Część 6
Ukraina
Chocim , Kamieniec Podolski i trochę historii
Przed nami Ukraina
Już przy szlabanie pierwsze utrudnienie , ulica rozkopana i trzeba objechać tę dziurę , nie ma mowy , żeby samowolnie. Stoją za szlabanem dwie całkiem ładne Ukrainki w mundurach i wg własnego widzi mi się sprawdzają paszporty , kierując łaskawie w którąś z kolejek. Ale najpierw Iwonka musi lecieć po jakiś bilecik, niestety nie usłyszałem jego ukraińskiej nazwy. Zakolejkowaliśmy się i się zaczęło . Najpierw przyszedł jakiś umundurowany w niebieskiej koszuli , zapytał dokąd jedziemy . Odpowiedziałem , że do Bułgarii , spojrzał na mnie jak na idiotę. Tłumaczę mu, że jedziemy na Ukrainę na kilka godzin i zaraz będziemy tędy wracali. W takim razie po co jedziecie? Odpowiadam , że Kamieniec , Chocim , że zamki itd. I , że zaraz wracamy . Popatrzył zdziwiony , wziął paszporty i zniknął . Odstaliśmy swoje . Miałem sporo czasu więc zadzwoniłem jeszcze do znajomego , żeby spokojnie z Warszawy zarezerwował nam wizytę w winnych piwnicach Kiszyniowa , gdyż ze względu na ograniczoną liczbę miejsc trzeba to robić z jednodniowym wyprzedzeniem. Udało mu się zarezerwować jedynie Milesti Mici, ale nie dostaliśmy potwierdzenia. Cricovej nie udało się zaklepać , przynajmniej przez Internet . Zresztą w ani jednej z tych piwnic nikt nie raczył podnieść nawet słuchawki. No cóż zobaczymy. Kolejka przesunęła się o jeden samochód. Nagle pokazały się dwie panie w bardzo ładnych strojach . Miały fantastyczne nakrycia głowy. Spódniczki krótkie , zielone ,tak samo kapelusze ,do tego białe koszule. Wyglądały doskonale . Gdyby zieleń zastąpić czerwienią powiedziałbym , że są z hiszpańskiej Corridy. Podeszła jedna do nas i poprosiła o …paszporty , dowód rejestracyjny , zieloną kartę i ………….taloncik , mało nie padłem ze śmiechu. Chodziło jej o ten bilecik. Zaniosła go do granicznej budki i zaczęła sprawdzać inne samochody. Z nudów grzebałem w Iphonie . Nie zwróciłem uwagi , że samochód przede mną podjechał o raz do przodu. Zresztą już miałem podjechać gdy jakiś zafajdany bus stojący za mną, z piskiem opon ruszył i mnie objechał . Nie zdzierżyłem wysiadłem i grzecznie po polsku opi…. jakąś brudaskę z petem w ustach i jej pożal się Boże mamusię . Darła mordę trochę, ale zwyczajnie ją olałem pukając się w czoło. Spojrzałem na rejestrację , rumuńska z Suczeavy. Niestety była to jakaś wredna handlara o mocno podejrzanym wyglądzie i karnacji . Od razu po zachowaniu było widać , że granicę tę przekracza codziennie i to w dwie strony. Chamstwo , rynsztok i tyle. Na szczęście to był jedyny jak na razie incydent z kimś, z Rumunii w tle. Zresztą do głowy mi by nie przyszło oceniać Rumunię i jej mieszkańców przez pryzmat tego brudnego obszarpańca. Minęła lekko godzinka a cztery stosunkowo niedługie kolejki , mimo pozornego ruchu celników i innych pograniczników nie posunęły się ani ciut. Po jakimś czasie przyleciał do nas kolejny , niemłody już ale bardzo miły pan w niebieskiej koszuli i poprosił znów o paszporty. „Sami dublerzy – cholera jasna ” . Wszystko zaczęło się od nowa. Przyszła jeszcze raz ta w kapeluniu i pyta czy my na Ukrainie po raz pierwszy bo nie maja nas w systemie. Mówimy , że tak , no to znowu znika na niewiadomo ile. Przyszedł jakiś inny żołnierzyna i pyta czy mam fajki . mówię nie. Alkohol ? mówię , że słowackie wino i to mało, od razu dodając , że mam jedno rumuńskie. Poprosił o otwarcie bagażnika i machnął ręką . W razie czego całe winko mieliśmy na wierzchu, na tylnym siedzeniu. Nikt nie szuka tego co nie jest schowane. Zresztą lata wyjazdów w te rejony za komuny wiele mnie nauczyły . Co prawda zawsze mam jakieś obiekcje , że mogą się do czegoś przypiąć ,ale nauczyłem się w chwilach kontroli zachowywać zimną krew , uprzedzać ruchy celników i wywijać się z różnych kłopotliwych sytuacji. Po pierwsze , grzecznie i na luzie. Jak tak sobie staliśmy podszedł do nas po raz kolejny ten starszy i stwierdzając , że jak my Polacy to , żebyśmy wyjechali z tej kolejki i stanęli już za bramką z boku. No nie , chyba nas nie będą trzepać jak za dawnych lat. No nic, stoimy tam kolejne półgodzinki , gość się kręci , spogląda co raz na nas, ale nic się nie dzieje. Poszlibyśmy do łazienki ale skąd wziąć hrywny. Masakra. Zagaduję naszego pana , a on w czyściutkim jakże pięknym kresowym polskim zaśpiewał mi , że jest mały bałagan , i że on tego nie lubi, i że on nas tu przestawił bo my z Unii i będzie szybciej. Ha , ha . Przyszedł po chwili i mówi , że jest lipa bo nie daliśmy im upoważnienia właściciela samochodu na wyjazd jego wozem za granicę .
