Część 5
Monastyr Putna i droga do ukraińskiej granicy
Wstaliśmy wypoczęci , łóżko to jednak łóżko , teraz to możemy walczyć . Kąpiółka , graty do samochodu i … na śniadanie do hotelowej restauracji.
Co prawda sporo czekałem na omlecik z bekonem, ale wcześniej wciągnięte kanapeczki mnie zadowoliły . Iwonka po śniadanku i kawce też w dobrym nastroju . Zapłaciłem za hotel i do samochodu.
Już odjeżdżając zwróciłem uwagę na chłopca wiozącego rowerem ciężki worek. Nie miał siodełka.
Przeszedł koło nas modnie ubrany, miejscowy Valentino
Po trzech minutach byliśmy za drewnianą bramą monastyru. Na końcu dębowej alei widać murowana bramę i parking tuż obok . Mimo wczesnej pory ludzi dużo . Wszyscy bardzo elegancko ubrani jak na tutejszą modę, ale jak na monastyr przystało , skromnie. Od razu wpada nam w oko pani w kremowej garsonce i takiej samej chustce. Niby nic, ale ma złote wysokie szpile, szczyt elegancji , zadała szyku kobietka, Pstrykam jej fotkę znienacka i idziemy dalej.
Przed nami brama połączona z obronnym murem otaczającym teren klasztoru.
Na bramie znak , że żadnych miniówek i takich tam
Jakby co, to wiszą przy wejściu niezbędne okrycia. ha , to się jeszcze okaże czy mnisi są konsekwentni 🙂
Po minięciu bramy zobaczyliśmy duży kościół . Chociaż kształt ma taki jak wszystkie inne większe monastyry w całej Bukovinie, ale nie jest pokryty malowidłami jak reszta , choć jego pozycja wśród nich jest jedną z najwyższych.
Teren klasztoru otoczony murami ,
są też wysokie obronne wieże i baszty.
Wewnątrz , a jakże , ładna studnia ,
dookoła trawniki , w nich kwietniki , wszędzie mnóstwo kwitnących róż
Od wewnętrznej strony murów znajdują się mieszkania mnichów i inne klasztorne pomieszczenia
Niestety właśnie trwa msza , więc z oglądania środka kościoła na razie nici . Czekając na jej koniec spacerujemy podziwiając cały teren. Co chwilę mijamy jakiegoś mnicha
czasem trafi się ktoś starszy w hierarchii.
Rumuni to naród bardzo pobożny , wszyscy się tu uczciwie modlą , z pełna wiarą i przekonaniem po co tu przybyli.
Nie ma tu złotych bransolet na rękach panów, ani wspaniałych drogich futer okrywających panie … w środku lata. Wszyscy bardzo skromni , żegnający się kilkakrotnie co chwilę . Dla mnie rzecz niespotykana.
Rozdzieliliśmy się , każde z nas ze swoim aparatem więc zdjęć trochę narobimy. Ładnie tu , czysciutko, ogrody jak w książkach ogrodniczych.
Z tyłu kościoła wystawione ???????? ze świecami
tuż za nimi trzy , stare pokryte patyną dzwony .
Na każdym święte napisy , runy itp.
Tuż za nimi pośród krzewów pop spowiadający młodego chłopca.
Ludzie w ludowych strojach , czasem tylko z ludowymi dodatkami.
Nagle trafiam na pewną damę, Skromność skromnością więc włosy upięte, sukienka w kolorze wojskowej zieleni , a jednak czymś skupiała na sobie uwagę . Pani , nie nastolatka już. Sukienkę miała z koronki a pod nią czarny , kusy bym nazwał biustonosz , bardzo skąpe czarne stringi i …nic więcej. Nie omieszkałem , delikatnie uwiecznić pani. Świetnie była ubrana na lokalną potańcówkę , lecz tu nawet mi wydało się to trochę nie na miejscu. Przyznam , że wyglądało to trochę szokująco.
