Część 11
Neseber 2013 , Obzor, most w Ruse.
Szykujemy się i jazda do Neseberu. Sam nie wiem ile razy w życiu pokonywaliśmy tę trasę, po kilka razy przy każdym wyjeździe w obie strony. W połowie drogi tuż przed Banią wyprzedzam ciągnik – monstrum. W życiu nie widziałem z bliska czegoś takiego. Postanowiłem się zatrzymać i trzasnąć mu fotkę porównawczą przy Toyocie. Zatrzymałem się kawałek dalej, przeskoczyłem na drugą stronę jezdni i czekam. Zbliża się szybko, o rany, jak posuwa. Kliknąłem gdy mijał Toykę. Podglądam jak wyszło a tu Toyki nie ma. Zakrył ja całą , skubaniec.
Tuż przed samym Słonecznym Brzegiem zjeżdżając z wzgórz gdy już przez krzaczory miga od czasu do czasu zatoka trafia się na znak „ CHAMSKA SZATRA” i warto tam podjechać.
Asfalcik 1,5 m, stary jak na wysypisko śmieci, ale na końcu niespodzianka, Duży parking, obok restauracja a na wprost wspaniała panorama Słonecznego Brzegu i Neseberu. Ludziska bezskutecznie próbują uchwycić ten widok z drogi bezskutecznie a stąd proszę, bez bólu. W dole od lewej Elenite.
Tuż pod nami Św. Wlas, mnóstwo nowoczesnych hoteli i apartamentowców , w oddali widoczny Neseber
dalej plażą w prawo Słoneczny Brzeg . Długa kilkukilometrowa piękna plaża pełna kolorowych parasoli , ( ach, ta mgiełka ) , z dołu będzie widać wszystko dużo lepiej.
Wzdłuż niej dziesiątki , teraz po latach to już już pewnie setki hoteli i restauracji. Kilka wesołych miasteczek, basenów i Aquaparków. Widok wspaniały – Bułgarska Copacabana.
Te kilka kilometrów złotej, łukowatej plaży kończy się groblą łączącą Słoneczny Brzeg z Neseberem. Po zatoce śmigają dziesiątki skuterów wodnych, motorówek , żaglówek i innych podobnych zabawek. Kilka spadochronów unoszących śmiałków nad wodą ciągniętych przez motorówki. Czasem trafi się jakis lepszy jacht. Na szczęście mamy lornetkę, zresztą jest tu taka publiczna za dwa lewa. Czasem przylatuje ( ale nie zawsze ) jakiś gostek i chce za ten parking dwa lewa, ale warto, niech ma . W pogodne dni, a raczej te gdy powietrze pozbawione jest tej UV mgiełki widać stąd doskonale nie tylko Neseber, ale też Rawdę , Zatokę Burgaską, a nawet wzgórza za nią czyli Sozopol i Primorsko.
Obok wspomniana Chamska Szatra . Regionalna restauracja w kształcie cyrkowego namiotu, Chyba ma przypominać dawny namiot chanów bułgarskich. Tuż obok potrójny maszt a na nim trzy włochate końskie ogony , jakieś powiewające włosie.
Przypomina mi to kanadyjski odstraszacz koszmarów . Wystrój ludowy, białe koronki , czerwono-czarno-zielone obrusy , typowo bułgarski styl . Odbywaja się w niej pokazy zespołów folklorystycznych promujące bułgarska kulturę, tańce i stroje. Taki folklor – Cepelia :). Mam jakieś stare fotki z folderu reklamującego Chamską Szatrę.
Na zewnątrz wystawione stoliki z widokiem na Słoneczny Brzeg. Fajne miejsce, polecam nawet sam parking za te dwa lewa.
Ruszamy w dół do Neseberu. Najpierw wiekowa , ale odnowiona budka policyjna. To relikt z czasów komuny. Kiedyś było ich dużo . Siedzał w niej policjant i zatrzymywał do kontroli . Były też podobne służby KAT , nie pamiętam co to było , pewnie jakaś żandarmeria, dostaliśmy od nich jako małolaty trochę w d… to akurat pamiętam. Teraz zwykle stoi pusta, ale radiowóz często przy niej stoi.
Po lewej Słoneczny Brzeg . Stąd doskonały widok na Św. Wlas
i Neseber.
Plaża w Słonecznym Brzegu piękna , piaseczek , fale
ale też setki hoteli
i dziesiątki jak nie setki tysięcy ludzi
Plaże nabite do ostatniego miejsca
Ale jak ktoś lubi , to czemu nie
Słoneczko , rekreacja, zabawy w wodzie i inne atrakcje.
Motorówki ciągnące smiałków na spadochronach.
Już z bliższej odległości widać dokładnie zabudowania Neseberu.
Groblę z wiatrakiem i mały potr dla kutrów po jej lewej stronie.
Tuż za nimi rzymskie mury i umocnienia bramy głównej prowadzacej do miasteczka
Między plażą a hotelami bulwar pełen palm i ogrodów pełnych egzotycznych roślin
Trochę ciekawych ludzi
Wracamy z powrotem na główną drogę do Burgas. Między nami dzięsiątki eksluzywnych hoteli najwyższej klasy. Jest też dużo zupełnie zwyczajnych, ale o wysokim standardzie , bardzo drogich. Za nimi z tyłu , poukrywane te mniej atrakcyjne. Zapchane wszystkie do ostatniego miejsca. Zupełnie tego nie rozumiem. Poza tym setki kilkupiętrowych apartamentowców, wszystko w granicach 70-80 Lewa za nockę . To i tak sporo . U siebie w Obzorze płacimy przecież 40 . Do tego trzeba daleko latać na plażę a w zasadzie jeździć autobusem, bo o dziwo jest tu kilka linii. Co to za wczasy w bloku kilometr albo dwa od plaży ? Samo miasteczko bardzo ładne , nowoczesne , kasyna , restauracje , dyskoteki , kluby, wesołe miasteczka , aquaparki. Jeśli ktoś tak lubi , czemu nie. Na drodze do Burgas kilka nowych Aquaparków i innych podobnych atrakcji dla dzieci.
