Część 16
Transalpina – DN 67C
Budzę się , jest wczesny świt , szaro jakoś i wilgotno. Wyglądam przez szybę i ……..w mordę stoję na samym czubku wysokiej zapory, za mną z dziesięć metrów placyku i wielka góra. Po pdrugiej stronie zapory budynek elektrowni.Widziałem go w nocy na końcu normalnej drogi.
Idę na przeszpiegi. Stoi jakas buda i maszyny, koniec świata . Wracam do wozu . Pośpię jeszcze troche , myślę . Nagle znikąd pojawia się jakiś kundel i cały czas nas obszczekuje. Skąd się wziął ? Po chwili pojawia się jakiś gość i idzie w naszym kierunku. Jak nic nas opieprzy. Podszedł , spojrzał na rejestrację , walnał do nas po rumuńsku z aprobatą POLONEZE , uśmiechnął się , pokazał na migi żeby spoko spać i , że no problema, po czym wszedł do budki strażniczej na końcu tamy . Zupełnie jej w nocy nie było widać . Swoja drogą dziwne . Facet zamiast pilnować obiektu w nocy , przychodzi na szósta siedzi w budce metr na metr i pilnuje tamy, pewnie kończy o 14 tej i idzie do domu. Ciekawe czy ma przerwę na lunch?
Zdęć jednak nie można robić , ale co tam jedno 🙂 Nagle szyszę jakiś łoskot , coś się tłucze i skrzypi. Matko co się dzieje? Patrzę
a to ciężarówka na tamtej drodze.
Wpadła na tę rozwalona droge i jazda. Przejechała trzydzieści , może pięćdziesiąt metrów z wielkim hukiem po tych dołach . Po czym spokojnie z ryczącym , silnikiem zaczęła nabierać prędkości . Cud , że się nie rozleciała. Dalej jednak szła już gładko. Co jest ??? Niewiele widziałem bo i drzewa , i krzaki, a i staliśmy po drugiej stronie zapory jakieś minimum 150 m od tej drogi. Śniadanko . Niesamowite , natychmiast pojawia się kundel. Jaki przyjazny. Dostaje działkę, ale dopiero na sam koniec.. Nagle znowu łoskot tym razem busik , No nie . jeżdżą tamtędy. Do końca śniadania przeleciała jeszcze jedna osobówka. Teraz mieliśmy jedno marzenie , umyć się . Nie mieliśmy specjalnych perspektyw na takie luksusy. Ogarneliśmy się z grubsza i postanowiliśmy jechac dalej. Nie znaliśmy nazwy tej zapory . pogrzebałem trochę i okazało się , że jest ogólnie znana zapora Tau . Osiemdziesięciometrowa ściana betonu, przegradzająca rzekę Sebes.
Za nią sztuczne jezioro ale całkiem malownicze.
Machamy do strażnika i ruszamy do krzyżówki. Zatrzymuję się i pstrykam kilka zdjęć zaporze.
Nie jest łatwo , tego nie wolno , to nie wolno. Patrzę na to oznakowanie . Żałosne , nie ma niczego konkretnego , nie dziwne , że nie mogłem niczego znaleźć . Droga tragiczna, Nie dosyć , że ziemna to co chwilę przejeżdżam po zapadliskach. Nie ma co się dziwić , że po ciemku dalej nie pojechałem.
Jednak samochody właśnie tędy jada gdzieś dalej. Okazało się , że droga w tym stanie jest tylko na kilkudziesięciometrowym odcinku. Dalej normalny asfalt. Normalny w porównaniu z tym co mnie zatrzymało. Zrobiłem kilka zdjęć zalewu i ruszyliśmy dalej .
Zdumiony byłem jak okazało się , że zrobiłem w nocy aż xxxx kilometrów , ale o tyle miałem dzisiaj mniej do jazdy . Pogoda była niezła , parno strasznie , w dolinkach mgiełki, ale tylko chwilami. Po jakimś kilometrze jezioro się skończyło . Dalej kiepska droga biegła wzdłuż rwącego w dół potoku.
Oczywiście musiałem się zatrzymać przy drewnianym mostku , zawsze się przy nich zatrzymuję.