„ Niezły burdel tu macie, siostry” pomyślałem . Zdziwiony ,tłumaczę mu , że samochód jest żony. A on , że to tym bardziej. „ Ale żona siedzi z tyłu, tak powiedział … ” przychodzi mi od razu na myśl. Mówię , że to jest właśnie żona tylko ma inne nazwisko i jakby czytali co jest w dowodzie i paszporcie to wszystko byłoby ok. Żeby ułatwić mu zrozumienie tego proponuję , że jeżeli to przyśpieszy nasz odjazd to zamienię się z Iwonką miejscami. Ten śmiejąc się , łapie się za głowę i idzie z powrotem do tej budki . Kompletna paranoja. Dobrze , że gość jest bardzo miły i tak przyjemnie się go słucha. Mijają kolejne minuty i wreszcie dostajemy nasze dokumenty. Gość machnął nam na pożegnanie i powolutku opuściliśmy tę ……( granicę ). Trochę się nasłuchałem wcześniej o ukraińskich przejściach granicznych, o tragicznych drogach ,o nadgorliwej policji i mandatach wręczanych nawet za wyimaginowane wykroczenia, o powszechnych łapówkach wręczanych tej samej policji. Wcześniej zabezpieczyłem się nieco na podobną ewentualność , pakując po kieszeniach 10$ i 10€ pojedyncze banknoty. Na wierzch wrzuciłem pakiet zakupionych na ten cel papierosów i mogliśmy jechać.
Dom wariatów, droga szeroka na kilka pasów , oczywiście bez pasów , taka poradziecka aleja . ograniczenia oczywiście nie ma ale… z boku duży znak ,,Tereblecea” w dwóch językach , jak by nie było teren zabudowany , czyli 50km/h .Tylko dlaczego.
To jakieś chore , po obydwu stronach drogi pole i krzki aż po horyzont , trzy pasy w każdą stronę a ty się wleczesz . Podjeżdżam na małą stację benzynową i dla pewności pytam gościa ile tu można jechać , bo nie widziałem żadnego ograniczenia . Z uśmiechem mówi , że znak jest. Ten z nazwą miasta widmo. I dobrze , że zapytałem, bo inaczej policja powiedziałaby mi to za tyle . Co było robić , jechaliśmy wolno dalej , nie było najgorzej. Spodziewałem się gorszej drogi . Po kilku kilometrach jechaliśmy już zwykłą szosą . Kłopot w tym , że pasy oddzielała ciągła linia i to na kilkukilometrowym odcinku. Znowu podpucha , pomyślałem, zastraszony trochę jechałem grzecznie jak należy. Co chwilę mijaliśmy różne graty , łady i moskwicze , żiguli , i sporo starych ciężarowych Ziłów,
a i furmanki się trafiały. Przypomniały się czasy dzieciństwa. Jednak od czasu do czasu śmigały koło nas wypasione Mercedesy czy Audi i spora ilość SUV’ów . Z jednej skrajności w drugą.
Minęliśmy kilka przydrożnych , pięknych kapliczek o wyjątkowo barwnych kopułach. Przyznam , że nigdy wcześniej takich nie widziałem.
Z niepokojem spoglądałem na zegar , bo do Kamieńca mieliśmy koło setki . Wszystko przez to stanie na granicy. Z czasem nabrałem odwagi , przeskoczyliśmy nad Prutem i przed Czerniowcami droga skręciła od razu na Chmelnicki ( ), na szczęście , dzięki temu zarobiliśmy trochę czasu omijając centrum . Dalej droga nadspodziewanie dobra . Złapałem „Anatola” za i przed siebie i spokojnie jechałem między nimi. Jakość drogi malała wraz ze wzrostem odległości od Czerniowców. Zaczęły się znaczne nierówności i straszne wręcz koleiny.
Zatrzymaliśmy się w małym miasteczku ….. , żeby wziąć parę hrywien z bankomaty ale okazało się , że nawet w dosyć sporym domu towarowym czegoś takiego nie ma . Czekając na Iwonkę zauważyłem dosyć ciekawie ubraną pannę , nie mówię , że wyglądała źle ale jakoś tak narodowo.
Po chwili do stojącego obok mnie samochodu wsiadło jednocześnie chyba z siedmiu gości . No nie , ja tu się szczypię a tu proszę . Uprzedzano mnie jednak , że policja jest uprzedzona zdecydowanie do nas , Polaków.
Mamałyga 29 , wydało mi się śmieszne.
Bez grosza ruszyliśmy dalej, droga co chwilę w przebudowie . W końcu wjechaliśmy do Chocimia ( Choten , Khotyn )
Dla nas Polaków to kawał wspaniałej historii . Dla miejscowych zwykły zamek. Miasto położone po jednej stronie rzeki więc znalezienie zamku nie sprawiło nam kłopotu , wiedzieliśmy , że jest nad rzeką. Podjeżdżamy na parking a tu trzeba płacić . Na szczęście stoi tu kilka budek z pamiątkami , kasa z biletami do zamku i Kantor . No ! W czasie kiedy Iwonka organizuje pieniążki ja przeglądam stoiska z pamiątkami .
Na stołach wystawiona masa pierdół ale przeważa drewniana broń . Są maczugi , łuki, miecze , szable i oczom nie wierzę , podstawowe uzbrojenie z tamtego okresu , czyli kij baseballowy. Żenujące, w końcu to zabawki dla dzieci.
Na tle rzeki pomnik ???
Co prawda pieśni o nim nie słychać ale spotykam „małego rycerza” .
W dole płynie Dniestr. Po drugiej stronie rzeki widać tylko malutką wioskę i zieleń do horyzontu. Na prawo, również w zieleni meandry Dniestru. Rzadko kiedy , tak wielka i szeroka rzeka wije się w ten sposób i to po płaskim. Niestety nie widać wszystkich meandrów ale sprawdzałem na mapce . Fantastycznie to wygląda.
Schodzimy ze zbocza , po drodze tablica , widać już zamkową bramę pod kamienną basztą, i mury obronne .
Forteca , nic szczególnego , może tylko to że są wybudowane po odpowiednim kątem , żeby odbijały się od nich wystrzelone kule armatnie , fachowo nazywa się je bastionami .
