Część 3
Rumunia – Satu mare , Baia Mare -Maramuresz
Mijając kolejne wsie i miasteczka bez pośpiechu dojechaliśmy granicy. Tutaj szybko , paszport , pytanie „z polski” ? tak – „do widenia” i koniec. Z rzadka ktoś poprosi o otwarcie bagażnika ale nie na tej granicy. Zresztą od lat na wszystkich jesteśmy bardzo miło traktowani.
Jeszcze tylko winietka i ruszamy do Satu Mare.
Od razu widać , że jestesmy w Rumunii, co krok architektoniczne popisy.
Satu Mare znamy z poprzedniej podróży ( 2011 ) . Tak naprawdę to niewiele tu do zwiedzania .
Tak naprawdę to niewiele tu do zwiedzania . Kilka ładnych kościołów i cerkwi .
Duża współczesna bazylika
Ładne dwa kościółki przy cmentarzach.
Samo miasteczko zwyczajne . Jest coś na kształt dużego rynku z parkiem po środku i fontanną . Otoczone wszystko ładnymi odnowionymi kolorowymi kamieniczkami z wyróżniającym się hotelem.
rynek !!!!!
W bocznych uliczkach mnóstwo wspaniałych , secesyjnych ale bardzo zniszczonych kamieniczek. Kiedyś po odnowieniu ich ,będzie tu pięknie ale na razie bida i zaniedbanie.
Tragedia. To pewnie wspomnienie z czasów geniusza Karpat. Niepowtażalny styl.
Jeszcze tylko wizyta w piekarni
witaminki … i opuszczamy Satu Mare.
Teraz do Baia Mare znaną nam dobrze drogą , którą tuż za miastem przecina linia kolejowa. Najbardziej rzucają się w oczy słupy z instalacją elektryczną , czegoś takiego gdzie indziej nie widziałem . Edison by tego nie wymyślił .
Opisywałem je już w 2011 roku ale nadal maja się doskonale. Ciekawe jak ci monterzy się w tym łapią ??? , że o jakimkolwiek BHP nie wspomnę .
I tak przez całe miasteczka i wioski.
Rumuńskie klimaty 🙂
Po kilkudziesięciu minutach wjeżdżamy do Baia Mare . Poprzednim razem zupełnie je zignorowaliśmy .
Tym razem postanowiliśmy mu się przyjrzeć . Już z daleka widać było wieżę i sporo znaków do róznych muzeów.
Po chwili trafiliśmy na wielki rynek .
Zaparkowaliśmy Toykę pod błekitnym ratuszem i ruszyliśmy na obchód
Dookoła rynku piękne odnowione kamienice . Wszędzie masa ludzi , ale nie przechodniów tylko klientów kilku a może nawet kilkanastu restauracji , miło spędzajacych w nich popołudnie.
najpierw jednak oddalamy się od niego i lecimy do ……. wieży ,
żeby zobaczyć ją i całe miasto z góry.
Pech ! Okazało się niestety, że jest w remoncie, ale z zewnątrz można ją oglądać .
Obok duża cerkiew. Robię jej kilka fotek i wracamy na rynek.
Jeszcze jeden rzut oka na wieżę. Nie jest mocno zniszczona , w ścianie wieży piękna kamienna rozeta,
W rynku sporo obszernych ogródków ze stolikami . Przed jednym z nich właśnie rozkłada się kapela , oj będzie sie działo.
Odkrywamy mały akwedukt (?) .
Idąc wzdłuż niego dochodzimy do fontanny . W niej jakieś kamienne postacie .
Teraz mały spacerek dookoła rynku, wszystko tu czyściutkie i kolorowe.
Spacerujemy dookoła rynku. Kamieniczki zdobione posągami i innymi ozdobami ,
Mijamy ładne przejścia .
Eleganckie tablice z nazwami ulic .
Rzeźby , zdobienia . Ładnie tutaj.
Rumuni to bardzo wesoły naród , lubią się bawić . W ogródkach i restauracjach , komplet. Całe rodziny , mamy z dziećmi , jedni na kawę, inni na wino i kolację . Iwonka stwierdza , że maja rozrywkowa duszę – że tacy artyści 🙂
W zasadzie moglibyśmy tu zostać na noc i się trochę zabawić, ale mając w planie atrakcyjniejsze miejsca decydujemy się jeszcze za widoku jechać dalej.
Zresztą pierwszy nocleg planowałem koło Suceavy , a to jeszcze bardzo daleko. Samochód stoi jak stał , na szczęście nietknięty . Trochę się obawiałem . W środku komputer , kamera , masa cennych gratów i cały nasz dobytek. Z ulgą odpalam i próbujemy wyjechać z miasta.
