Część 2
Maramuresz
Po prostu pięknie.
Niewiele już jest takich miejsc w Unii, gdzie czas się zatrzymał.
Furmanki , rowery i inne dziwne pojazdy
Wyglądają jak kontenery na śmieci ale tak tu się wystawia arbuzy.
Wjeżdżamy do Sapanty.
Do kupienia wyroby regionalne, przede wszystkim wspaniałe białe koszule
trochę chodników , dywanów i rękodzieła.
Kierujemy się na wesoły cmentarz, Cimitirul Vesel
W miasteczku mijamy kolejne domy mające elewacje z terakoty. Genialne. Nie żebym chciał mieszkać w czymś takim ale podziwiamy z uznaniem.
To nie jest żadna popierdółka , bardzo misterna robota.
Cimitirul Vesel – wesoły cmentarz jeszcze 500 metrów.
Przed wejściem wąski , niebieski krzyż.
Turystów sporo , to bardzo znane , chętnie odwiedzane , wyjątkowe miejsce.
Z jednej strony miejsce spoczynku tych, którzy odeszli, z drugiej atrakcja turystyczna znana w całej Europie. Kolorowo, czasem nawet śmiesznie ale takie jest przesłanie tego miejsca.
Na każdym nagrobku malowana, krótka historia życia pochowanego, czasem sposób zejścia tego świata.
Mnie najbardziej utkwiła w pamięci dziewica (?) w samych czerwonych majtkach i jakieś „sępy ” nad nią
To był zapewne jakiś nauczyciel , może urzędnik obok rodzinka przy gąsiorku wina.
dalej jacyś kolesie pijacy piwo i gość opryskujacy drzewka w sadzie.
Oglądamy bez specjalnych emocji ale nie bez powagi.
Mała dziewczynka ginąca w wypadku. Koszmarek jakiś ale taki to cmentarz.
Próbowałem przetłumaczyć na polski tekst z kilku nagrobków. Okazało się, że nie ma tam niczego śmiesznego ani szokujacego , jest najnormalniejszy smutek , żal , trochę poezji i pięknych porównań . Wesoły cmentarz , niech będzie właśnie taki. Przynajmniej wiadomo kim byli zmarli, czym się zajmowali i w jaki sposób odeszli . Nagrobek nie jest zimną płytą podającą jedynie datę przyjścia i odejścia z tego świata nikomu nie znanej poza najbliższą rodziną osoby.
Może niektórych to szokuje ale coś w tym jest ….
Zaglądamy do cmentarnego warsztatu, który jednocześnie okazuje się sklepem z pamiątkami. , Pan właśnie przygotowuje nowy nagrobek, podobno to robi od wielu , wielu lat i wcale nie był pierwszym mistrzem.
Kupujemy kilka pocztówek i idziemy do kościoła.
Po drodze ponownie przeglądamy nagrobki.
Są jacyś żołnierze, organista
stolarz , drwal i traktorzysta.
Wchodzimy do kościoła , niestety jest w remoncie . Na szczęście to już końcówka , stoją rusztowania przed ikonostasem ale reszta przygotowana do … podziwiania. Na sufitach , kopułach okrągłe freski , jak zwykle najważniejsza postać w środku malowidła .
Na ścianach i kolumnach wizerunki świętych i innych ważnych postaci. Utrwalone na malowidłach ważne wydażenia.
Wszystko bardzo kolorowe ale swoje lata ma. Jest też ambona przyozdobiona ciemnoniebieskim materiałem z gwiazdami czy czymś takim , z wymalowanymi na niej świętymi.
Przed ikonostasem srebrne ikony na granatowym kobiercu. Kilka szarf , haftowanych chust i proporców.
Obok kościoła , niska drewniana konstrukcja. Coś jak dzwonnica . Wiszą z w niej nieduże ale niezwykle ozdobne dzwony.
Mam słabość do dzwonów 🙂 Piękne są !!!
Pomału wracamy , wszędzie niezwykle kolorowo ale głównie niebiesko.
Nagle , przestraszył nas jakiś kopidół . Gościa nie było widać , nie było też go słychać , tylko ziemia furgotała do góry .
Wyszliśmy . Dookoła samego cmentarza spokój . Za to uliczka przy której się znajduje to głównie stragany z pamiątkami … biznes się kręci.