Trochę rozczarowani przechodzimy przez bramę , przed nami pochylona kilkusetmetrowa polana .
Od razu zauważmy żółtą cerkiew.
W dół schodzi kręta droga , ludzie idą w dół , czyli coś jest .
Nagle w dole zauważamy wystające z wąwozu wieżyczki.
Podchodzimy bliżej , teraz dopiero widać cały zamek . Wygląda wspaniale . Nie spodziewałem się .
Wydaje się nieduży , ale to pozory, ma bardzo wysokie solidne muru i kilka baszt z ostro zakończonymi wieżyczkami .
Ładnie to wygląda . Dookoła trawiaste zbocza nadbrzeżnych pagórków , Dniestr z drugiej strony. Zamek wydaje się nie do zdobycia. Powolutku schodzimy do wejścia . coraz bardziej mi się podoba.
Najpierw wisząca kładka łącząca wzgórze z bramą .
W środku całkiem nieźle , nie jest całkiem zburzony . Trochę ruin ale poza tym kilka piętrowych przybudówek i zamkowych budynków
Na dziedzińcu ogromna głęboka studnia z wielkim kołowrotem.
Do lustra wody , myślę , że aż do poziomu rzeki kilkadziesiąt metrów .
W podziemiach muzeum , trzeba zejść po bardzio stromych schodach, główne eksponaty to broń .
Są balisty
katapulty
Taran
inne różne, dziwne urządzenia
Jest też maszyna wystrzeliwująca rakiety . jak na tamte czasy , ciekawostka.
Zamek w środku podniszczony ,
ale w tym co się zachowało urządzone muzeum.
Przed nim małe armaty
Teraz spacer po murach. Ładny widoczek. Strasznie wysoko , aż strach wyjrzeć, co w dole.
Baszty ze szpiczastymi daszkami
blanki
Kawał fortecy
Mając cały czas Kamieniec na uwadze. Oblatujemy wszystko ekspresowo, Iwonka twierdzi , że bez sensu , ale o co chodzi wszędzie byliśmy , wszystko widzieliśmy .
Trochę na wariata ale z grubsza go zwiedziliśmy .
Od strony wody równie ogromny , może wygląda trochę jak spichlerz.
Zresztą dużo lepiej prezentuje się z pewnego oddalenia gdy widać wysokość murów , fosę i cały zamek na tle Dniestru.
Od drugiej strony otoczony bardzo wysokim murem , nie ma mowy o jakims zdobywaniu go tą drogą tak naprawdę żadną inną też.
Powoli wróciliśmy na trawiastą górkę z której można było go obejrzeć w najlepszym ujęciu.
Jak zwykle trafiliśmy na ślub.
Przyjemnie pomyśleć , że tu właśnie przed wiekami działy się rzeczy wielkie , przynoszące chwałę Rzeczypospolitej. To tu właśnie odbyły się dwie bardzo ważne bitwy stanowiące o jej przyszłości.
To tu po przegranej bitwie pod Cecorą w 1621 roku Polacy założyli warowny obóz, a nasz wielki strateg Hetman Chodkiewicz mając 45,000 ludzi obronił go przed dwu- trzykrotnie liczniejszymi siłami Osmańskimi nie dopuszczając do najazdu Rzeczypospolitej przez armię turecką. Turcy musieli odstąpić z pod Chocimia. Hetman zginął ale bitwa doprowadziła to przywrócenia stosunków z przed wojny Polsko – Tureckiej wywołanej częstymi napadami kozaków na Turków, a z drugiej strony Tatarów na ziemie Rzeczypospolitej. Ten sam Chodkiewicz zasłynął wcześniej pod Kircholmem całkowitym rozbiciem Szwedów mających czterokrotną przewagę w ludziach .
Druga bitwa odbyła się w 1673 roku. Wojska Korony pod dowództwem wtedy jeszcze hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego ( tego spod Wiednia), przy minimalnych stratach rozbiły armię turecką stacjonującą w Chocimiu zdobywając warowny obóz i ponad 120 dział. Był to odwet za upokarzający Rzeczpospolitą narzucony nam wcześniej pokój. Dzięki temu zwycięstwu , rok później Jan Sobieski został wybrany królem Polski .
Jeszcze tylko kilka fotek i biegiem do Kamieńca . próbujemy kupić jeszcze jakieś ładne pocztówki ale w nie znajdujemy żadnych ciekawych w tej masie odpustowego badziewia. Wracamy na gówna drogę. Zaczyna się obwodnica , Koszmar po czymś takim jeszcze chyba nie jechaliśmy. Szeroko jak na lotnisku , nawierzchnia nie wiadomo czy już nowa nieskończona czy stara podziurawiona , efekt ten sam . Doły , progi , koszmar. W nocy jak nic rozwaliłbym zawieszenie. Kilkanaście kilometrów takiej jazdy i na powrót wracamy na zwykłą ale chociaż normalniejszą drogę. Jesteśmy z drugiej strony Miasta .
Do Kamieńca może ze dwadzieścia kilometrów. Przed nami kolejne roboty , remont mostu na Dniestrze , ruch wahadłowy , ale jakoś idzie.
Musieliśmy trochę postać. Świetny widok na srebrny Dniestr. Po drugiej stronie rzki jakis wiadukt , przęsła ma kamienne , pewnie bardzo stary albo tylko stylizowany,
Zatrzymaliśmy się jeszcze za mostem gdyż na skarpach przyuważyłem bunkry z II wojny .
Strzeliłem kilka fotek wspaniałej panoramie rzeki.
I to w obudwu kierunkach
Dniestr to żadna tam „popierdółka” tylko kawał ogromnej, szerokiej rzeki , wygląda nawet jak wielkie jezioro.
W oddali ledwo już widoczny zamek , nawet trudno go wyłuskać z zieleni. Ale od czego teleobiektyw. Z mostu zupełnie nie widać , że forteca jest nad samą wodą. Zresztą jest już stąd dosyć daleko , ledwo wystaje z nad drzew. Żeby nie ta żólta cerkiew to pewnie bym ją przeoczył.