Zastanawiałem się jak taki strumień zapełnił tak duży zbiornik. Co chwile jednak cos było tu nie tak. Nie rozumiałem tego . Nie znam się na hydrologii. Nadal się zastanawiam. Do zalewu wpływał wspominany , ale wąski potok a kawałek wyżej kilka kilometrów w górę rzeki płynęła sobie całkiem szeroka spokojna rzeka. Może po prostu na tamtym kawałku miała ostro z górki.
I tak jechaliśmy sobie kilkanaście kilometrów porośniętą świerkami doliną. pełną małych potoków.
Miejscami wpadaliśmy na odcinki totalnie rozwalone. To fragmenty starej drogi .
I co kawałek jakaś niespodzianka.
Po pewnym czasie jednak nawierzchnia zdecydowanie się poprawiła , wróciły osłony. Widać ,że droga świeżo po remoncie. Zaczęła się całkiem przyjemna jazda przez zielone górki . Można było podziwiać zalesione wzgórza , gdzie nie gdzie trawiaste połoniny. Zaczęły się strome podjazdy ale na razie bez jakichś szaleństw. Na murkach umacniających zbocze powszechna i wyrażana w całej Rumunii tęsknota za Mołdawią . W końcu dawniej było to jedno państwo.
Droga kręta , omijają wzgórza, po lewej głęboki wąwóz , tamtędy płynie ta rzeczka. Nagle otwiera się przed nami wolna przestrzeń i po chwili wjeżdżamy na ogromna tamę .
Droga prowadzi po jej wierzchu. Spora cholera, niby wąska na kilka metrów ,za to w dół około stu . Długości , jak tak patrzę na drogę jak nic ponad dwieście metrów. Nie ma na niej żadnych urządzeń po prostu zwykła przegroda .
Żadnej elektrowni czy czegoś podobnego. Dziwne. Po lewej daleko w dole widać małą , wcześniej już widziana rzeczkę w dolince drobne chmurki.
. Po prawej wspaniała panorama błękitnego jeziora. Sama tama też dziwadło . Porośnięta zielichem . Nie widać betonowych płyt . Cała ze skal wyglada jak jakies osuwisko.
To Jezioro Oaşa , sztuczny zbiornik na rzece Sebeş,
Nasza transalpina biegnie teraz po lewej stronie tego jeziora.
Wjeżdzam jeszcze na rozwalony nieco stray wiadukt i po kilkudziesięciu metrach , prawdziwa niespodzianka . Cud . Cabana Oasa .
Najprawdziwsza knajpa z motelem .
Tego się niespodziewaliśmy. Gdybym wiedział wczoraj. Na parkingu przy drodze kilka samochodów. Marzę o herbacie. Wchodzimy do środka. Tu całkiem normalna restauracja. Siadamy. Przychodzi pani kelnerka i podaje kartę . Zostawiam z nią Iwonke , prosząc o omlet i herbatę , a sam posuwam na przeszpiegi. Dosłownie po chwili odkrywam łazienke i to z prysznicem , no rewelacja. Śmignałem do wozu po golenie , ręcznik i klapki. Jeszcze przed omlecikiem byłem gotowy. No .Zjedliśmy , popiliśmy , teraz kolej na Iwonke . Pozwiedzałem okolicę podziwiając wspaniałe widoki na jezioro i połoniny przed widocznymi górami Surean. Pogoda napawała optymizmem . Nie będzie źle. Teraz Iwonka musiała mieć swoje dziesięć minut na rytuał układania wszystkiego porządnie w samochodzie i bagażniku . Dla mnie to czynności zupełnie niepotrzebne i niezrozumiałe. W tym czasie dowiedziałem się , że jezioro Oaza zasilaja strumienie z okolicznych gór Surean i Cindrel tych od strony schroniska utworzono jeszczcze jeden zbiornik wodny , tzw. Jezioro Ciban . Zupełna ciekawostka jest to , że mimo iż znajduje się poniżej zapory to położone jest wyżej niż Oasa i jest połaczone z nim podziemna rurą umożliwiajaca dodatkowe zasilanie Oasy , a te podziemne kanały mają łacznie 11 kilometrów. Przy naszym aucie stało jeszcze kilka innych . Pan z sąsiedniego samochodu wykonywał właśnie prawie te same czynności co ja wcześniej , golenie , ręcznik itd. Aż zaczęliśmy się śmiać . Wyjątkowo przyjaźnie nastawienie są do nas Rumuni , aż miło. Samochodów stało już kilkanaście. Część turystów na zaliczenie Transalpiny, reszta w okoliczne góry. Podobno są tu wspaniałe górskie szlaki, zimą sporo malowniczych tras narciarskich i kilka wyciągów. Po drugiej stronie jeziora widać ładny Monastyr Oasa, ale świątynie już nas tak nie kuszą.