Do nowej części Neseberu jeszcze ze dwa kilometry, do starej ze cztery. Mijam rzekę Hadjiyska a raczej mały strumyk pełen trzcin , choć woda potrafi być tu wiosną i po ulewnych deszczach wysoka. Przed nami znak Neseber. Najpierw jednak atakujemy znane nam centrum ogrodnicze tuż za miastem skąd co roku przywozimy do naszego ogrodu różne niespotykane u nas rośliny. Niestety, nigdzie nie widać tego czego szukam . Pani bardzo się stara, oprowadza mnie po wszystkich miejscach. W końcu przychodzi szefowa . Na uwagę , że jesteśmy z Polski i co roku kupujemy u niej krzaczory i kwiaty, zaprasza mnie na spacer po szklarniach, czyli w miejsca niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Mimo to nie ma tego czego szukam, przepraszam jest, ale w innym kolorze, takie to kupię i w Polsce. Teraz do Neseberu. Miasteczko ma swój klimat i nie zmienią tego tysiące turystów odwiedzających go codziennie , a gdzie niby mają być. Słyszałem i czytałem w necie opinie jakichś oszołomów , że tłumy itp. To głupole. To tak jakbym powiedział nie idziemy na Akropol bo tam są tłumy. Chore nieprawdaż ?
NESEBER
Właściwy Neseber to wspaniałe stare miasteczko na wyspie połączonej z lądem wąska groblą.
Ma bardzo długą, siegającą czasów Trackich ( 4000 lat temu) historię.
Nazwy Neseber zaczęto używać od XI w.
Przejeżdżamy przez groblę. Mijamy wiatrak i syrenę .
Mały port po lewej, duży po prawej. Wydaje się niepozorny, ale widzieliśmy już w nim wielkie wycieczkowce. Dojeżdżamy do głównej bramy.
Przy głównej bramie można dowiedzieć się, że wysepka zwana Mesambrią zamieszkana była już 4 tysiące lat temu przez Traków. Potem 500 lat przed n.e wyparli ich Grecy, oni też ufortyfikowali wyspę nękani przez róznego rodzaju piratów. Zwali ją i okolicę Mesemwria. Zbudowali tu teatr i świątynię Apolla. Niestety budowle te praktycznie nie przetrwałydo dzisiejszych czasów. Dwa tysiące lat temu zniszczyła je woda. 1/3 terytorium wyspy zostało zalane przez morze.
Podobno nawet dziś można niecałe sto metrów od brzegu zobaczyć resztki murów twierdzy i zachodnią bramę, niestety nigdy się nam to nie udało. Na dzień dzisiejszy wyspa ma 800 m dł. i prawie 400 szerokości.
Następnie niecałe sto lat p.n.e wysepkę zajeli Rzymianie. Nie zniszczyli miasta gdyż mieszkańcy znający los zniszczonej niedalekiej Apolonii ( Sozopol ) przekazali im klucze od miasta. Nazywana była wtedy Messembrią.
Rzymianie włączyli miasto i okolicę do cesarstwa , nazwali Messembrią, zbudowali na wyspie port, mury obronne i baszty, które czyniły wyspę jeszcze bardziej niedostępną.
Po upadku cesarstwa , za czasów bizantyjskich powstały obecnie widoczne mury i liczne światynie. Kolejni gospodarze na szczęście nie niszczyli tego co tu zastali. Po bizancjum Neseber zajmowali Turcy, którzy jeszcze bardziej wzmocnili fortyfikacje chroniąc siebie i miasteczko przed piratami.
Zastanawiam się co tym razem jest inaczej, ale do tego dojdziemy. Parkujemy jak zwykle na dobrze zorganizowanym płatnym parkingu położonym na nabrzeżu po lewej stronie wyspy.
Stąd jest wspaniały widok na Słoneczny Brzag , Św, Wlas , Elenite i całą zatokę .
Uzbrojeni w trzy różne aparaty fotograficzne po dość stromych schodkach wspinamy się na poziom miasteczka. Schody masakra, każdy innej wysokości. Nie było razu, żebym się nie potknął, jakieś drzewa w środku stopni. Wychodzi się tędy na małą knajpkę z gołębnikiem na dachu i oczywiście z gołębiami.
Tu zawsze nastepuje pierwszy atak . A – polsko, zapraszam itd. Zdzwaniamy się ze znajomymi, okazuje się że są jeszcze w nowej części Neseberu . Zresztą mieszkają w Słonecznym Brzegu a to jakby jedno. Zanim doczłapią na stare miasto mamy sporo czasu. Łazimy z Iwonką po raz nie wiadomo który po starych uliczkach między pięknymi domkami.
Na końcu wysepki nad samą wodą ruiny …… tuż za nimi cerkiew Bogurodzicy Dziewicy Eleisy z VI wieku.
To co jest innego w tym roku, to to, że jest …. widno. Zwykle przyjeżdżamy tu o zmroku lub już po ciemku , po dniu spędzonym na plaży. Zwykle przyjeżdżamy na fajną kolację, czasem spotykamy się ze znajomymi. Istnieje opinia, że w Neseberze jest drogo wszędzie a już w restauracjach szczególnie. Kompletna nieprawda. Tak mogą mówić tylko dupki, którzy tu z chytrości nie byli i ci co zawsze wszystko wiedzą lepiej. Albo ci którzy łażą bez sensu, bez celu żeby tylko to miejsce zaliczyć a jak robią się głodni to włażą gdzie popadnie lub ulegają jakiemuś naganiaczowi. My tam mamy wszystko jak to się mówi obcykane i chodzimy tylko w kilka miejsc z bardzo dobrym sprawdzonym jedzeniem. Wszędzie tam jest świetna obsługa , do tego można płacić kartą. Jedzenie jest tam super do tego dużo i stosunkowo niedrogo. Przechodzimy obok czeskiej knajpy, wejścia pilnuje wojak Szwejk . Zupełnie ich nie rozumiem , to tak jak przyjechałbym tu i jadł schabowego z kapustą albo żurek.