Większość osób była tak przejęta mszą , że pewnie w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Po chwili spotkałem kolejną ciekawą panią . Od razu zwróciłem na nią uwagę. Stała sobie tuż przy samej ścianie kościoła w czarnej chuście. Wysoka, szczupła , w ciemnych okularach, powiedziałbym , że ładna. Cały czas oglądała z aprobatą swoje butki. Po chwili wyjęła komórkę i zajęła się rozmową. Osobiście ją rozumiałem , chodziliśmy tu od godziny a końca nie było widać . Jakby nie było to świąteczny dzień , to i msza przedpołudniowa mogła trwać i trzy godziny.
Inni , przede wszystkim z mężczyźni , modlili się ze złączonymi dłońmi i co chwilę żegnając się po trzykroć jak to czyni się w wierze prawosławnej.
z zamkniętymi oczami albo wzniesionymi do niebios.
Przyznam , że własnie mężczyźni wydali nam się bardziej bogobojni.
Niektórzy , tak jak ten mnich ledwo co zdążyli coś wrzucić na siebie
Cały monastyr jest ufortyfikowany , dookoła obronnych murów obudowane strzelnice
Putna to coś jak Jasna Góra tylko w normalnej skali. Zaglądałem co chwilę do środka próbując cokolwiek zobaczyć . Udało mi się obejrzeć wszystko co było … w górze
albo w zasięgu mojego wzroku tuż nad głowami wiernych .
A tłum był gęsty nie było mowy o jakimś przemieszczaniu się . Zrobiłem kilka fotek dla potomności
i poszliśmy do muzeum .
Przywitał nas młody mnich sprzedajacy bilety i od razu wskazał na aparat i szafeczki z depozytem za jego plecami. Z uśmiechem mu go przekazaklismy mając w zanadrzu drugi mały i iPhona.
Nie mam skrupułów , gdybym mógł chociaż kupić wnętrza kościoła lub niektóre eksponaty na pocztówkach, ale nie. To co robić ? Łamię ten zakaz , nie po to tu tyle kilometrów jechałem , żeby teraz zobaczyć czyjeś plecy i tyle. Iwonka przeglądała jakieś pamiątki gdy ten chudy mnich podniósł się z krzesła. Zatkało mnie , miał lekko 2 m a był w czarnym habicie. zaskoczyła mnie jego postura.
W środku zaczęliśmy od sali na piętrze. Wszystkie eksponaty w wielkich szklanych gablotach. Monety , tkaniny.
Sali pilnował gość , który od razu rzucił się na gościa z aparatem. Mnie w to graj .Tajnos agentos – iPhonkiem bezszmerowo ,bez flesza , ogarniam niektóre ciekawostki.
Z tych wszystkich świętości dla mnie najbardziej interesujące są stare mapy. Na jednej Wielka Mołdawia między 1457 a 1504 rokiem , od północy graniczaca z Sarmacją (Polską ) w czasie swojej świetności.
Na drugiej prawie cała Europa w XVIwieku z zaznaczonymi wielkimi księstwami . W tym wielką Koroną czyli Polską i Wielkim Ksi,ęstwem Litewskimi granicząca z Mołdawią ( hospodarstwem mołdawskim).
Pozwolę sobie przypomnieć Polskę od morza do morza czyli Koronę w 1648 roku za rządów Jana II Kazimierza i Władysława IV.
Sporo starych szat i naczyń liturgicznych.
Stare łoże, w które przez sto lat pierdział jakiś ważny mnich 🙂
Są też święte, bardzo stare ksiegi oprawione w srebro i inne klasztorne drobiazgi.
Witraże . Kolekcja ikon o ogromnej wartości historycznej.
Cała długa historia tego miejsca i reszty Rumunii , wtedy Mołdawi .