Najpierw trafiamy na fajna basztę , nie mam się gdzie zatrzymać ale i tak można ja tylko zobaczyć z zewnątrz, więc objeżdżam ją z dwóch stron i jedziemy dalej.
Kręcimy się trochę bez celu gdyż mapka w Iphonie pozbawiona połączenia z Internetem zupełnie się nie sprawdza , mimo iż pokazuje zarys ulic. Po pewnym czasie próbujemy się kogoś zapytać o drogę na wschód. Widzę trzech panów mocno spalonych słońcem , siedzących pod parasolem na chodniku tuż przy jezdni i pijących piwo , Pub jakiś czy coś takiego. Iwonka próbuje nawiązać rozmowę ale niewiele rozumiemy z tego rumuńsko –włoskiego. Śmieję się , że to też artyści tylko bez kasy .
Po dziesięciu minutach wyjeżdżamy z miasta . Wzdłuż drogi śmieszne słupy trakcji elektrycznej , ciekawe , że w każdym kraju są inne.
Teraz na wariata muszę zdążyć do monastyru Prislop na przełęczy. Byliśmy tam dwa lata temu , ale o zmierzchu , w zasadzie już po ciemku i musieliśmy go odpuścić. Zakładałem , że tym razem dojedziemy do niego przed zmierzchem ale po nieplanowanych Tokajskich Pivnicach , kąpielach w basenie i spacerach w Baia Mare wiedziałem już , że to nie realne.
Trudno , z żalem odłożymy go na później , na kolejny raz , nie wiadomo kiedy. Tak czy siak muszę obok niego przejechać . Martwi mnie jazda leśnymi górskimi serpentynami, na znacznej wysokości znowu po ciemaku. Poprzednim razem właśnie na tej fatalnej koło w maździ po prostu wybuchło po wjechaniu w jedna z dziur. Minęło dwa lata więc może coś połatali.
Wiedząc , że czas już nie gra roli skierowaliśmy się w stronę małego miasteczka Cavnic . Tam podobno znajdują się drewniane bliźniacze wieże mające aż 72 m wysokości . Jeszcze w miarę widno , więc może się uda. Wstępny plan jest taki : generalnie cały czas mamy jechać do Suceavy i tam przespać ( pal licho ten Prislop ). Dalej odpuszczony dwa lata temu ważny monastyr Putna i dalej do Kamieńca Podolskiego na Ukrainę. Mieliśmy taki mikro opis kilku miejsc , które są po drodze przez Maramuresz , Bukovinę do Mołdawii i później przez cała Rumunię, w tym Sinaję , Constancę do Bułgarii . Tak naprawdę to było to tylko kilka miejsc, do każdego po dwa zdania i zdjęcie . W tym roku nie mieliśmy przed wyjazdem czasu na nic. Żadnego planu . Żadnych informacji . Po drodze jeszcze się spieraliśmy , że jedziemy tak w ciemno , że to bez sensu. Mało tego. Jechaliśmy dokładnie ta samą trasa co w 2011 roku, więc większość ważniejszych ciekawostek mieliśmy zaliczoną. Upierałem się jednak , że wszystko jest ok , że Rumunia ma tyle zupełnie nieznanych miejsc do zaoferowania, że na pewno będzie fajnie. Nie mam pojęcia skąd Iwonka wytrzasnęła te wieże ale gdy dojechaliśmy w tamte okolice było już ciemno . Pokręciliśmy się trochę po okolicy nie znajdując niczego.
Trudno , co robić ? Klamka zapadła , jedziemy do Suceavy. Jadę powolutku wąska asfaltówką , kątem oka widzę mały brązowy znak i coś na nim napisane , jakiś postument czy coś w tym rodzaju . Nie zwracam na to uwagi , nie będę po nocy oglądał pomników miejscowych bohaterów lub innych poświęconych bohaterskiej rumuńskiej armii walczącej w czasie wojny raz po jednej raz po drugiej stronie. Miga mi jeszcze jakiś niebieski znak – Plopis….i ….Iwonka krzyczy ,” czekaj to chyba to” !!! zawracam . Lustrujemy obydwa znaki i wjeżdżam w polną drogę . Najpierw wąsko , chwilę później mostek ale chyba wytrzyma. Ciemno jak w …. droga z półtora metra szerokości , dobrze , że chociaż w miarę twarda.