Czas na nas . Przy wyjeździe z miasteczka żegna nas ogromna niebieska brama.
po kilkunastu kilometrach dojeżdzamy do Sighetu Marmatiei ale nie zatrzymujemy się . Omijamy miasto , kawałek główną drogą na Baia Mare i w lewo na Sacel . To lokalna droga przez Barsanę.
Dookoła łąki , pola, pagórki . Piękny Maramuresz .
Wsie, wyglądające tak, jak by się w nich czas zatrzymał .
Widoczki pełne łąk i stogów , doskonały temat dla malarza wiejskich pejzaży. Do tego stragany z miejscowymi dobrami .
Na nich gruszki , śliwki , pomidory , cebula . Wszystko sprzedawane przez `babcie , dziadków albo dzieci. Miejscami można było spotkać wysypane i ułożone tuż przy drodze wielkie piramidy złożone z ogromnych arbuzów i melonów.
Tak minęliśmy Oncesti i Nanesti gdzie od czasu do czasu można było spotkać drewnianą marmaroską bramę ale to był przedsmak tego co nas czeka.
Następna wioska to Barsana . Przy wjeździe do wioski wita nas wielka drewniana brama. Wraz ze szpiczastą drewniana wieżą znak rozpoznawczy Maramureszu.
No i zaczęło się . Przy każdej posesji podobne bramy tylko mniejsze , za to jak rzeźbione
prawdziwe dzieła sztuki.
Każdy gospodarz ma swoją niepowtarzalną , świadczącą o jego statusie , pozycji w wiosce
Niektóre bardzo stare , nawet te przy zupełnie nowych domach.
Tego się nie kupuje , to ręczna robota,
trafiamy na warsztat miejscowego rzeźbiarza
Część wioski w drewnie i nie jest to żaden skansen , chociaż tak własnie wygląda . Kolejna brama niezwykłej urody, imponująca. Wielkie podwójne wrota, dwie furtki , daszek , gontowe pokrycie. Do tego cała w niezwykłe , misternie rzeźbione wzory. Furtka przypomina raczej wejście do wspaniałej świątyni czy pałacu niż wejście na teren wiejskiego gospodarstwa.
KIlkanascie metrów dalej następna.
A to zwieńczenie kolejnej
Zagłębiam się na chwilę między zabudowania . To zupełnie inny, całkowicie zapomniany świat.
Mieszkańcy żyją spokojnie , według swojego własnego rytmu. Nie widać tu cywilizacji , przynajmniej tej technicznej.
Niczego nie ujmując naszym góralom , myślę że właśnie tu mieszkają najwięksi snycerze i cieśle w Rumunii, a może i w Europie . Wystarczy spojrzeć na kapliczki , drewniane elementy wykończenia domów . Takie rzeczy jeszcze tylko na Podhalu.
Wioska ciągnie się przez kilka kilometrów ale bramy się nie kończą . Może gospodarstwa za nimi nieco współcześniejsze ale starych nadal mnóstwo .
Świetnie to wygląda , co kilkanaście metrów stara ogromna brama a za nią elegancki nowy dom , często też całkiem porządny samochód..
Barsana to nie tylko wspaniałe bramy. Wieś znana jest głównie z prawosławnego kompleksu klasztornego . Jest w niej też mała cerkiew wpisana nawet na listę UNESCO. Jest nią malutka , drewniana, cerkiew Ofiarowania Maryi w Świątyni. Została zbudowana w roku 1720 jako część tutejszego nieistniejącego już klasztoru.
Nie szukamy jej . Jest gdzieś na wzgórzu , nas bardziej interesuje duży klasztor. Na końcu wioski , na niewysokim wzniesieniu ukazują sie najpierw strzeliste drewniane wieże a po chwili wielki klasztorny kompleks.
Ale najpierw coś co lubię , rachityczny wiszący mostek a raczej kładka. mam już kilka takich perełek na swoim koncie. Rzeczka poniżej to Iza.
Parkujemy . Niestety do głównej bramy pod górę . Oj , nie lubię , nie lubię 🙂
Wspinamy się po schodach, zza drzew wystaje ostra iglica , zdjęcia ciemne bo pod słońce , zresztą nie myślałem wtedy o tym.
Zasuwamy do wejścia . Brama wejściowa , pięknota . Biały budynek , nad nim kryta gontem wysoka wieża , ze sporym gankiem na piętrze i trochę mniejszym pod samym szczytem , śmiało można nazwać to balkonem.