Przy wyjściu jest też sklepik z pamiątkami , odbieramy depozyt i wychodzimy na zewnątrz.Msza trwa w najlepsze , pani w stringach ma się dobrze, pani w szpilkach również .
Wszędzie mnisi , w końcu to klasztor
Gostek w odświętnej koszulce z wyrazistym numerem 97 ze splecionymi dłońmi , co chwile gorliwie się kłania .
Pop własnie skończył
Pomału mam dosyć , włażę do środka i staram się cos tam uszknąć . Trochę mi się udaje.
Przeciskam się w strone ikonostasu, pieknie tu , złoto, złoto , kolory i żyrandol jak z bajki. Podobnie wyobrażam sobie bursztynową komnatę , tylko w bursztynowym kolorze.
W środku znajduje sie grób Stefana Wielkiego , posiada baldachim z białego marmuru , podobno , bo nie sposób było się tam dopchać. Poprzestałem więc na robieniu zdjęć malowidłom na ścianach i sufitach.
Odkrywam coś na kształt święconki. Na stole złożone sery , chleb i inne produkty.
Robimy jeszcze parę kółek dookoła
Pstrykamy kilka zdjęć.
i podejmujemy decyzję o odwrocie. Kupujemy jeszcze kilka pocztówek i ruszamy ku wyjściu
Różaną alejką przemyka starszy mnich.
Jeszcze raz mijamy zabytkowe dzwony .
Dla niektórych czas żałoby, ale wiele starszych kobiet chodzi tu w czerni.
Mijamy jeszcze raz ślicznie ubrane dziewczynki.
i do bramy . Z tej perspektywy wygląda doskonale , widać w murach strzelnice ,
To własnie ta nieszczęsna brama , na której kończy się droga , opuścilismy piękny monastyr, jedno z najwazniejszych miejsc świetych dla rumuńskich grekokatolików.
Z mocnym postanowieniem , że na razie kościołów dosyć ruszamy, by juz po czterystu metrach skręcić do ……pustelni Daniła . No i mamy kolejnego świętego.
Wjechaliśmy w polną a raczej górską drogę. Najpierw przez tartak, później strumień i zakurzoną drogą dotarliśmy do miejca gdzie na zboczu , na małym wzgórku znajdowały się obłe skały. Wszystkiego może kilometr od miasteczka.
Zastalismy tam pieczarę , ale to nie jest dobra nazwa dla tego czegoś , jaskinia też nie.
Były tam okrągłe skałki a w nich jakby mała kapliczka.
Gdyby nie ten krzyż , więcej wody i krzaków to powiedziałbym od razu czyj to domek.
Nie , żebym chciał kogoś urazić , ale jakoś tak mi sie skojarzyło.
Okazało się , że w środku jest wydrążona pieczara i że dawno temu mieszkał w niej niejaki Danił.
Co tam robił i po co, trudno powiedzieć ale pieczara stoi a on został świętym ,
Podobno w wieku 16 lat wstąpił chłopak do klasztoru . Później przeniósł się do tej pieczary , gdzie przeżył całe swoje marne życie . Namówił jednak średniowiecznego władcę Stefana Wielkiego, żeby wybudował pobliski klasztor, a później jescze drugi , Voronet.
Nawet fajna ta pieczara. Ma drzwi i okna , ale w środku malutka.
Nie wiem jak to wyglądało w średniowieczu, ale nie daję wiary , żeby gość mógł tu wyżyć nawet będąc największym ascetą wszechczasów. W każdym bądź razie Danił to postać ważna i wielce tu szanowana.
Obejrzeliśmy pustelnię . Zamieniliśmy kilka słów ze współczesnym Daniłem i to po niemiecku !!! Nie specjalnie rozumiałem ale coś , że Hitler kaput itp. rzeczy . Może myślał, że jesteśmy z Niemiec. Zostawiliśmy go coś tam szemrzącego po niemiecku. Widać bywało się w świecie, na Krymie i w Rosji i to nie z Orbisem tylko z Wehrmahtem.