Wchodzimy w doskonale znane nam wąskie uliczki
Od razu wchodzimy na dwie piękne stare cerkwie. Michała i Gawriła oraz Pietki Paraskewa , dzieli je od siebie dosłownie kilkadziesiąt metrów, obydwie z XIII-XIV w.
W sąsiedniej uliczce odkopane ruiny i malutka cerkiewka Zbawiciela, w czasach osmańskich podobno wkopana w grunt ( ? ). Stosunkowo nowa , początek XVII wieku. Kawałek dalej Św. Theodor.
Na całej wyspie było ich podobno prawie pięćdziesiąt.
Po obydwu stronach charakterystyczne dla Neseberu, ale nie tylko, kamienno-drewniane, piętrowe domy.
Zabudowa ta powstała na przełomie 17 i 18 wieku.
Takie domy są tylko w Bułgarii. Dół jest z jasnego kamienia a góra z drewna. Piętro jakby postawione na tej parterowej podmurówce, z tym , że jest sporo szersze , często podparte wieloma drewnianymi belkami. Nad tym wszystkim dach z czerwonej dachówki i bałkański klimacik gotowy.
Dawniej w parterowej części tych domów znajdowały się wszelkiego rodzaju warsztaty, sklepy, składy i winiarnie. I tak jest i teraz tylko w mniejszym stopniu są to winiarnie a w dużo wiekszym sklepiki i stragany. Na piętrze jak dawniej mieszkania.
Podobnie wyglądają stare domy w całej Bułgarii. Np. wszelkie starówki. Jedna z najładniejszych znajduje się w Płowdiwie ( jest w opisie z 2011 r , polecam)
Neseber nie jest skansenem , jest to normalne, zamieszkane miasteczko. Mieszka w nim prawie dwa tysiące ludzi. Prawie w każdej uliczce stoją zaparkowane samochody.
Sporo jest nowych domów, ale utrzymanych w tym samym stylu więc nie specjalnie widać różnicę .
Wiele zaadoptowano na hoteliki i pensjonaty, ale klimat jest nadal.
Na tarasach i balkonach szuszy się pranie .
Domy, murki i tarasy ozdabiają kolorowe kwiaty, głównie pelargonie i bugenville. Widać też winogrona, czasem trafi się jakaś yukka lub palma.
Od kilku lat bezskutecznie próbuję dowieźć do kraju odnóżkę wyjatkowo rzadkiej odmiany wiciokrzewu, którego jedyny okaz rośnie właśnie tu, na pewnym garażu. Raz nawet dociągnął do zimy.
Na ścianie i murku jednego z domów kolejne, wielkie, zielone pnącze a na nim jeszcze ładniejsze okazałe kwiaty, to Passiflora. Piękna rzecz.
W wielu domach właściciele pootwierali sklepiki .
A że jest tu tysiące turystów ? no cóż z tego żyją.
Właśnie przechodzimy wzdłuż krawędzi wysokiej skarpy gdzie nad samym urwiskiem rozstawiono znajdujących się obok restauracji. Bardzo ładnie to wygląda, widok stąd też jest ciekawy, wszystko oczywiście w drewnie i na powietrzu.
Przy każdej knajpce „ naganiacz ” ale niezbyt natrętny. Starają się, ale my kawałek dalej mamy swoje sprawdzone Złote Runo.
Przy wejściu wita nas wystawiona wielka upieczona ryba i zapach grilla. Po chwili do środka zaprasza kierownik restauracji . Dziękujemy i obiecujemy, że wrócimy tu za jakiś czas tylko już nie sami. Kiwa ze zrozumieniem, ale chyba nam nie wierzy.
Kręcimy się po uliczkach oglądając obrazki i inne głupotki dla turystów. Czasami trafiają się też bardzo fajne rzeczy. W każdym praktycznie kurorcie można kupić dużo różnej malowanej ceramiki z typowo bułgarskimi motywami, za to w Neseberze jest kilka sklepów z prawdziwymi dziełami sztuki. Nie są to jakieś tam talerzyki za kilka lewa tylko duże wspaniałe ręcznie malowane misy, cała masa rękodzieła i to za wielkie pieniądze. Np. duży ręcznie malowany półmisek kosztuje średnio 120-150 lewa a to jest prawie 300 zł. A wybór jest ogromny. Każdy powie , że drogo. Nieprawda, to jest po prostu tyle warte.
Zupełnie jak u nas w Cepelii albo Desie.
Wybór różano-lawendowych kosmetyków też jest tu imponujący. Kolorowe mydełka , w kształcie prawie wszystkich owoców, całe gotowe mydlane koszyczki , i wszystko za śmieszne pieniądze. W tym całym chłamie udało nam się np. kupić wspaniałe ozdobne szachy i lampę obciąganą prawdziwą, owczą skórą. W dużym sklepie z ceramiką co roku kupujemy fajne rzeczy do kuchni, oczywiście, że nikomu nie potrzebne, ale przecież to też jest urok urlopu. W kilku miejscach kramarze sprzedają fantastyczne koronki , obrusy, materiały, szale, chusty, wszystko jak z bajek o Szeherezadzie. Sporo skór i skórzanych wyrobów. W sumie fajnie jest. Trudno uwierzyć, ale większość z tych rzeczy jest w Neseberze tańsza niż gdzie indziej. No może tylko konfitury różane można trafić, a i to rzadko w markecie. Konkurencja robi swoje. Im więcej ludzi tym większy wybór, im wiecej sklepików i towaru tym niższa cena. Proste.