Jest też w niej sklepik z pamiątkami i kasa . Można też ogarnąć się długimi chustami jeśli strój nasz jest zbyt skąpy. Do niektórych monastyrów nie wolno wchodzić w krótkich spodenkach i spódniczkach. Czasem też wymagane jest okrycie ramion.
Kupujemy w niej bileciki i zaraz po jej minięciu ukazuje nam się niezwykle zadbany , duży teren .
W średniowieczu znajdował się tu prawosławny klasztor, który istniał aż do XVIII wieku. Dopiero po obaleniu w Rumuni komuny , wybudowano na jego miejscu nowy. Utrzymano jednak styl starych marmaroskich kościołów. Ciekawe . Na co nie spojrzeliśmy to wydawało się nam , że to wszystko ma lekko ze sto lat , a to tylko rocznik 1994 . Fakt , że wszystko tu wyglada na nowe ale kto by pomyślał , że może obecnie powstać klasztor w takim stylu.
Dzięki temu , że jest został zbudowany zgodnie z tutejszą architekturą , na wzór starych zabudowań i okolicznych cerkwii sprawia wrażenie wiekowego.
Na terenie kompleksu znajduje się cerkiew, kilka wież , kaplic, altany , budynki mieszkalne i gospodarcze. ,
Od razu za bramą po prawej stronie znajduje się cerkiew Dwunastu Apostołów z 56 metrową , drewnianą wieżą.
Uważana jest za najwyższą w rejonie a nawet w Europie ale to lipa , głupoty gadają . Ma co prawda dwa metry więcej niż podobna wieża w Surdesti ale np. wieża w Plopis ( kilometr od tej w Surdesti ) ma aż 72 metry, więc o co chodzi ?
Do tego tamte mają po trzysta lat !!! a ta ledwo 17 .
Wchodzimy po schodkach do kościoła
w środku wszystko w drewnie, jak u nas na Podhalu.
W końcu wspaniały drewniany ikonostas , o dziwo nie pomalowany . Mam wrażenie , że brakuje w nim ikon i wizerunków świetych ale może właśnie mają w nim być takie puste miejsca , nie wiem , aż tak się nie znam .
Kościółek cudeńko , od razu widać , że jest albo nowy albo swieżo odrestaurowany , pachnie jednak nowością . Wkrótce drewno ściemnieje i straci ten zapach . Na razie ma dopiero siedemnaście lat , nie ma to jednak znaczenia i tak jest wspaniały.
Przed ikonostasem wystawione dwie srebrne ikony. Jedna z Matką Boską , druga z Chrystusem. Ludzie podchodzą , całują ikonę , żegnają się trzykrotnie. Widać , że ma to dla nich ogromne znaczenie , widać jak są tym faktem przejęci.
Tuż przy wyjściu schody do … wieży . Też drewniane , niestety wisi sznureczek z kartką , żeby jednak nie wchodzić. Chyba nie dlatego , że cała świątynia została zbudowana tradycyjnymi metodami bez użycia choćby jednego gwoździa. Rzucam jeszcze okiem na wielki żyrandol , pstrykam kilka fotek i wychodzę.
Zaraz za cerkwią widać jakieś tajemne wejście . Zapominamy o wejściu na dole i wchodzimy do środka .
To to miejsce gdzie się stawia i zapala świece. Stawiamy dwie sztuki.
Czy na jawie czy we śnie , zawsze zgodnie z BHP – to wpajał mi przez kilka lat do głowy jeden z moich technicznych profesorów.
Mądrze , w pewnym oddaleniu , pod ziemią . W cerkwi też nie widziałem żadnej świecy , zaraz by się to spaliło.
Teren klasztoru to tak naprawdę duży park z kamiennymi alejkami. Wszędzie bardzo zielono , krzewy , kwiaty . na trawniku krzyże , lampki w drewnianych ozdobach oświetlające alejki.
Kawałek dalej drewniany żuraw , pod nim studnia z lodowatą wodą . W niej mnóstwo różnej maści monet.
Na wprost cerkwi altana ze strzelistą wieżą z obowiązkowym gankiem i wyjatkowo , podwójnym dachem , ten drugi nieco większy i pofalowany . W środku altany studnia . Fajne miejsce , podoba mi się.