Rzuciłem jeszcze raz okiem na opis i krótka historię Transalpiny. Zbudowali ja Niemcy podczas II wojny i jest to najwyżej położona droga w Rumunii . W najwyższym miejscy biegnie na wysokości prawie 2200 metrów. To już nie przelewki, Biorąc pod uwage wysokości naszych Tatrzańskich szczytów. Ma magiczne oznaczenie DN 67C , może to przypadek , ale cała jej długośc to 167 km z Sebes do Novaci.
Odświeżeni i najedzeni ruszyliśmy w dalszą drogę. No teraz czułem się wspaniale , ogolony , nie taki wymięty po całej nocy w samochodzie. Mimo iż mielismy informacje , że Transalpinę można pokonać tylko autem terenowym teraz mogłem się z nią mierzyć. Zauważyłem jeszcze , że oaza to już trzecia tama na tej małej rzeczce. Pojechali !!! Najpierw mocno podniszczony znak, chyba przedwojenny 🙂 Sebes 68 km nieźle poszło. Ciekawy byłem ile do Novaci . Wychodziło , że stówka ale na znaku były dwie stare nazwy , Stremt 4 ??? i Obirsia Lotrului chyba 9 km bo jakiś głupek musiał dołożyć coś od siebie.
Wzdłuż jeziora droga znowu paskudna. Miejscami jedziemy 10-20 na godzine . Wszędzie osuwiska , droga podmyta przez potoki. Z jednej strony Jezioro z drugiej wyciosane skały , być może zużyto je na naprawę , a już na pewno na poszerzenie drogi . W każdym bądź razie jest tu byle jaka . Nie chciałbym tędy jechać nocą . Za to teraz widoczki ładne , drzewa mgła , drzewa mgła i tak co chwilę ale słońce przebija się od czasu do czasu.
Dalej droga w budowie , będzie niezła , szeroka , betonowe osłony obydwu stronach pobocza .
Pokazują się pasterze i sprzedawcy runa leśnego .
Kawałek dalej droga rewelacja , widoki jeszcze ładniejsze , szczególnie te z krawędzi asfaltu. Robi się naprawdę ładnie.
Według mapki teraz powinna być wioska Obirsa Lotrului biorąca nazwę od rzeczki o tej samej nazwie, wypływającej z wielkiego jeziora Vidra , równie dużego jak Oasa. Jezioro zostawiamy w spokoju . Przed nami jeszcze najważniejsza część Transalpiny , no i cały czas oddalamy się od domu . Zamiast gnać na północ zmierzamy dokładnie w odwrotnym kierunku , a jutro mamy być w Warszawie. Dojeżdżamy do wioski. Teraz gwóźdź programu. Na mapce zaznaczony jest Camping, wg Googla również. Tuż po wieździe po lewej stronie drogi ukazują nam się pierwsze namioty. Pałatki z najwyższej półki , pierwsza klasa. Ale byśmy się urządzili gdybyśmy podjechali tu np. w nocy i rozbili namiot. Wczasowiczów nie widać ale nic nie wskazuje na to , żeby mogli w nich zamieszkiwać zachodni turyści. Serdeczność serdecznością, ale powiedziałbym , że to byłaby niepotrzebna brawura.
Do jeziora w lewo , Transalpina w prawo wzdłuż rzeczki Lotru . Dzisiaj to zwykły kamienisty potok ale nie wątpię , że w deszczowy dzień potrafi w oka mgnieniu zmienić się w rwącą kipiel.