No cóż , niestety smutne były losy rumuńskich żołnierzy.
Wróciliśmy do Putnej. Zrobiłem Iwonce pokazową wycieczkę wzdłuż głównej ulicy , żeby zobaczyła wzory na domach czego ze zrozumiałych przyczyn nie mogła zobaczyć poprzedniego wieczoru , a było co oglądać .
Jest tu coś urzekajacego w wiejskich gospodarstwach. . To zwykłe , pewnie bardzo biedniezyjace rodziny, mimo to każdy dom , jego obejście i ogródek jest wręcz wychuchany. Każdy domek ozdobiony we wzorki , ładnie odmalowany.
Aż przyjemnie popatrzeć
Mineliśmy pensjonat a może zwykły dom z cała masą anten satelitaenych. Ciekawe po co ich tyle ? maniak jakiś ?
Rzuciliśmy jeszcze okiem na tablicę , która przywitała mnie w nocy . Tuż obok stała wielka drewniana brama , żegnająca przyjezdnych.
Po drodze podziwiamy jeszcze miejscowe piękności
i ruszyliśmy w stronę Margineii z zamiarem dojechania do Ukraińskiej granicy przez Radauti.
Ładnie sobie żyją , przynajmniej w tej okolicy.
Wg mapki była dużo krótsza droga , wzdłuż ukraińskiej granicy aż do samego Siret. No to skręciliśmy. Okolica ładna , zielone pola ….
Po paru kilometrach turlania się 30 /h przez niekończąca się wioskę dojechałem nagle do granicy .
Był szlaban , budki , i pusto. Nawet był ten znak , że Comuna ( gmina ) żegna itd.
Nie , nie nie ma mowy . Tym bardziej , że wyglądało to miejsce dosyć strasznie i przygnębiająco , jak w NRD . Trochę ze strachem ale zrobiłem zdjęcie.
Oznakowanie w okolicy było dosyć umowne , znaki nie zawsze odpowiadały kierunkom na mapie stąd nasza wizyta na starej granicy. Jednak po chwili jechaliśmy już zgodnie z planem . Po kilku kilometrach wioska Bilca , dalej Galanesti . Pokazały sie drewniane bramy tyle , ze już nowe.
Po drodze mostek i od razu postój 🙂
Pobujaliśmy się na nim trochę i po przeprawieniu się Toyką na drugi brzeg ruszyliśmy dalej.
We Fratautii trafiliśmy na duży , miedzią kryty kościół.
Jak na razie szło nieźle .Wszystko byłoby cacy gdyby nie rozjazd. W prawo do wioski , prosto wg mapy . Jedziemy prosto , po kilkudziesięciu metrach nasz lichy asfalcik zmienia się w zakurzoną szutrówkę i to w szczerym polu . Widok prawie po horyzont ale gdzie idzie ta droga, nie wiadomo . Najgorsze , że wprost w kierunku Ukrainy . Nic z tego ,nie ma co ryzykować , jeszcze nas ktoś zwinie oskarżając o próbę przeskoczenia z Unii na Ukrainę przez zieloną granicę . Nie przekonuje mnie znak , że komuna …żegna nas serdecznie.
Wracamy. Skręcam do wsi . Droga paskudna ale chałupy „jak się masz” . Na końcu wioski droga się kończy . No to pięknie. Co robić ? Walę przez te pola na Ukrainę . Żeby dodać sobie otuchy cisnę po tym żwirze prawie osiemdziesiąt , kamienie walą w Toykę od spodu , że aż strach , za nami ściana kurzu ze sto metrów.
Nagle mały łuk , no nie , ktoś na tym popierdowie i postawił barierę . Niebywałe .