Dalej park , sporo alejek , strumyki , mostki . Na jego obrzeżach budynki mieszkalne i gospodarcze .
Fantastyczne , to nic , że prawie nowe . Wyglądają doskonale.
Jak hotele w górskim , bardzo drogim kurorcie
albo schroniska górskie , zresztą wystarczy popatrzeć , patrząc na te powiedziałbym , że to Barsana Zdrój :).
Rzut oka do tyłu na altanę ze studnią . Za nią wieża bramy wejściowej i ładny biały , niski budynek. Niski przy pięćdziesięciometrowej wieży.
Wreszcie coś starego , a może nie ? Wygląda na starsze niż inne zabudowania
Wszędzie te drewniane szpiczaste wieże , jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy , że są w całej okolicy. Mniejsze , większe , wszystkie równie stare.
Za krzaczorami znowu widać ten biały budynek , ładne ujęcie , świetnie wygląda na tym zielonym tle , wkrótce tam dojdziemy. Ja tam swoje wiem – świetne zdjęcie 🙂
Najpierw jednak coś w rodzaju hotelu z restauracją . Wielki drewniany budynek . Trzy kondygnacje w tym dwa wielkie , nieosłonięte tarasy i oczywiście ganek z wieżą. Żebym nie był w klasztorze to powiedziałbym , że to dom zdrojowy . Nic tylko leżaczki i popijanie Jana albo innego śmierdząego Zubera czy Słotwinki. Do dziś zachodzę w głowę co to był za budynek.
A swoją drogą to wspaniała , drewniana konstrukcja , dach a szczególnie te otwarte tarasy przypominające restaurację.
Idziemy dalej , podbiegają do nas malutkie wilcze szczenięta . Piękne jak każde małe stworzenie ale pominę te zwierzaczki gdyż przesłania je moje piękne ciało.
Poza tym wszędzie kwiaty, klomby. Wszystko wychuchane , wręcz perfekcyjne .
Wracamy w kierunku bramy . Przed nami budynek , zupełnie jak inne , z tym , że dobudowana jest u jego boku ażurowa konstrukcja .
Coś jak przyklejona piętrowa altana z gontowym daszkiem , balkon ze schodkami w dół . A może to wyjście awaryjne , kto wie ? 🙂
Borsana to żeński klasztor. Od czasu do czasu przemyka na czarno ubrana mniszka, ale ta na zdjeciu to już raczej jedna z matek .
Wreszcie dochodzimy do tego białego domku. Teraz już wiemy , że to Muzeum Etnograficzne.
Od czoła budynek wygląda na piętrowy , jednak dzięki temu , że został zbudowany na skarpie , z drugiej strony widać aż trzy kondygnacje .
Za drzwiami krótki korytarzyk prowadzący do obszernej , białej sali sięgającej dachu. To tak jakby wybudować dom i wszelkie pomieszczenia dookoła wielkiego kwadratu , znajdującego się pośrodku . Jednym słowem , kwadratowy plac obudowany dookoła , przykryty dachem. Budynek jest murowany ale ma drewniane wnętrza. Na niższych piętrach białe ściany połączone z drewnem . Wyżej już samo drewno . Nad tym wszystkim solidny drewniany strop i gontowy dach. Dwa razy to samo ale niech zostanie 🙂
Zaraz za wejściem spotykamy siostrę zakonną sprzedającą pamiątki i bileciki za symboliczna cenę , naprawdę jakieś grosze.
Na wprost niej na białej ścianie kilka ikon wraz z krzyżem . To coś specjalnego ale nie wiem jak to się nazywa.
Na ścianach obrazy i inne święte pamiątki w rogu biały kominek .
Na wprost wejścia , po drugiej stronie pomieszczenia rozchodzą się skośnie symetryczne , przyklejone do ścian schody.
Po chwili jesteśmy na pierwszym piętrze. Od strony głównej sali pokoje pozbawione są ściany , odgradza je od niej drewniana balustrada. Z każdego miejsca można wychylić się , spojrzeć w dół lub w górę. Świetnie stąd wygląda dół środkowego pomieszczenia i wspominane schody.
Muzeum to prawdziwe cacko. W każdym z pokoi zebrano liczne eksponaty.
Wszystko urządzone w starym stylu . Sypialnia , sprzęty , dywany , nakrycia , koronkowe poduchy. Wszystko w kolorowe piękne wzory.