Nie przykładamy się specjalnie do zwiedzania . Jeździmy tu co roku a i jako dzieci też tu bywaliśmy. A jest co oglądać .
Poza samą zabudową zachowało się kilka niedużych, bizantyjskich cerkwii powstałych między IX a XIV wiekiem. Niedużych jak wszystko na tej wysepce. Wszystkie mają kamienne mury zdobione mozajkami z cienkiej cegły.
Stare jak świat 🙂
Poniżej Kościół Jana Chrzciciela z XI wieku.
Cerkwie mają od 600 do 1000 lat. Każda ma ceglane łuki i małe okienka. Kamień jasny od soli i wiatru . Teraz możemy je obejrzeć w dzień, w pełnym słońcu . Wyglądają zupełnie inaczej niż w nocy kiedy są tajemniczo podświetlone.
Przed nami ruiny Hagia Sophia z V w zwaną też Starą Metropolią położoną w centralnej czesci wyspy. Coś jak dawna bazylika.
Kościół Św. Stefana z 11 wieku, zwany dla odmiany Nową Metropolią , odnowony w 16/18 w.
Dochodzimy do głównego placu, dookoła kolorowe sklepiki , głównie z pamiątkami.
Tuż obok bardzo znana cerkiew Chrystusa Pantokratora ( Stworzyciela ) z XIV w.
W środku znajduje się dziś mała galeria.
To miejsce zna prawie każdy kto był kiedykolwiek w Bułgarii i ruszył d… poza plażę.
Powoli dochodzimy do głównego wejścia, którego pilnują solidne mury i baszty pamiętające czasy rzymskie.
Za bramą grobla z drogą na stały ląd. Przy samym wejściu, najczęściej stojąc na murach przez cały dzień i wieczór, gra w stroju ludowym chłopina na bułgarskich dudach , czy kobzie .
Tak sobie piska na okrągło i jest tam odkąd pamiętam.
Gra całkiem nieźle, to zawodowiec, ciekawe czy miasto mu płaci , bo jest tutejsza atrakcją turystyczną a pieniążków w te swoje puszeczki zbiera niewiele.
Teraz pogrywa na dole, jak nigdy. Chyba coś kombinuje, stroi to coś , czy jak ?
Czasem zmienia go jakiś dziadek , pewnie ojciec, ale rzadko.
Na lewo nad brzegiem morza tuż przy nowym porcie kolejne ruiny, to ruiny kościoła Św. Joana Aliturgetosa ( Ewangelisty ) z przełomu XIII-XIV w. uznawanego za majstersztyk bułgarskiej architektury cerkiewnej.
Mamy jeszcze bardzo stare , czarno-białe wspólne zdjęcia z tego miejsca . Z przed 30 lat. Cholera , jak to czas leci.
Stąd widok na Morską Garę czyli port, jeszcze chwila i mury i główna brama, ale najpierw tuż przy wejściu do miasteczka pętla autobusowa. Do Neseberu można spokojnie dostać się autobusami. Z Elenite , Sw. Vlas’a, Rawdy, Pomiorie , że już o słonecznym Brzegu nie wspomnę. Jężdżą tu normalne miejskie autobusy i to niemalże co chwilę. Jeden odjeżdża od razu drugi podjeżdża , taksówki też zawsze czekają „ na słupku ” . Dalej mnóstwo małych barków i restauracyjek. W paru miejscach można kupić w jednorazowych kubeczkach prażone krewetki , tak małe, że wyglądaja jak jakieś robaki, ale świetnie chrupią. O tej porze w porcie jak zwykle stoi zacumowany spory wycieczkowiec. W nocy płynie od miasta do miasta, na dzień zawija do kolejnego portu. Kiedyś to zrobimy, nawet mam już chytry plan, wszystko mam już zaplanowane brakuje mi tylko jednej rzeczy – PIENIĘDZY 🙂
Druga strona wyspy dużo ładniejsza. Skarpa, na niej ładne domki.
Uliczka a poniżej kawałek brzegu, na który wyciągane są łodzie
Wreszcie spotykamy Jeżyków. Dalej spacerujemy już wszyscy razem. Powoli docieramy do naszej restauracji. O dziwo zawsze siedzimy przy tym samym stoliku. Tuż za ramieniem mam przepaść. Tylko mewy tam siedzą , nikt ich tam nie ruszy. Zresztą są wszędzie. Siedzą zasrańce na prawie wszystkich dachach.
Czas na zamówienie. Piwko i wino jak zawsze na wejście, bo upał spory mimo już późnej pory. Jeżyki się wahają. Nie mają doświadczenia. Jeżyk daje mi wolną rękę jak zwykle mówiąc , że to moje klimaty. Bierzemy tradycyjnie najdroższe danie w tej restauracji czyli „ sak na dwe ”
Jak słucham innych , a już najbardziej łamią ci rozpisujący się w internecie jak ich to strasznie Neseber finansowo pokarał to mi się ….. a tam szkoda gadać. Najdroższe danie, „sak na dwe” to mieszanka kilku grillowanych albo pieczonych rodzajów mięs z całą gamą różnych warzyw, głównie papryki, bakłażanów, pomidorów i ziemniaków. Doprawione kaparami i innymi przyprawami. Całość ułożona na rozgrzanym kamiennym półmisku ( sak ) , przybrana zieleniną z dodatkiem kawałków cytryny. I ta właśnie cytryna po upieczeniu puszcza fantastyczny sok który dodaje całej potrawie wyjątkowego smaku i aromatu. To porcja na dwie osoby, prawie nie do przejedzenia. 40 lewa , Ola boga ! 80,- zł . Za tyle to u nas w knajpie dostałbym dla dwóch osób obiad z paru pierogów, żurku i deseru. A było to zdecydowanie najdroższe danie. Jest jeszcze opcja rybna, czyli na skwierczącym półmisku jest zestaw wspominanych warzyw, ale z różnymi rybami i owocami morza. Też świetne danie. Można to też modyfikować wedle uznania.
