tylko w stronę domu. Prawie po ciemku przyłożyłem palec do mapy. Losowo trafiło na Pargę, zapytałem Iwonkę czy odpowiada jej ta nazwa. Ładnie brzmi stwierdziła. No to już wiedziałem gdzie mam jechać. Wróciłem do ronda i ruszyłem przez most.
Był fantastyczny. Długi, wysoki , pusty, ani jednego samochodu w jedną czy drugą stronę. Jakby był nieczynny. W dzień widoki na obydwie zatoki są podobno niezwykłe. My jadąc w nocy mogliśmy napawać iluminacja setek lampek oświetlających całą konstrukcję i migocące w oddali światełka nadbrzeżnych miasteczek. Podziwiając go, powoli jechaliśmy na drugą stronę , na końcu czekał na nas punkt poboru opłat , no cóż , za atrakcje trzeba płacić .
Zapłaciliśmy i zostawiając światła Nafpaktos z prawej ruszyliśmy na zachód w stronę Lefkady a w zasadzie wybranej na chybił – trafił Pargi.
Oj , będę żałował tego Nafpaktos jak zobaczę zdjęcia , ale co tam 🙂
Cd część 12
Parga 1
http://otoateny.pl/zabytki/akropol
http://ateny.lovetotravel.pl/erechtejon