Za mostem wielka tablica , informująca, że zmieniamy województwo z … na chmieleńszczyznę . Kiedyś była to …… Kamieńszczyzna
Co kawałek kapliczka
albo mały kościółek.
Niesamowicie lśnią w słońcu złote kopuły
Fury też coraz lepsze.
Cisnę trochę bo czasu coraz mniej. Po chwili przed nami pięknie, jakże swojsko brzmiąca nazwa Kamieniec Podolski. Dawna stolica województwa podolskiego.
Od razu mam przed oczami starą mapę . „Kamieniec zwany był dawniej przedmurzem Chrześcijaństwa” lub „bramą do Polski . No cóż, kawał polskiej historii ziem utraconych .
Przed nami most, po prawej i lewej bardzo głęboko wąwóz a raczej jar. Po jednej jego stronie wysoki wapienny klif , tuż pod nim rzeka Smotrycz. Widoczek ciekawy wiec ryzykujemy chwilowy postój na moście , na szczęście bez konsekwencji.
Tuż za mostem przystanek i strasznie nierówna dwupasmówka z kostki pod górkę , głowna wjazdowa ulica, tragedia.
Autobus jak ze starych radzieckich filmów, i te jego ozdoby , sam szyk.
słoma na ulicy , totalna rozpierducha , zaczyna się koszmarnie.
Nigdzie nie widać starego miasta . Okazuje się , że to jest nowe miasto , które na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku wybudowali Rosjanie . Ktoś życzliwy podpowiada jak dojechać na starówkę . Prawie nam się udaje . Mijamy dużo kamieniczek , zniszczonych mocno ale kiedyś na pewno ładnych, nagle przed nami kolejny most, tym razem krótki , wyglądający na dosyć stary pod nim wąwóz , jar czy jak to inaczej nazwać , w każdym bądź razie przepaść.
Parkuję obok eleganckiego bydynku.
Patrzę , że ludzie kierują się do zielonego parku na wzgórzu przed mostem. Iwonka zostaje , ja Idę na most . Już z niego widzę dokładnie przepaść w dole. Tam też czubki drzew , rzekę i trochę domów , cerkiew.
i Smotrycz
Nad lewą ścianą jaru w masie zieleni widać zabudowania, resztki jakichś murów .
Po prawej solidną basztę jakby przyklejoną do zbocza.
Za nią coś na kształt starówki
i tyle z tych fortyfikacji. Ciekawe to , ładne ale liczyłem na więcej. Przechodzę na drugą stronę gdzie jest duży plan okolicy niestety mało czytelny. Dopiero teraz widzę , że most to nie jakaś popierdółka tylko wspaniała kamienna konstrukcja z solidnymi stalowymi przęsłami opartymi na sześciu strzelistych, kamiennych filarach opartych o dno jaru.
Spojrzałem na plan.
Zawołałem małżonkę aby rzuciła okiem na wspaniały widok na most i Smortycz w dole. Może to nie kanion Colorado ale też wygląda świetnie. Z planu wynikało , że to most Nowoplanowskiego wybudowany pod koniec XIX wieku , że ma 136 metrów długości 38 wysokości. Sześć kamiennych filarów przypominało mi greckie stare mosty w górach , zresztą mam jakąś słabość do wszelkiego rodzaju starych mostków i mostów. Zwróciliśmy jeszcze uwagę na bardzo ładną biało niebieską cerkiew po drugiej stronie wąwozu , pstryknąłem kilka przybliżonych fotek
i przejechaliśmy na drugą stronę .
Tak , to była starówka . Stare kolorowe ale mocno podniszczone domy. Zaraz z początku ładny kościół.
Wjeżdżamy na rynek a raczej plac . Po lewej stronie ratusz .
Tuż przed nim jakiś gość w baseballówce z aparatem . Wygląda zupełnie jak turysta. Chudy jak patyk ale fajny.
jeszcze to coś
Kawałek dalej wielki wybrukowany plac , nierówny strasznie , kocie łby, ledwo da się jechać. To tzw. Rynek Ormiański.
Wkoło kolorowe duże domy wyglądają jak urzędy.
Powolutku wjeżdżam w boczną małą uliczkę od tej strony gdzie były widoczne te mury . brudno , wszystko zaniedbane , nawet nie wysiadamy samochodu . W mordę nic tu nie ma. Kolejna taka sama uliczka. Totalne zadupie. Zauważam trzech wyrostków z jakąś niespecjalnie wyglądającą koleżanką . Obok wejście do … jakiejś rudery. Czytam napis nad wejściem . DISCO , no chyba wieczorem ta jatka. Pytam ich o zamek z w Kamieńcu , gapią się jak sroka w gnat i po chwili niepewnie pokazują , żebym jechał w stronę rynku . Ale mi pomogli , niby gdzie miałbym jechać. Wracamy na rynek , zresztą też nic specjalnego . Mocno rozczarowani mieliśmy już wracać do planu za mostem ale zaraz na końcu rynku zauważyliśmy kamienne łuki i bramę , którą pojedyncze samochody wyjeżdżały ze starego miasta. A co tam , jedziemy . Kilkadziesiąt metrów dalej oniemiałem , no ładnie , dobrze , że nie zawróciliśmy. Najpierw ukazały nam się kamienne ruiny, dalej coś jak grobla, okazało się później , że to Most Turecki i nasz zamek.
Późno już , martwię się czy jeszcze otwarte , przezornie podwożę Iwonkę pod sama kasę
a sam zawożę samochód na parking. Forteca wyglądała wspaniale , właśnie tak go sobie wyobrażałem. Miał coś w sobie z bajek , szczególnie te szpiczaste wieżyczki. Niestety parking tuż przy samych murach popsuł nieco widok i klimat tego miejsca. Liczyłem na fajną fotkę, no cóż, jeszcze pokombinuję .
no proszę 🙂
Zupełnie niepotrzebnie się biegiem naleciałem , jeszcze jest trochę czasu , nie wiem jak Iwonka i za co kupiła te bilety ale przekraczamy progi fortecy.