Kawałek dalej zjeżdżam nad rzeczkę. Nagle widzę nad nią zielony, zamykany na końcu furtką mostek a tuż za nim wielkich rozmiarów krzyż. W głębi widać dym i wieżyczkę małego Monastyru.
Po mostku posuwa malutka dziewczynka o kruczoczarnych włosach. Nie odwraca się albo jak te w Spe tarnave boja się stracić duszę . Przechodzi przez furtkę , zamyka ją za sobą i bez odwracania szybko się oddala, spryciula mała. Jestem przekonany , że unikała zrobienia jej fotografi.
Rozglądamy się w około . Mały potok ale koryto z kamieni szerokie. Od czasu do czasu po środku przyniesione z nurtem większe głazy. Na jednym z nich zauważam przepieknego kruka. Czarne pióra lśni a na granatowo w słońcu . To nie jakiś śmietnikowy , miejski Gawron tylko wspaniałe, duże, niezwykle inteligentne ptaszysko. Kawałek dalej drugi , pewnie żona . Lata od głazu do głazu prezentując swoje czarne skrzydła . Wydaje mi się , że się popisuje . Nie wiemy tylko czy przed nami czy przed żoną latajaca w pobliżu. Ładne i rzadkie ptaki. Trudno je teraz spotkać poza takimi miejscami.
Ruszamy dalej , droga prowadzi przez jakiś czas jeszcze wzdłuż rzeczki ale w pewnym momencie zaczyna się wjazd na wzgórza. Jeden zakręt , drugi , trzeci kolejny . Droga bez zarzutu, ostro pnie się w górę . Serpentynki , aż miło, może się w głowie zakręcić..
Nagle zaskoczenie . Na skarpie w sosnowym lesie odpoczywa sobie na leżąco stadko krówek . Ciekawe skąd się tu wzięły i co tu jedzą , chyba szyszki. I tak sobie leżą coś memłając. Śmiesznie to wygląda droga , skarpa , krowa , świerki i znowu za nimi droga. Za to dzwonki maja jakie. Coś dla nas , ale nie będę ich ograbiał z tego nadajnika , bo kto je później znajdzie pośród tych ostępów. Dla niewtajemniczonych podpowiem , że taki dzwonek to bagatela , 50-150 €uro . kupowaliśmy już takie do domu to mamy świadomość.
Mijamy przydrożne źródełko z górska wodą
i po pokonaniu kilku kolejnych podjazdów ukazują nam się pierwsze pozbawione świerków trawiaste wzgórza i połoniny. Widoczek ładniutki.
ukazują nam się pierwsze pozbawione świerków trawiaste wzgórza i połoniny. Widoczek ładniutki.
Droga kręci się teraz po nich ciągle ale już łagodniej zdobywając kolejne metry.
Musi być wysoko jeśli minęliśmy granicę lasu. Widoki wkoło bajka . Inni też się zatrzymują i robią sobie zdjęcia.
Super widok na zbocza z suchymi, wydrążonymi przez spływająca wodę korytami.
Wjeżdżamy wyżej.
Z boku zostawiamy wielką zielona góre z ledwo widoczną , cieniusieńka linią drogi biegnącej wzdłuz całej jej długości.
Panorama wspaniała , wielkie połacie trawiastych połonin . Na nich pasące się krowy i owce. Sielska dolina 🙂
Droga kręci się jeszcze bardziej ale nie czuć niebezpieczeństwa. Nie ma skalnych urwisk i krawędzi , zupełnie inne odczucie niż w innych górach. Tu jest po prostu piękniei jakoś tak gładko. Owce poznaczone na grzbietach plamami różnego koloru , zupełnie jak w Alpach .
Pchamy się dalej na kolejne wzgórza . jak na razie bułka z masłem , ale już jest wysoko , robi się rześko i wilgotno . Za to widoczki marzenie. Za kolejną zawrotką wspaniały widok na Transalpinę , wzgórza i stada owiec .
W dali droga niczym wijąca się po zboczu wielkiej góry wstęga. Jedziemy nią kilka kilometrów dookoła doliny Latoritei,
Droga jak wstęga na trawiastych zboczach. Piękne widoki .