Do tego jak zawsze sałatka szopska , którą kelner nazwał dla odmiany grecką dokładając kilka czarnych oliwek. To bez znaczenia. Co by nie wkroił na tę miskę to kluczowy jest utarty ser „sirene” którym obficie posypane są wszystkie składniki. Ser jest wyjątkowy, to rodzaj białego słonawego sera, bardzo podobnego do Fety, ale nie jest to, to samo. O dziwo nawet jeśli chce się go kupić w sklepie to mimo różnorodności smaków nigdy nie jest taki jak w restauracjach, Nie wiem dlaczego. Ale jest pycha. Podają też frytki nim posypane i jest to bardzo smaczna przekąska. Jeżyki bez mrugnięcia zamawiają dokładnie to samo. I tak zapychając się spędzamy wieczór w Złotym Runie. Nasza knajpka , jest do tego wyjątkowej urody.
Położona na skarpie
stoliki ustawione na kaskadowo wybudowanych tarasach tuż nad urwiskiem, morze w dole . Można do niej wejść z góry od miasteczka, ale też z dołu od małej uliczki biegnącej między urwiskiem a brzegiem morza.
Schodki kręcą się do góry mijając po drodze zawieszoną przy ścianie skały altanę z kolejnym stolikiem, jeszcze parę schodków, kolejny taras i już jest się na górze.
W środku bar wkomponowany w kamieniczkę , wszystko wybielone , dużo drewna, zieleni .
Przy wejściu murowany duży grill
a przed nim od lat zawsze ta sama szczerze uśmiechnięta, charakterystyczna pani w biało-czerwonej kucharskiej czapce . Jak ma na imię , nie pamiętam.
Zawsze też przychodzą do stołu miłe kociaki, kładą się na wolnych krzesłach lub podłodze, ale nie jakieś natręty, powiedziałbym towarzyskie bo głodu to tu raczej nie mają. Popijamy winko i obgadujemy bułgarskie klimaty, nasze spostrzeżenia i boleści. Oni mieszkają w samym SB to i cenę za pokój mają dwukrotnie wyższą . No cóż , nie pytali nas wcześniej, co , jak i za ile. Mija nam wieczór na wspomnieniach, dawno się nie widzieliśmy a parę lat przemieszkaliśmy w jednym budynku.
Siedzę nad samą krawędzią urwiska. W dole morze
i rozbijające się o wystające z wody skały fale. Dalej żaglowce i inne łodzie wycieczkowe.
W górze widoczny jasny księżyc. Dopiero teraz zauważam brak restauracji na starym falochronie .
Tyle razy robiłem jej kombinowane zdjęcia, miała mnóstwo świateł i latarni i fajnie wychodziły z nich różne gwiazdki itp. Na pogaduchach przesiedzieliśmy do ciemnego. Na horyzoncie widać mrugające światełka Czernomorca i Sozopolu. Niby blisko, ale to złudzenie , są po drugiej stronie zatoki. Nagle z za cypla wypłynął jacht, cały rozświetlony, jak choinka. Wioskowaty trochę, ale takie tu klimaty, brakowało na nim tylko gościa jak „dynamo” z filmu „Przypadkowy Bohater” z Arnoldem. Świetnie by się komponował. Chyba z nudów zaczęliśmy mu robić zdjęcia zakładając kto zrobi lepsze. Bo i ciemno, i w ruchu, ale coś tam się udało .
Zrobiliśmy sobie jeszcze kilka wspólnych fotek i opuściliśmy lokal. Spacerkiem przeszliśmy przez całe miasteczko odprowadzając Jeżyków do autobusu. Pożegnaliśmy się i ….. wróciliśmy przez bramę do miasteczka.
Grajek był tym razem na swoim miejscu.
Po drodze trafiliśmy jeszcze na makietę miasta pozwalajacą osobom niewidomym na wyobrażenie sobie tego miejsca. Mineliśmy ładnie oświetloną Messambrię ( knajpa )
Zaraz obok wspaniale oświetlone pozostałości kościoła Św. Jana Ewangelisty.
Teraz dopiero wzięliśmy się za drobne zakupy.
Jak już wspominałem w Neseberze wbrew powszechnej opinii jest znacznie taniej niż w kurortach. No to najpierw wpadliśmy do sklepiku z ceramiką w celu rozszerzenia posiadanych już w domu zasobów różnych półmisków i miseczek. Potem przyszła kolej na różane i lawendowe kosmetyki, które poza Bułgarią są rzadkością. Ilość rodzajów produktów różanych jest wręcz przytłaczająca , są doskonale wyeksponowane , samo stoisko może się podobać.
Głównie kupujemy wszelkiego rodzaju rodzaju kremy, doskonale się później sprawdzają jako prezenty dla mam, babć i cioć.
Na placu pękny Pankrator
Przechodzimy obok wszystkich małych cerkiewek teraz wspaniale podświetlonych.
Nocny widok na Cerkwię Jana Chrzciciela
Kawałek dalej Hagia Sophia
Później już tylko spacerek w lewo cichymi już o tej porze uliczkami i obok wspaniałej Cerkwii Archaniołów Michała i Gabriela
i położonej tuż obok Św. Petki Paraskewa
dochodzimy do parkingu.
Rzut oka na rozświetlone Elenite , Św. Vlas , Słoneczny Brzeg i nowy Neseber.
Kurorty rozświetlone , szaleństwo będzie trwało do samego rana. Pora do domu.