Trawa po bokach , przeciskam się przez jakieś krzaki ale się nie poddaję . W końcu to dla nas nic nowego . Martwię się trochę o Toykę, bo niska strasznie i ciągle o coś przycieram ale to samo jest w mieście przy progach itp. Teraz dopiero doceniam Maździę. Nigdy nas nie zawiodła, nawet w dzikich ostępach a to przecież zwykły samochód. Raz w górę , raz w dół , 200 , 300 metrów , ciasno się robi i kręto . Ciekawe jak zawrócę gdy droga skończy się nagle w strumieniu albo w jakimś błocie? Jak wycofam po ciemku taki szmat drogi. Odważnie jadę dalej , mijamy jakieś stogi , pięknie ale co z tego ? co dalej ?
Nie jest źle , przy światłach ciągnika , prawie po ciemaku jacyś goście układają siano w stogi , to już coś , jacyś ludzie. Jadę dalej . No i stało się , drogi koniec , niby jest jakaś drewniana furtka ale to koniec , dalej nie jadę . Gapię się w ciemność i wydaje mi się , że widzę jakiś wielki cień. Może to i to ale ciemno strasznie , wracamy . Dojeżdżam do tych stogów i rzucam okiem w stronę widzianego wcześniej cienia. No jednak coś jest . Wielki ciemny kształt z ledwo widoczną , chyba wieżą. Nie ma co się po ciemku w niebo gapić , odjeżdżamy. Powolutku wracamy na drogę . Szkoda , mogło być fajnie. Ruszamy w stronę głównej drogi. Przejeżdżamy przez małą wioskę i dosłownie kilkaset metrów dalej kolejny postument na znaku. Nie ma co , próbujemy. Wszystko powtarza się od początku. Wjazd w jakiś pięćdziesięcioletni asfalcik , po 50 m zaczyna się stuletni . Mijamy pojedyncze zabudowania , znowu pole , krzaki i kamienista droga przez mękę . Wreszcie dojeżdżamy do drewnianej bramy.
Na niej jacyś święci . To chyba tu. Znowu gapię się jak sroka w gnat , ciemno …… . Powoli oczy się przyzwyczaiły i na tle czarnego nieba zobaczyłem równie czarny zarys budowli . No nie , noc , trzeba jechać dalej , a tu takie rzeczy. Wyjeżdżamy z powrotem na drogę . W zasadzie wolałbym tu przenocować ale niby gdzie . W samochodzie , może w stogach , ale tam pewnie jakiś miejscowy dziugnąłby nas takimi rumuńskimi drewnianymi widłami. Nie sądzę żeby Iwonce się chciało . Pytam nieśmiało , „a może tu przeczekamy i z rana zobaczymy te wieże i jeszcze Prislop, wreszcie w dzień”. Odpowiada , że też o tym myślała ale była pewna , że będę cisnął żeby jechać dalej. No to co , nocka w kucki w samochodzie.
Kawałek dalej znak , Pension …. Agroturystyka . No dobra myślę ale pewnie będzie zamknięty . To się nie uda , nie na takim zadupiu i nie o tej porze . Polna drogą przez jakieś sady. Podjeżdżamy , na sporym tarasie świeci małe swiatełko. Przed domem kilka motocykli . No nie wytrzymam , siedzą sobie goście i piwko w najlepsze popijają. Wyszedł do nas właściciel i niestety …… tylko rumuński i niemiecki ale jakoś poszło .
Dogadaliśmy się na stówkę ( 1 lei =1 zł) . Pan zaprowadził nas do pokoju. Byłem bardzo zaskoczony .
Ładny , dosyć duży pokój , podwójne łóżko, łazienka , telewizor , Wi Fi. Na tym samym piętrze taras , wielka wspólna bardzo dobrze wyposażona kuchnia , z lodówką i wszystkimi potrzebnymi urządzeniami . W niej wielki telewizor, długi stół i dwanaście krzeseł . Pić , śpiewać i mecz oglądać , dla mnie bomba. Spotkałem jeszcze bardzo miłą gospodynię, która zapytała o śniadanie, odpowiedziałem , czemu nie ? W pokoju gorąco trochę , skoczyłem więc po nasz wyjazdowy wentylator , od razu się poprawiło. Wykąpaliśmy się . Iwonka lulu , ja zaś z butlą słowackiego tokaju na taras .
Panowie na motorach okazali się Austriakami . Wymieniliśmy kilka kurtuazyjnych zdań , zapytałem ich o drogę, ale chyba jechali na żywioł bo nie mieli o niczym w okolicy bladego pojęcia. Sprawdziłem w internecie kilka rzeczy dotyczących trasy i ciekawych miejsc po drodze . Dokończyłem tokaj , ostatkiem sił, już półprzytomny zgrałem jeszcze zdjęcia z aparatu do komputera i ………. padłem.