Tuż za bramą trochę kostki
ale dalej trawa , raczej pusto.
Pojedyncze przybudówki , a w nich barek z piwem i grillowanym jedzeniem , sklepik z pamiątkami . Stoi jeszcze budynek dawnych koszar rosyjskich , w którym teraz jest muzeum , chyba książki . Niestety jakaś telewizyjna ekipa szykuje się do … sam nie wiem czego , będzie jakiś występ czy coś takiego. W każdym bądź razie wejść nie można , widać z zewnątrz jakieś zbiory ale nic wielkiego , jakoś nic mnie tam nie ciągnie. W zasadzie większość zamków tak wygląda .
Mury to mury, opierały sie najeźdźcom , oparły się też czasowi. Zamek ma piękne strzeliste baszty, jest jeszcze tzw. basteja , dużo odporniejsza na pociski ,
to już przykład nowoczesności jak na tamte czasy. Wszystko w niezłym stanie .
Ruszamy na mury. Trochę ruin, ale generalnie wszystko w niezłym stanie.
Za barierkę mamy rozumiem nie przechodzić 🙂
Stąd mamy bardzo ładny widok na całą, a w szczególności na biało niebieską cerkiew
widoczne w oddali stare miasto i katedrę ze złocąca się w słońcu madonną
i zakole Smortyczu.
na Most Turecki
Całkiem ciekawie prezentuje się cześć Kamieńca położona na krawędzi zielonego jaru , tym bardziej , że co kawałek widać między budynkami i skałami resztki murów obronnych starego miasta.
Zaglądamy do kolejnych baszt. Każda z nich jest ma swoja oficjalna nazwę i została przez kogoś innego ufundowana.
W każdej z nich mieści lub mieściło się coś innego np. studnia.
albo małe muzeum
Na większości z nich widnieją herby fundatorów. Baszta Różanka, Baszta Papieska albo Juliańska, zbudowana na koszt Juliusza II i ozdobiona jego rodzinnym herbem . Co ciekawe w finansowaniu innych brało udział jeszcze kilku innych papieży. Baszta Burgrabska , Biała , Lanckorońska , której stożkowy dach zbudowali Turcy już po zajęciu miasta. Baszta Tęczyńska z XV wieku. Baszta Dzienna – w niej od 1575 roku mieściła się kaplica zamkowa św. Michała Archanioła,
Wspinamy się po wąskich schodkach na sam czubek jednej z nich.
Okazuje się , że drewniane strzeliste dachy to raczej ozdoba . pod spodem solidny stożek z betonu, a raczej z gliny. Przecież zaraz by się to spaliło .
Od strony miasta blanki całkowicie zabudowane. Przechodzimy tunelem między pod nimi , mijając co metr otwór strzelniczy .
Dookoła ciemno i wąsko . Po kilkudziesięciu metrach niespodzianka , na końcu tunelu krata , niestety zamknięta, trzeba wracać.
W innej części murów wierzchnia część blanek przykryta daszkiem
z drugiej strony całkowicie obmurowana.
Nie ma co, zamek jest piękny. Przez wiele lat uważny za nie do zdobycia . Twierdza w Kamieńcu przez dwa wieki stanowiła główna linię obrony między chrześcijaństwem a tatarami i imperium osmańskim . W tym czasie Kamieniec był najdalej wysuniętym na wschód symbolem wiary chrześcijańskiej w Europie. Na jego rozbudowę płynęły hojne datki z Rzymu. Stąd nazwy niektórych baszt.
Twierdza dzięki strategicznemu położeniu na samych krańcach Rzeczypospolitej . Wyjątkowo korzystnemu położeniu , na wzgórzu , w zakolu rzeki osłonięta kilkudziesięciometrowymi ścianami jaru , dzięki silnym nowoczesnym fortyfikacjom , uważana była za najsilniejszą warownię wschodniej Rzeczypospolitej . A nawet w Europie.
Stare Miasto położone jest na półwyspie oddzielonym od pozostałych części miasta głębokim, wspominanym jarem Smotrycza i do 1874 połączone było ze starym zamkiem jedynie Mostem Tureckim.
To kamienny most posadowiony na skałach przesmyku łączącego miasto z zamkiem. Pierwsze umocnienia obronne powstały w tym miejscu w XI w. Kamienne przęsła powstały w XIII w. W XVII w. Turcy obmurowali go z obu stron . Wukorzystali do tego materiały z rozbiórki klasztoru karmelitów. Kilka remontów przeprowadzili później Rosjanie.
W części starego miasta znajduje się baszta Batorego i jeszcze kilka innych . Ważnym elementem obrony twierdzy i całego Kamieńca były również budowle hydrotechniczne. W czasie zagrożenia spiętrzano wodę w Smotreczu, uniemożliwiając podejście pod mury i wysadzenie ich. Służyły do tego dwie baszty , Polska i Ruska obydwie z XVI wieku, z barbakanem , wyposażone w urządzenia do spiętrzania wody w Smotryczu, co znacznie ułatwiało obronę fortecy.