Zostawiamy za sobą tę perełkę bałkańskiej architektury. Wjeżdżamy w góry , Na wzgórzu „Chanska Szatra ” Zdjęcie niestety nie z tego wyjazdu ale tak właśnie wygląda.
Pół godzinki i jesteśmy w Galerii. Po drodze minęliśmy podświetlony znak informujący o zjeździe do Szatry. Niestety, ku mojemu rozżaleniu nie udało mi się go uwiecznić a wyglądał bardzo efektownie, stojąc samotnie w krzakach, w kompletnej ciemności.
Mało mi było. Iwonka stwierdziła, że jest zmęczona i jak mnie nosi to mogę sobie sam iść do Lasko. Co było robić ? …. Poszedłem sam 🙂 Wchodzę do knajpy.
Lasko się cieszy i zaprasza do swojego stolika. Obok przy długim stole siedziała rozbawiona cała jego rodzina. Okazało się, że to urodziny szefa, no pięknie trafiłem. Złożyłem od siebie i żony życzenia. Krótko powspominaliśmy naszą wieloletnią znajomość a najbardziej obiad w ogrodzie podczas wizyty kontroli z urzędu skarbowego , gdzie widząc co się święci , gość pozbył się gości i natychmiast zamknął knajpę . Akurat wtedy się napatoczyliśmy. Szef razem z Saszką zachowali zimną krew, zaprosili nas mimo wszystko do środka i zjedliśmy wspaniały szaszłyk z Piryny przy stole w ….. prywatnym jego ogrodzie. Między krzakami pomidorów, wiszących dyń i baldachimami winogron nad głową. To było coś . Czuliśmy się wyróżnieni. Teraz duża już wnusia siedziała jak zwykle u dziadka na kolanach zdmuchując za niego świeczki.
Wróciłem do swojego stolika. Mówię. Laszko – nie przejmuj się mną, idź do rodziny ja sobie meczyki pooglądam. W końcu była cała rodzina. Mama Lasko, znaczy szefowa, sam jubilat czyli jej mąż , znaczy dziadek. Córka z mężem , znaczy się siostra Laszko, no i żona Laszko Lena. No i osoba najważniejsza , czyli wnuczka. Laszko mi na to , że nie ma sprawy i że jest ok. Poznał mnie z żoną Leną. Okazała się … rosjanką z Nowosibirska. Przemiła osoba. Wspaniale i łatwo nam się rozmawiało. Po chwili mama Lasko przyniosła dla mnie kawałek tortu, który od razu zostawiłem w lodówce dla Iwonki i …. butlę domasznej rakiji . No pięknie. Będzie się działo. Popiliśmy odrobinkę, bo chłopak był jeszcze trochę w pracy choć gości już prawie nie było, ale tatową imprezę musiał doglądać. Imprezka z wolna miała się ku końcowi. Siedzieliśmy razem z Leną, bo Laszko wziął się za sprzątanie baru. Okazało się , że mamy o czym pogadać i łatwo nam szło .Opowiadaliśmy sobie historię naszych podróży do Bułgarii , oni zaś swoje, jak się poznali , skąd dziewczyna z Nowosybirska wzięła się w Obzorze. Jak Saszka trafił do Skt. Petersburga , skąd wziął żonę . Resztę przegadaliśmy o dzieciach , życiu i jak to przy dużej rakii o …wszystkim. Laszko w końcu skończył. Coś trzeba było zrobić z tak miło rozpoczętym wieczorem. Wpadlismy na świetny pomysł, żeby iść na plażę i dobić się pod parasolami w naszym trzcinowym barku. Tak też się stało. Spacerkiem doszliśmy do plaży. Niestety, w barku jakiś łepek stwierdził, że już zamyka i cześć. Wkurzyliśmy się nieco, ale cóż , poszliśmy dalej bulwarem aż do parku przy plaży w środkowej części miasteczka. Tam zaczynają się niedawno wybudowane apartamentowce , czyli stylizowana na modłę arabska „Marina ”, jest też wesołe miasteczko, park, stare kino letnie i trzy duże restauracje przy plaży. Było przed drugą i pani nie chciała specjalnie mieć nowych gości, ale Lasko zagadał i na stole wylądowało parę piwek. Nagadaliśmy się jak dzicy a już szczególnie ja z żoną Lasko. Około trzeciej byliśmy przy Trakijskim gdzie się rozstaliśmy . Potuptałem do Galerii i spać .
21
Legia i Lasko
Rano nie było łatwo. Głowa jakaś ciężka, do tego upał. Zostaliśmy w Galerii. Do popołudnia relaks na basenie. Później spacer po Obzorze. Najwyższy czas na zakupy, bo jutro z rana przecież wyjazd. Kremy, kremiki, sosy, sosiki. Obowiązkowa wizyta w hurtowni wina. Na obiad to co nam zostało z naszych zapasów, w końcu mieliśmy kuchnię. Po południu Iwonka wzięła się za pakowanie. Nie było łatwo, bo znowu nakupiliśmy mnóstwo rzeczy a jeszcze czekała nas wizyta w bulgarskim markecie. Dziś wieczorem mecz Legii w Lidze Mistrzów. Oczywiście jesteśmy zaproszeni przez Laszko na ten wieczór. Delikatnie poprawiam sobie krążenie, kończąc mojego Stocka.
Wreszcie nastał wieczór. Piechotką ruszamy do Trakijskiego. Laptop przygotowany, Lasko mniej . Miał sporo roboty i nie zdążył ustawić transmisji. Zresztą internet się co chwilę wali. Denerwuję się trochę . Zmieniamy stolik i lądujemy w dole przy samym barze , tu ma być lepiej. Figę, to samo. Poznaję Iwonke z Lenką, teraz już wie z kim się w nocy szlajałem. Lasko kombinuje, wije się między laptopem a barem, roboty ma sporo, bo knajpka pełna, W telewizji transmisja, gra bułgarska drużyna więc emocje rosną z każdą chwilą.