Są też narzędzia , maszyny tkackie.
Wchodzimy wyżej , rzut oka w dół. Nieźle .
Zwiedzamy kolejne pomieszczenia , a w nich dawne stroje
naczynia , dzbanki.
Jest też jakaś kuchnia , czy pokój do wypoczynku.
Schodzimy na dół , jest tu jeszcze kilka innych zakamarków. Sporo w nich wystawionych ikon i …
… złocony obraz przedstawiajacy Jesusa
Michał Anioł to to nie jest , wygląda podejrzanie ( to nie moje stwierdzenie ! ) ale na pewno jest to miejscowe dzieło sztuki i bardzo cenna rzecz.
Przy wyjściu młode mniszki , ciekawe skąd u nich to powołanie. Aż szkoda . Nie mogę im pyknąć fotki bo są bardzo czujne. Oglądamy ich ikonki , kupujemy jakieś drobiazgi i wychodzimy.
Muzeum fantastyczne . Niespotykane, połączenie murowanego budynku z drewnem. Wspaniałe miejsce.
Tuż obok muzeum mały murek , za nim skarpa , a w dole widoczne budynki gospodarcze klasztoru . Tam zapewne toczy się codzienne życie sióstr z Barsany.
Rzut oka na to wujście awaryjne od drugiej strony.
Ciemne to zdjecie ale widać na nim sporą część parku od strony muzeum.
Blisko stąd już do bramy . Idziemy jeszcze raz do głównej cerkwi bo wcześniej schodząc bocznymi schodkmi zapomneliśmy tam zajrzeć.
A tam kolorowa kaplica . Nawet jest kilku wiernych. Ogladamy ikonostas , malowidła i wycofujemy się , nie chcemy przeszkadzać . Państwo właśnie kończą , jeszcze tylko pocałunek ikony , kilka słów modlitwy , przeżegnanie się i zostajemy sami. Pomieszczenie bardzo bogato zdobione . Od razu przypomniał mi się Bixad i … . Lubię te prawosławne monastyry .
Zasuwam jeszcze do studni z żurawiem na łyczek lodowatej , czyściutkiej wody . Zanurzam cebrzyk , dwa , łyki i … o kurczę , jaka zimna aż czoło mnie rozbolało.
Wrzucam pieniążek . Iwonka robi mi kilka zdjęć , nie nadajacych się jednak na te strony i kierujemy się do wyjściowej bramy.
Ta sama w sobie jest atrakcją , niestety tu tez nie można wejść na te jej pierwsze piętro. Szkoda.
Za bramą spotykam pana w prawdziwie maromaskiej czapeczce , nie mam odwagi na zdjęcie z przodu. Wktrótce będzie mi to szło łatwiej ale jeszcze nie teraz 🙂
Mijamy znak krzyża ……. ten wzór ma swoją nazwę , ( może coś później ustalę , na razie nie wiem )
po chwili jesteśmy w aucie , ruszamy w drogę.
Mijamy różne dziwadła . Następna wioska Rozlavlea.
Nagle . Z między furmanek i innych staroci wyjechał gość . Zatrzymał się i wysadził mamusię , w chuście , w gałgankach , powiedziałbym , że podjechała furmanką . A ta w tym stroju niewzruszona poszła sobie po prostu do domu. Dom wariatów. Nieprawdopodobne kontrasty.
Po drodze jeszcze jedna współczesna cerkiew z ładnymi , srebrnymi kopułkami na kapliczce.
Trochę dalej …. no ciekawe … co to jest ? może restauracja ???
Jedziemy boczną, spokojną drogą. Po drodze wspaniałe widoki , niezepsuty cywilizacją Maramuresz. Piękny widok.
Przed nami wieś Bogdan Voda,
w centralnym miejscu pomnik średniowiecznego władcy tych ziem. Wielce szanowany przez Rumunów , jak dla nas Jagiełło . Zresztą to ten sam okres dziejów.
Po kilku kilometrach Dragomiresti , wioska , niby nic , a na długo zostanie w pamięci. Mijamy ludzi wracających z pola.
Znowu zauważamy zardzewiałą tabliczkę z napisem, monastyr. Bez wahania daję w prawo . Droga coraz gorsza , zaczyna sie robić stromo ale jedziemy.