Około 1618 roku zbudowano nowy zamek , z wieloma basztami , broniącymi jednocześnie siebie nawzajem . Zamek w raz z nieliczną załogą oparł się skutecznie wszystkim oblężeniom : zbuntowanym Kozakom Krzywonosa w 1648 roku a także Bohuna i Dżerdżeli w 1651 r.. Rok później nie dał rady ani Tymoszy Chmielnicki ani oddziały Bohdana Chmielnickiego, które musiały zrezygnować po kilku szturmach. Trzy lata później ten sam Bohdan Chmielnicki i wraz z wojskami moskiewskimi i tatarami?………. obległ miasto . Nie udało im się zdobyć twierdzy mimo dziewięciu ataków w ciągu niecałego miesiąca. Dopiero w 1672 sułtan Mehmed IV stanął pod twierdzą z prawie trzystutysięcznym wojskiem. Miał do pomocy nowoczesna francuska artylerię ( obsługiwana przez francuzów) Załoga twierdzy stanowiło niecałe dwa tysiące ludzi.. Po dwóch tygodniach bohaterskiej , pełnej poświęcenia obrony, załoga poddała zamek na honorowych warunkach . Ludność cywilna mogła bezpiecznie opuść miasto , a załoga wyjść z zamku, z bronią . Tuż po poddaniu twierdzy wyleciała w powietrze prochownia W wybuchu zginęło około 800 osób w większości Kozaków ale również komendant obrony twierdzy pułkownik Michał Jerzy Wołodyjowski uznawany za pierwszego rycerza Rzeczypospolitej i część gotowych do wymarszu jego żołnierzy. Nie wiadomo czy była to przypadkowa eksplozja, czy też było tak jak opisał to w Trylogii Henryk Sienkiewicz opisując autentyczne zdarzenie i w tym postacie Ketlinga , Pana Michała i ich bohaterską śmierć. Upadek Kamieńca wzbudził obawy o przyszłość i bezpieczeństwo południowych ziem a nawet całej Rzeczypospolitej.
Turcy zajęli kamieniec na 27 lat.
Polska odzyskała Kamieniec w 1699 r. po Pokoju w Karłowicach Polacy wrócili do bardzo zniszczonego miasta. Zniszczone było około 70% budynków., miasto było wyludnione. Niestety w 1793 r. straciła go bezpowrotnie, po drugim rozbiorze przeszedł w ręce Rosji. O tym okresie aż strach wspominać .W okresie wojny polsko-bolszewickiej miasto od 16 listopada 1919 do 12 lipca 1920 pozostawało pod polską administracją. Od czerwca do 16 listopada 1920 r. było siedzibą Ukraińskiej Republiki Ludowej i rządu Petlury. W 1920 roku znalazło się na terenie radzieckiej Ukrainy, choć bolszewicy planowali oddać miasto Polsce . A później , ….. szkoda gadać.
Zbieramy się pomału , zaglądamy jeszcze w różne zakamarki i schodkami wiodącymi przy bastei wychodzimy na dziedziniec.
Na końcu wewnętrznych zabudowań jest jakiś mały sklepik z pamiątkami . Tradycyjnie zaglądamy , poszukać grafik. W środku setki, jak nie tysiące różnych drobiazgów. Cudowny sklepik z pierdółkami.
Obrazki , ikony, pocztówki, znaczki, figurkami, jednym słowem 1001 popierdółek.
Chcę zrobić fotkę ale nie wypada tak wejść i machnąć. Oglądamy więc wszelkiego rodzaju ryciny , grafiki i reprodukcje. Wreszcie w udaje nam się znaleźć odpowiednią ale niestety jest zbyt duża i dosyć droga. Zagajamy rozmowę z panią pracująca w sklepiku . Z poczatku szło nam tak sobie ale po ujawnieniu , że to niejednorazowy kaprys , że zbieramy takie rzeczy z każdej naszej podróży i , że wszystkie wieszamy w domu, pani grzebie trochę w swoich pudłach i wyciąga taką sama grafikę ale w zadowalającym nas formacie. Jak już się zgadało o podróżach , to pierwsze lody pękły i tak poznaliśmy jedną z najcieplejszych osób jakie udało nam się spotkać podczas tej podróży i nie skłamię jeśli powiem, że jedną z najcieplejszych jakie znam. Zaczęliśmy opowiadać o naszej podróży, jakoś tak zeszło na Rumunię której pani była ciekawa i opowieści rozszerzyły się o poprzednie lata. Porozmawialiśmy o innych krajach do których kj pani Tatiana jeździła na urlop. O tym , że nie zna Bułgarii gdyż jeździ tam tylko w jedno tajne miejsce na południu. Rozśmieszam ją od razu trafiając nazwę tej tajnej miejscowości. Opowiadamy sobie o różnych fajnych miejscach dokąd warto tam pojechać. Pyta o Grecję do której pani Tatiana jeździła na urlop. Podaję jej adres Mariankowej stronki namawiając na przejrzenie naszych opisów Rumunii , Grecji i reszty krajów zachodnio – bałkańskich. Okazuje się , że podobnie jak my wybiera się po raz nie wiadomo który do Istambułu, niestety zawsze coś staje na przeszkodzie a przecież tak już z tej Bułgarii blisko i , że podobnie jak my była tam bardzo dawno temu za komuny. Opowiadamy o naszych podróżach , o jej wizytach w Polsce. O tym , że my na Ukrainie pierwszy raz i , że do Kamieńca tylko do twierdzy i zaraz wracamy do Rumunii. Dziwi się trochę i namawia do zobaczenia kilku rzeczy a przede wszystkim katedry Piotra i Pawła o, o której tak pięknie opowiada. Że musimy tam koniecznie pójść , i że pewnie będzie już zamknięte ale księża nas wpuszczą i jeszcze nakarmią i w ogóle. Opowiada to z takim entuzjazmem i przekonaniem , że obiecujemy , że na pewno się tam udamy. Przed samym wyjściem robię jeszcze pani Tatianie zdjęcie na tle jej kolorowego kramu, niestety okaże się później nieco nieostre ale nie wypadało ani sprawdzać ani go powtarzać . Nie szkodzi i tak jest ładne . Dostajemy wizytówkę . Kupiliśmy jeszcze kilka pocztówek przedstawiających twierdzę od strony pól. Obiecałem , że prześlę jej przygotowany opis podróży po Rumunii z tego roku i po miłym pożegnaniu opuściliśmy twierdzę.
Pani Tatiana wydała nam się oazą ciepła i dobroci .