Wreszcie się udaje. Popijam zimne piwko, Iwonka winko. Przechodzę obok kolacji, co prawda coś tam zjadam, ale głównie gapię się w ekran. Legia strzela, wszyscy zdziwieni, nie wierzyli w nas. Niech się sami martwią właśnie przegrywają i to już czwórkę. Dumny jestem jak paw. Wynik niezły, bramkowy remis na wyjeździe , o co chodzi ? 🙂 Lasko twierdzi jednak, że nie damy rady. Jestem jednak dobrej myśli. Niestety po powrocie okaże się, że znowu miał rację. Nie myślę o tym teraz . Piję delikatne winko, Iwonka zjada zostawiony dla niej torcik. Czas się żegnać, jutro do domu, a raczej do Bukaresztu . Jaki paradoks , Legia grała w Bukareszcie , gdybyśmy mieli bilety to wyjechalibyśmy dzień wcześniej i obejrzałeli meczyk na żywo. Pożegnaliśmy się ze wylewnie ze wszystkimi i …..
…. wypadało się jeszcze pożegnać z Bisserem. Idziemy, już z daleka witają nas kelnerzy, nie maja dzisiaj dużego ruchu, stoją przed knajpą i się wygłupiają. Po chwili przybiegają do nas uśmiechnięte dziewczyny. Pojawia się też Misza „kak jest ? dobre ? ” 🙂 usiedliśmy przy stoliku , Poopowiadaliśmy jak i gdzie mieszkamy i jak nam tam jest . Dziewczyny stwierdziły „ i dobre ” dodały , że „ne dobre zdiełałos”, bo pewnie już nigdy tu nie przyjedziemy. Może miały rację, może nie. Zapewniliśmy je, że gdy jeszcze kiedyś tu trafimy to , na pewno będziemy tu zaglądać. Przyszedł Lubo, szczerze się ucieszył . Co prawda to mąż Nelki, ale chyba nie pochwalał jej postępowania. Zapytał o rakijkę, niestety musiałem odmówić mając na uwadze podróż nazajutrz. Posiedzieliśmy trochę , zrobiliśmy kilka wspólnych zdjęć.
Ładne te nasze dziewczynki.
Wyściskaliśmy się szczerze i poszliśmy do domku . Iwonka popakowała jeszcze resztę gratów i pa luli.
22
rano WYJAZD
Zacząłem od basenu, dobrze mi zrobi na drogę . Ruszyliśmy.
Już za starym Obzorem mineliśmy jeszcze osiedle nowych apartamentowców, taki sobie koszmarek na tle niskiej zabudowy starego miasteczka. Szczęście , że zbudowany w pewnej odległości od niego.
Tak naprawdę pierwszy raz opuszczałem to miejsce bez żalu. No może żałowałem tylko tego, że nie byliśmy w Białej, w nadmorskiej knajpie zachwalanej podczas tej upojnej nocy, przez żonę Laszko. Podobno właśnie stamtąd można zobaczyć najładniejszą panoramę Obzoru. Tak było mniej więcej do czasu aż wjechaliśmy na wzgórze przed Białą i ostatni raz spojrzałem na Obzor. Za nami zostawał piękny widok na najpiękniejszą i najdłuższą plażę w Bułgarii. I kilka lat wspomnień. Spędziliśmy tu parę fajnych urlopów. Bywaliśmy tu sami , z córeczką, ze znajomymi. Mieliśmy tu kupę przyjaciół, bywałem tu jeszcze dawniej z rodzicami i kolegami gdy dorastaliśmy, a teraz zostawało to za nami prawdopodobnie na lata. Bywało różnie, ale zwykle lepiej niż gorzej stąd nasze coroczne powroty. Kiedyś jeszcze tu wrócimy, ale nie prędko. Spojrzałem do tyłu, westchnąłem i dodałem gazu. Po niecałej godzinie wjeżdżaliśmy do Warny, na wjeździe jak zwykle czyhała policja. Tym razem jednak nie dałem się złapać jak 2010 roku . No ale tym razem ktoś wreszcie raczył postawić jakiekolwiek ograniczenie przed wjazdem do miasta. No i cały czas pamiętałem, że się tu sparzyłem
Tak ku przestrodze wkleję poniżej opis incydentu z 2010 roku
Uwaga : Wjeżdżając drogą z Burgas do Warny jedziemy autostradą ,non stop 10 kilometrowym zjazdem. Oczywiście jedziemy 130 , nie dotykając gazu . Na końcu już przy samym wjeździe na most , nie ma żadnego ograniczenia tylko duży biały znak WARNA . Zdążyłem pomyśleć , że to świetne miejsce na radar … i oskubali mnie na cacy, i to po długich korzystnych dla mnie negocjacjach . Jeszcze byłem zadowolony . W końcu przekroczyłem prędkość o 80 km .
Teraz myk przez most , z niego rzut oka na Warnę
i już jesteśmy w centrum przy Soborze Zaśnięcia Matki Bożej
Przy ulicy Warneńczyka mijam Mc’a , lubię tę ich cyrylicę.
W tym roku nie ruszaliśmy się praktycznie z Obzoru to i zakupów nie było. A w Carrefour jednak są trochę inne ceny niż w małych miasteczkach tym bardziej turystycznych. Jest parę ciekawych produktów regionalnych specyficznych tylko dla tego rejonu.