Przelewające się przez grzbiety przełęczy chmury.
W dole Latoritei , malownicza i długa.
Po wschodniej stronie wszystkie górki już na naszym poziomie , oznacza to , że jesteśmy prawie u celu. Po lewej w dolinie podobne do plamy, małe, wyschnięte chwilowo jezioro o tej samej nazwie co cała dolina.
Z traw wyłaniają się już skały. Coraz bardziej stromo. Kończą się połoniny a zaczynają prawdziwe góry. Owce łażą po nich z góry na dół nic sobie nie robiąc ze stromizny.
Żeby nie te trawy to można by powiedzieć , że krajobraz księżycowy.
Jesteśmy już bardzo wysoko. Po drugiej stronie strome urwiska , niby zaraz za drogą trawiasta polanka ale w dół przepaść a za nią najwyższe szczyty Gór Parang, Pierwszy …… Dalej kilka innych powyżej 2400 i w końcu najwyższy Paringul Mare majacy 2519 metrów. Nie można mylić rumuńskiego słówka Mare z takimi samymi oznaczącym prawie wszędzie morze. Mare – znaczy wielki 🙂 Góry Parang to drugie w Rumunii a trzecie po Tatrach i Fogaraskich najwyższe góry w całych Karpatach. Większość turystów zatrzymuje się tu robić zdjęcia.
Niestety zdziwi się ten kto wyobrażałby sobie tu strzeliste podobne do tatrzańskich czy alpejskich ostre skaliste iglice. To w miarę gładkie pagórki. Tyle , że wysokie. Z tyłu wspaniały widok na Transalpinę przyklejoną niczym wstęga do wielkich, zielonych zboczy. Dojeżdżamy do lagodnej polany. Jesteśmy na dachu tego masywu bo wkoło nie widac już wyżej gór. Jedynie z głębokich dolin wiatr wydmuchuje białe obłoki . Świetny widok.
Na pobliskiej polanie rozłożone kilkanaście straganów z miejscowymi wiktuałami. Sa budki z serami zupełnie jak u naszych górali , bydki z suszonymi kiełbasami i suszoną szynka .
Cała masa wspaniałej wędzonej , rumuńskiej , peklowanej słoniny.
Do tego trochę kolorowego badziewia , mającego skusić dzieciaki do ograbienia rodziców z resztek kasy.
Sporo pamiątek z drewna i coś co u nas w by nie przeszło /. Całe stoły zastawione swojska palinka . Wedle życzenia , mniejsze i wieksze buteleczki . Życzą sobie państwo w beczółce nie ma sprawy . A może miedziany alembik do produkcji tego wyna;lazku. Nie mam specjalnych oporów przed bułgarska rakija , nieźle nawet wchodza mi różne niemiecko austryjackie schnapsy.
W mekach mogę się wyjątkowo napić polskiego bimbry czasem lepszej tequili ale Rumuńskiej palince nie daje rady . nie wiem dlaczego . Po drugim kieliszku należy podziękować i … koniec.
Jest tu poza nami jeszcze kilka samochodów i kilku motorsów.
Tuż obok bazarku wielka polana , na niej dziesiątki owieczek , chodza sobie prowadzone przez masywniejsze barany. Te rogi maja pokręcone i groźnie na siebie patrzą. Czasem trykną się nimi ale na razie jest spokój . Robimy im kilka zdje c . Wjeje trochę , w końcu góry i to sam ich wierzch.
Dla zainteresowanych przekrój geologiczny szczytu 🙂
Patrzymy jak wiatr przeciska chmurę z jednej doliny do drugiej tuż nad drogą , którą własnie przyjechaliśmy na drugą stronę . Chmura majestatycznie rozpływa się po zboczu. Fajny widok.
Po chwili ruszamy dalej . Droga trochę kreci się po równym aby nagle zacząć się gwałtownie wspinać .
Kilka bardzo ostrych zakrętów praktycznie w chmurach i jesteśmy na przełęczy Urdele, 2145 metrów nad poziomem morza . Obok nas wyższy o niecałe sto metrów szczyt o tej samej nazwie. Ciasno tu , nie bardzo można zrobić zdjecie. Próbuję w dół , żeby pokazać serpentyny.