To aż wydaje się niemożliwe , żeby między naszymi narodami wydarzyło się tyle okrucieństw, nieszczęść i tragedii. Nie wiemy tylko czy była katoliczką czy prawosławną . Nie zapytaliśmy, ale sposób w jaki opowiadała o Matce Boskiej , minarecie, powrocie polaków do Kamieńca , katedrze , księżach i tym jak zostaniemy tam przyjęci , Trudno powiedzieć. Powiedziałbym , że miała polskie korzenie.
Trochę dzięki pani Tatianie zostawilismy sobie na koniec najciekawszy zabytek dawnej polskiej dzielnicy – katedrę łacińską Św. Piotra i Pawła.
Diecezja katolicka powstała w Kamieńcu Podolskim w XIV w., wtedy też wybudowano pierwszą drewnianą katedrę. W 1483 r. z inicjatywy biskupa Macieja zaczęto budowę nowej, gotyckiej świątyni. Wchodzę na teren katedry przez Bramę Tryumfalną postawioną w 1781 r. z okazji wizyty króla Stanisława Augusta.
Jest to najdalej na wschód wysunięta gotycka katedra w Europie. W XVI i XVII w. dobudowano do niej kilka renesansowych kaplic, co zasadniczo zmieniło styl budowli. W XVIII w. wzniesiono obecne prezbiterium. Po zajęciu Kamieńca przez Turków świątynię zamieniono w meczet i zniszczeniu uległo wnętrze kościoła. Obok głównego wejścia Turcy postawili 33-metrowy minaret.
Po odzyskaniu Kamieńca przez Polaków w 1699 r. Zgodnie z warunkami pokoju minaret pozostał na swoim miejscu wraz z wieńczącym go półksiężycem. Początkowo ustawiono na nim drewnianą figurę Matki Boskiej. W 1756 1765 zastąpiono ją sprowadzoną z Gdańska, wykonaną ze stopu miedzi i srebra, mierzącą 4,5 m pozłacaną rzeźbą Matki Boskiej stojącej na kuli i księżycu.
Katedra kamieniecka jest jedynym na świecie kościołem katolickim, przed którym stoi minaret.
Diecezja kamieniecka została zlikwidowana w 1866 r. Biskupi powrócili na krótko w 1918 r. Po wkroczeniu bolszewików kościół zamknięto. Od 1930 r. pełnił funkcję muzeum ateizmu, dzięki czemu częściowo zachowały się wnętrza. Na początku lat 90. XX w. katedrę zwrócono katolikom, reaktywowano diecezję kamieniecko-podolską.
Troche historii, ale do rzeczy .
Przejechaliśmy mostem tureckim na stare miasto. Tuż obok niego ruiny starego , a w zasadzie nowego zamku .Twierdza w której byliśmy, to jedynie najstarsza jej część zwana Starym Zamkiem, gdyż Nowy Zamek legł w gruzach.
Do 1790 Kamieniec był podzielony na trzy dzielnice: polską, ruską i ormiańską, z których każda posiadała własny samorząd. Stąd na starym mieście trzy rynki, każdy innej nacji.
Zatrzymałem się na polskim placu.
Tuż obok znajdowało się wejście do katedry . Najpierw zdobiona brama przypominająca łuk triumfalny,
w głębi żółta katedra , na niej katolickie krzyże .
Przechodzimy na drugą stronę . Przed nami wielkie srebrne wrota , niestety zamknięte.
Uprasza sie zachować powagę stroju.
Tuż obok wysoki minaret a na nim złocący się posąg Matki Boskiej.
Obeszliśmy katedrę dookoła.
Od strony twierdzy i Smotryczu mały przykościelny cmentarzyk. Na nim groby znanych polaków , szczególnie z tego rejonu głównie związane z Podolem . Kilka bardzo znanych historycznych nazwisk. Między nimi kolumna poświecona pułkownikowi Wołodyjowskiemu.
Na niej orzeł. Jest też pomnik Jana Pawła II.
Wszędzie mnóstwo kwiatów ,
W dali widać twierdzę. Wracamy do samochodu czytając tablice pamiątkowe wmurowane w ściany katedry. To bardzo polskie miejsce . Wracamy do auta zostawiając z boku małą kolorowa uliczkę.
Plac polski, budynki w bardzo dobrym stanie. Obok dom polski , i polskie tabliczki na murach.
Nie miałem w planach zwiedzania Kamieńca miasta , a tym bardziej Ukrainy . Dlatego nadal poganiałem . Istniała jeszcze szansa na obejrzenie wieczorem zamku w Suczeavie i spędzenia w niej wieczoru z noclegiem włącznie . Z silnym postanowieniem , że kiedyś się odważymy i poświęcimy Ukrainie osobny wyjazd np. długi weekend. Wyjeżdżamy z Kamieńca . Najpierw rzut oka na kamieniczki prowadzące do pierwszego mostu , przedostatnie spojrzenie na jar i mury obronne starego miasta. Wracamy główna aleją. Nędza tak właśnie wyobrażam sobie poradzieckie miasta. Szare bloki , wszędzie koszmarne balkony , każdy albo brzydko przeszklony albo osłonięty innym kolorowym eternitem. Zardzewiałe anteny satelitarne i masa suszącego się prania. Dobrze , że jest chociaż kilka zaniedbanych ale pamiętających lepsze czasy kolorowych kamienic. Poza tym mnóstwo beznadziejnych, krzykliwych reklam i bazarowych szyldów sex shopy , ciuchy i inne takie ale to samo można jeszcze spotkać w niektórych polskich miastach. Generalnie brzydko. Zjeżdżamy po kostce na most nad Smotryczem . Spoglądam w stronę starego miasta i twierdzy ale niewiele widać , wszędzie dachy domów i kominy. Dopiero po dłuższej chwili bardzo daleko widać wieżyczki fortecy. Nie mamy już czasu na podjechanie do niej od strony z której nie jest osłonięta jarem,
Dlatego widoczek będzie z pocztówki 🙂
zresztą słońce już nisko a nic mnie tak nie łamie jak świadomość jazdy do granicy po ciemku , szczególnie obwodnicą Chocimia. Jeszcze tu wrócimy !!! była jeszcze koncepcja jazdy z Chocimia do Kiszyniowa przez Mołdawię gdyż do granicy ledwie kilka kilometrów ale jazda trzystu kilometrów nocą przez mołdawskie ostępy nie wchodziła w grę . A większość opinii była taka , że w Mołdawii są dużo gorsze drogi ( jak to możliwe ? ) niż na Ukrainie i że tak naprawdę tylko słoneczniki , arbuzy i pola przez całą drogę . Wiemy , że takie krajobrazy potrafią być wyjątkowo piękne i wcale nie są monotonne, co okaże się już w dalszej części podróży. W dzień może bym się prędzej zdecydował bo i twierdza Soroka byłaby niedaleko ale… ale szkoda mi było czasu , Stwierdziliśmy zgodnie , że wrócimy do Rumunii i wzdłuż Prutu który jest jednocześnie naturalną granicą , pojedziemy na południe i tam dopiero na wysokości Kiszyniowa przekroczymy mołdawska granicę.