I zaczeło się zapełnianie wózka. Dwadzieścia małych dżemików różanych. Tyle samo albo wiecej małych opakowań Łokum , takiej bałkańsko – tureckiej pudrowanej galaretki. Sosy i przyprawy w wielu odmianach , mam na myśli tylko te niespotykane u nas w Polsce. Obowiązkowo kilka butelek mastiki , rakiji i mentowki, ale to głównie na prezenty. Dżemiki z płatków róży specjalnie dla koleżanek z pracy. Melonowe soki , coś pysznego . Praktycznie nie do kupienia gdzie indziej , raz udało mi się na Krecie, ale w samej Grecji już nie było ich nigdzie. Z pełnym koszem zakupów zakończyliśmy jedyną podczas tego pobytu wizytę w dużym sklepie , jedyną w dużym mieście. Jak nigdy . Miał być relax i był. Po chwili gnałem już autostradą w stronę Szumen.
Kolejny raz przyszło mi do głowy , że trzeba korzystać z okazji i iść spać. Zatrzymałem się, widoczki całkiem, całkiem
takie bułgarskie klimaty
Nagle wyłoniło się w dali coś białego, taka wywalona biała góra jakiegoś minerału .
Zrobiłem jeszcze zdjęcie ciekawych wapiennych nacieków ,
ale nie w jaskini tylko przy beczce z nawozami w szczerym polu 🙂
Zmieniłem się z Iwonką . Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć tutejszego krajobrazu
Przepieknie wyglądające pola słoneczników
ale też zwykłe jednak bardzo ciekawie wyglądające ugory
i obudziłem się w Ruse.
Na ostatniej alei prowadzącej już do przejścia zawsze było kilka porządnych stacji benzynowych. Niestety, gdzie nie podjechaliśmy coś było nie tak , a to łazienka brudna, a to w ogóle jej nie ma. A to nie można płacić kartą. Pogorszyło to już i tak złe wrażenie Bułgarii z tego roku .
Minęliśmy paskudne osiedle Rodina.
I po minucie byliśmy na granicy.
Chciałem jeszcze koniecznie zrobić zdjęcie przejścia granicznego a tak naprawdę flag powiewających po stronie bułgarskiej i ważnego mostu nad Dunajem i jego rozlewiskami. Zapłaciliśmy najpierw za przejazd, bo odkąd pamiętam jest on płatny. Teraz 4-6 € w zależności od strony. W końcu nie jest byle jaki , do tego jedyny na bułgarsko-rumuńskim odcinku Dunaju . Dunaj na całej długości bułgarsko-rumuńskiej granicy jest tak szeroki , że nie ma tu żadnych innych mostów , z młodych lat pamiętam przeprawy promowe w Vidiniu i Silistri. Jest most w Fetesti ( Cernavoda) nad bagnami, bo po nim w nocy przejechaliśmy jadąc do Konstancy, ale to już Rumunia, jest jeszcze przejazd po zaporze Żelazne Wrota , ale to nie most.
Przyczaiłem się i pstryk te flagi.
Podszedł celnik, spojrzał w paszporty, przez uchylone okno do tyłu sprawdził czy nie przemycamy jakiegoś emigranta, ładnie powiedział do widzenia i już. Ruszyłem robiąc jednocześnie kilka pstryków kolumnowych wież otwierających wjazd na most.
Z początku jedzie się po normalnym wiadukcie, ale z każdum metrem jest coraz wyżej
Jest tam podobno 12 przęseł, ale tego nie widać. Po bokach całkiem ładne stare lampy. Mało kto je zapewne zauważa , gdyż wszyscy jadą, zatrzymywać się nie można pod żadnym pozorem, co kawałek widać sylwetkę w mundurze. Most Przyjaźni cholera jasna . Pod spodem rozlewiska Dunaju, stocznie, fabryki, przesypownie, barki. Ruse jest największym naddunajskim portem Bułgarii. Po prawie kilometrze właściwy bardzo szeroki w tym miejscu Dunaj, a nad nim kratownicowy most żelazny.
Długość samej kratownicy to ponad kilometr ( 1046 m ) podobno 13 przęseł, ale to nie do sprawdzenia. Podzielona jest na dwa poziomy. Na górnym poziomie są dwa pasy ruchu, poniżej jednotorowa linia kolejowa. Co ciekawe , środkowe przęsło ma 85 m , jest ruchome , może się podnosić aby umożliwić przepływanie Dunajem wielkim statkom.
Nad środkiem rzeki i połową mostu napis Romania .
Wyjeżdżamy z tej długiej kratownicy i sytuacja się powtarza , znów jesteśmy na wiadukcie. Po rumuńskiej stronie Dunaj dziki , szerokie zadrzewione rozlewiska, wszędzie zielono , nie jest to część przemysłowa . Może tylko akurat w tym miejscu, bo od rumuńskiej strony tuż obok leży miasto Giurgiu i zapewne tam znajduje się centrum przemysłowe i rumuński port transportu rzecznego. Z drugiej strony most zamykają kolejne, bliźniacze, monumentalne wieże .
Cały most ma prawie trzy kilometry długości . Zwany jest Mostem Przyjaźni gdyż zbudowany został w 1954 roku przy współpracy wielkiego brata, miał łączyć dwa zaprzyjaźnione ze sobą od niedawna ( na siłę ), bratnie narody Rumunii i Bułgarii . Jak to ze wszystkimi mostami przyjaźni i braterstwem między socjalistycznymi narodami bywało, most był tak pilnowany przez wojsko i monitorowany , że przejeżdżając przez niego pewnie ze dwadzieścia razy dopiero teraz odważyłem się coś tam pstryknąć i to z przyczajki, Iphonem . Myślę, że i teraz było to bardzo nierozważne i ryzykowne.
Dojeżdżamy do granicy. Żegnaj Bułgario.
U Rumunów jak zwykle krótko. Paszport, poloneze ?, uśmiech i do widzenia.
I jeszcze jedno : już po powrocie okazało się , że nasz Laszko ( tak do niego się od siedmiu lat zwracaliśmy a on nigdy nie zaprotestował ani tego nie sprostował ) tak naprawdę nazywa się Nasco , po prostu – Anastas 🙂