Wg mapki jesteśy może dwieście metrów od granicy. Droga skręca w prawo więc jest jakaś nadzieja. Jedziemy już może pięć , może więcej kilometrów Nagle jak gdyby nigdy nic , idzie sobie tą drogą jakaś starowinka. Zatrzymujemy się i pytamy o drogę . Pani odpowiada ni to po rumuńsku ni po rosyjsku , że dobrze jedziemy. Mimo całej masy gratów na tylnym siedzeniu postanawiamy ją zabrać . Po kilku kilometrach wjeżdżamy do wioski. Pani melduje , że chciałaby już tu wysiąść. Wymieniamy parę grzecznościowych uśmiechów , odpowiadamy , że jesteśmy Poloneze co od razu powoduje uśmiech na jej twarzy. W ogóle to bardzo w Rumunii pomaga , gdyż Polacy są tu lubiani. Do tego w okolicy jest kilka wiosek z Polską mniejszością . Zresztą nigdy z nimi o nic nie walczyliśmy , nasza historia jest bardzo poprawna , przez wieki byliśmy zgodnymi sąsiadami więc nie ma między naszymi niechęci. Miasteczko Siret , do którego podążamy również zamieszkują rumuńscy Polacy. Babinka rozgadała się po rumuńsku ale jedyne co możemy zrobić , to szczerze się do niej ze zrozumieniem uśmiechać i przytakiwać. Dopiero teraz zauważam, a raczej Iwonka, jak jest ubrana. Ma na sobie białą zdobioną koronkami i białym haftem koszulę . Do tego chustę w kolorowe kwiaty . Wszystko czyściutkie i eleganckie, a przecież zwinęliśmy ją praktycznie z pola.
Swoją drogą ciekawe ile zajełby jej przejście piechotą tego odcinka , w kurzu i spiekocie. Myślę jednak , że spokojnie dałaby radę w niedługim czasie , my na pewno poddalibyśmy się po pierwszym kilometrze. Ta babinka miała w sobie tyle życia i energii , że tylko pozazdrościć.
Iwonka zapytała , czy możemy zrobić jej zdjęcie. Bez problemu stanęła przede mną i rezolutnie się uśmiechnęła . Fajna babcia. Pomachaliśmy sobie na pożegnanie i jazda.
Jadąc przez trawiaste pola zauważyliśmy chłopców grających w piłkę . Skąd się tu wzięli , w szczerym polu, jakby mało było trawy bliżej wsi. Do tego boisko było mocno pochylone na jedną stronę , no ale to wzmacnia wolę walki i poprawia technikę.
Wjechałem w jakieś zalesione małe górki , zaraz potem na stary wiadukt. Pod nami zielony wąwóz a jego środkiem biegną tory kolejowe, ale jakie.
Dwie linie wąskotorówki , o to coś dla nas. Po chwili stwierdziłem , że rozwiązanie jest bardziej nowatorskie , wszystko jest tak sprytnie ułożone , że w środku jest tor o normalnej szerokości. Pragmatyczne , czyż nie ?
Po chwili byliśmy w Siret. Na sam widok „killera” przełknąłem ślinkę . Zresztą lubię to słowo 🙂 Taką ksywkę miałem zawsze na boisku , a to o czymś świadczy i nie miało to nic wspólnego z piwem ani brutalnością w grze.
Kilometr do granicy , trzeba się przepakować i zastanowić czy wszystko co wieziemy jest w porządku . To będzie nasza pierwsza w życiu wizyta za granicą dawnego ZSRR . Nadal jestem pełen obaw . Niby nie mam uprzedzeń ale… ( ? ) Zatrzymujemy się przy harbuzach. Niezły przelicznik , kilo za złotówkę .
Alkoholu mamy tylko trochę, kilka butelek tokaju i napoczętą butelkę brandy. Na wszystko mamy kwity , papierosów żadnych , żadnej kontrabandy . Jak nic nie uwierzą i będą szukać. Trudno , raz się żyje.
Dojeżdżamy do szlabanu . Przed nami UKRAINA.