Powoli dojeżdżamy do , no właśnie , do końca świata. Dalej za tym znakiem jest tylko przepaść , do tego cała w chmurach. Nie ma tu żadnej barierki , słupka czy innej osłony.
Ciekawe jakbyśmy tędy jechali w nocy . Choć moje wcześniejsze obawy nie były bezpodstawne . Przy gorszej pogodzie , gdybyśmy tylko trafili na mgłę , chmury lub chociaż jedna znich to nie wiedziałbym co dalej robić w tym miejscu . Gdzie jechać , czy w ogóle jechać . Czy stanąć i czekać aż wjedzie ktoś na nas i zepchnie na zawsze z drogi. Masakra. Robię fotkę tego miejsca , nawet udaje mi się nakrecić fragment filmu. Z drugiej strony miejsce niesamowite. Niewiele jest dróg w Europie położonych na takiej wysokości. Przez chwilę widać świat dookoła . Jesteśmy na dachu Karpat . Teraz już tylko niżej .
Rzut oka za krawędź drogi , za nią już nie ma niczego aż strach zajrzeć . Fantastyczne uczucie szczególnie dla pasarzera wyglądajacego przez okno.
Po kilku ostrych zjazdach droga się prostuje i gdzieś z kilometr leci niomal po równym .
Po lewej mijamy jedna kopke za nią drugą .
Kopki , jak to nazwałem mają ponad dwa tysiące metrów.
Ta druga kopka to Cioara . Na nią prowadzi właśnie dostrzeżony przez nas wyciąg krzesełkowy . Nieżle myślę .
Najpierw droga zaczeła sie niemiłosiernie kręcić , nadal żadnych zabezpieczeń
W tej samej chwili otwiera się przed nami fantastyczny widok na miasteczko daleko w dole.
Jeszcze lepiej wyglada droga prowadząca do niego. Trzeba sobie wyobrazić jak wyglada droga , którą zjeżdża się za jednym razem z wysokich gór od razu do miasteczka u ich podnóża.
Można dostać kręćka , ale to bardzo fajnie wygląda jedna wielka ciagła serpentyna.
Miasteczko coraz bliżej , w zasadzie tuż pod nami. Fajny kurort, już z góry widać kilka hoteli i stacji narciarskich. Jest tablica – Ranca.
Zjeżdżamy do miasteczka. Coś jak nasza Bukowina Tatrzańska . Sporo domów z kwaterami , kilka hoteli , położone na wysokości 1600 metrów
Jedziemy dalej , już tylko kilkanaście kilometrów do Novaci . Zjeżdżamy powoli z gór . Słoneczko już prawie na całego , no proszę . po tej stronie inny świat . Pokazały się winnice , zielone pola uprawne na zboczach gór. Jeszcze kawałek i widać Novaci,
Wjeżdżamy. Transalpine mamy za sobą Uff .. Dzięki przyzwoitej pogodzie , naszej odwadze i sprawności autka pokonaliśmy ją w niecałe trzy godziny .
Szukamy w Novaci chleba , ale jest taki dwudniowy , trudno jedziemy dalej mijając prześmieszny wóz na malutkich kółkach.
O ! lubię takie nazwy miejscowości . To coś jak Paleokastritsa na Korfu.
Zastanawiam sie o co tyle szumu i strachu ? 🙂 No tak , ale kto wiedział , że ku rozpaczy offroadowców a uciesze pozostałych turystów w 2010 roku DN 67C doczekała się pokrycia asfaltem i od tego czasujest dostępna dla wszystkich. Przez wiekszą część roku podobno nadal bywa nieprzejezdna ze względu na zaspy śnieżne. Dzięki , nie będziemy sprawdzać . Dla mnie bombowa trasa . Lepsza od Transfogarskiej . Dobrze , że się zdecydowaliśmy , ale przy gorszej pogodzie nie byłoby łatwo. Trzeba mieć trochę fartu.
Stanęliśmy teraz przed znakiem Transalpina . Takim samym jakiego nie udało mi się sfotografować wczoraj w nocy z drugiej jej strony i zaczęliśmy zastanawiać się co dalej.