.Jeszcze za widoku dojechaliśmy do mostu na Dniestrze , po lewej została jego panorama z ledwo widocznymi wieżami twierdzy w oddali, po prawej piękny widok Dniestru.
Nie wydziwiałem , odpuściłem sobie obwodnicę i postanowiłem przejechać przez środek , w końcu nie specjalnie wielkiego miasta. Minęliśmy w bezpośredniej bliskości zamek i po dziesięciu minutach wróciliśmy na główną drogę. Za mną została najgorsza część trasy. Złapałem gościa przed siebie , takiego co jechał z przyzwoita prędkością , wyprzedziłem go żeby wiedzieć kogo mam za sobą, poczekałem jeszcze na takiego co nas wyprzedzi ale nie będzie gnał na zbity pysk. Bez skrupółów wsiadłem razem z tym z tyłu na niego i jazda. Iwonka usnęła , a ja gnałem w tej kolumnie po dołach do granicy. Nie było łatwo , lecieliśmy setką , doły jak cię mogę , ale koleiny masakra. Praktycznie przez całą drogę patrzyłem się wyłącznie w opony i światła samochodu jadącego przede mną , reagując natychmiast na jego gwałtowne ruchy i podskoki. Zresztą tak samo robiłem jadąc w przeciwna stronę do Kamieńca. Półtorej godzinki i byliśmy na granicy. Nie spodziewałem się , że tak gładko pójdzie. Żadnej policji , żadnych fotoradarów, żadnych mandatów , łapówek , żeby nie te dołu to byłby luz. Niestety , byłoby za pięknie gdyby …. ale …….
Podjechałem na granicę . kolejka owszem , na trzech pasach ale nie jest źle. Staję po lewej mimo iż jest nieco dłuższa, ale same osobowe. Po chwili wszystko się tasuje i ląduję na środkowym pasie ale bez konsekwencji i tak wszyscy stoimy. Ba, nawet nasza kolejka nieco z wolna się przesuwa. I tak po godzince pokonaliśmy może połowę dystansu. Wszyscy lekko już podminowani , niektórym to wisi , widać zawodowcy. Nagle ruszyła lewa kolumna , od razu jakiś baran busem przede mna daje w lewo. Ten z lewej wychowawczo go przyblokował no i się zaczęło . Pomijam ich kłótnie, ale ten kretyn przede mną nie dość, że sam się nie zmieścił, to i nas przyblokował. Pojechałby jak bóg przykazał do przodu, a tak wszyscy stoją. W tym czasie dosyć szybko ruszyła kolumna z prawej . Samochody z naszej kolumny przed tym baranem dawno podjechały do przodu, głupek coś kombinuje ale wreszcie poddaje. Próbuję go objechać, bo miejsca z przodu akurat ale nie daje rady bo z prawej jakiś mądry podjechał i mnie przyblokował , kolejny dupek , był ostatni i nikogo za nim. Przychodzi w końcu jakiś starszy celnik , poczciwina taka i mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa próbuje coś z tamtym zrobić . Nagle patrzy na naszą rejestrację i ….. z uśmiechem proponuje mi , żebym stanął jednak po prawej za tym kolejnym dżentelmenem . Że tu niby będzie dużo szybciej, bo tam to same duraki. No cóż raz do przodu , raz do tyłu i stałem sobie spokojnie na końcu prawej kolejki. No i tak sobie staliśmy z pół godzinki, w tym czasie poprzedni nasz pas posunął się znacznie do przodu, ten kretyn wrócił na swoje miejsce ( te przede mną ) i był już odprawiany. Kolejka z lewej również pojechała. Ja zaś stałem dalej jak baran patrząc jak samochody podjeżdżające dopiero na granicę ustawiają się obok mnie a nawet już dalej. Krew mi się ździebko zagrzała. Iwonka podnosi oczy od czasu do czasu, ale raczej nie zwraca na całą sytuację uwagi. Zasuwam do tego gościa, szczerze mnie przeprasza i znowu uśmiechając się mówi , że chciał dobrze. No i wierzę mu. Co z tego , jak udupił nas całkowicie . Wreszcie drgnęło , pan wopista rzucił okiem w paszporty . Zdziwił się trochę , że przecież dopiero wjechaliśmy a już wracamy. Odpowiedziałem mu , że my tylko forteca i już bez żadnego zaglądania gdziekolwiek zostaliśmy przepuszczeni.
Postaliśmy jeszcze ponad godzinkę na rumuńskiej granicy ale jak już byliśmy bliżej podszedł do nas Rumuński żołnierz , spojrzał , że Polonaze i wskazał nam najdłuższą kolejkę do tego po zewnętrznym łuku więc naprawdę sporo dłuższą. …. A to pech pomyślałem . Na szczęście facet był przytomny , chyba jedyny w tym całym towarzystwie , kierował tam wyłącznie tych z Unii więc po półgodzince gnaliśmy już drogą do Suceavy.
Cd Część 7
Mołdawia – nocna droga przez Rumunię , Kiszyniów i Milesti Mici