Coraz wyżej i wyżej . Wyjeżdżamy z krzaków , a przed nami … no proszę…
Przed nami nieplanowana wizyta w malutkim, zapomnianym przez wszystkich, ledwo widocznym kościółku na wzgórzu z dala od drogi
Malutki drewniany kościółek dla okolicznych mieszkańców wioski. Mały , prosty . Niedaleko od wejścia przysiadła na czarno ubrana wiekowa babinka. Zapytaliśmy czy możemy wejść do środka. Uśmięchnęła się i przytaknęła.
Zajrzeliśmy . Myślelismy , że w środku tego biednego kościółka będa puchy a w nim same skarby. Wystarczy spojrzeć.
Na całości niebieski dywan.
Ikony , haftowane proporce z wizerunkami świętych. I to ile.
Niby skromny , drewniany ikonostas ale za to jak przyozdobiony haftowanymi , kolorowymi materiałami , chustami , proporcami .
Przed nim święta księga i obrazy na ścianach owinięte barwnymi chustami. Bardzo elegancko to wygladało , nie powiem . Byliśmy zaskoczeni. No i byliśmy sami , to mogłem sobie pstrykać do woli.
Przed koścółkiem niewielki dzwon w drewnianej konstrukcji a także popiersie jakiegoś popa .
Wracamy do tej starszej pani. Niestety trudno się porozumieć ale jest bardzo przyjazna i uśmiechem pozwala na wspólne zdjecie.
Tak sobie pomyśleliśmy już kolejny raz , ten Maramuresz to inny świat , ludzie też tu inni , jakby z innych czasów.
Tuż za kościółkiem bardzo stary , zapomniany , zielony cmentarzyk . W nim kilka zarośniętych grobów.
Za nimi drewniane bardzo stare chałupy.
Iwonka znajduje bardzo stary nagrobek . No XIX wiek jak nic 🙂
Kościółek z nieco innej perspektywy.
Wracam na główna drogę , od drugiej strony tabliczka w dużo lepszym stanie , tej wczesniej nie widzieliśmy . Przynajmniej wszystko jasne.
Z wolna przejeżdżamy przez wioskę . Wszędzie zdobione bramy i te wspaniałe ławeczki , na których siedzi najczęściej gospodarz z rodziną i jego najbliżsi sąsiedzi.
Cisza i spokój. Wszyscy przyjaźni, życzliwi i uśmiechnięci. Taki mały rumuński raj.
Zatrzymałem się , zagadałem , nawet mam z nimi zdjęcie 🙂 Nie ma wstydu , ja się nie liczę.
Czas zatrzymał. Stare chaty , monastyry , wieże , cały Maramuresz
Kobietki w ludowych strojach
Dzień się kończy , żegnamy Maramuresz przynajmniej za dnia bo do Granicy z Bukowiną , na przełęcz Prislop jeszcze kawałek.
Jedziemy dalej cel Campalung Moldovenec. Nie wiem jeszcze, że przez bardzo wysokie zalesione góry, po ciemku i przez całkowite odludzie. Po drodze Borsa , nic nie widać , nie wiemy , że w dole jest kurort narciarski , bo niczego nie widać. Droga, koszmar, taka typowa, jak to w górach, rozwalona przez mróz i śnieg. Serpentyny. Cały czas pod górę , zakręt za zakrętem . Same dziury.
Dojeżdżamy wreszcie do przełęczy, jeszcze nie noc ale dawno słońce zaszło. Nad nami ukazuje się Monastyr Prilop ale z żalem odpuszczamy bo widać tylko jego kontury na tle granatowego prawie nieba , poza tym niczego już nie widać .
Jest tu kilka budek z pamiątkami i chyba schronisko w każdym bądź razie coś murowanego ale nic to . Musi być stąd piekny widok
Poniżej Monastyr Prilop w dzień – zdjęcia niestety zapożyczone , trudno, co robić ? przyjedziemy tu jeszcze w 2013.
Przełęcz Prislop to granica między Maramureszem a Bukoviną . Ciemność wokół , mimo to ruszamy w dół , wita nas oświetlona przez reflektory drewniana brama z napisem -> , że MARAMURESZ żegna , a może BUKOVINA wita 🙂
Jedziemy dalej , droga masakra , nadal same dziury. Trzydzieści, pięćdziesiąt km idzie nieźle. Czuję już, że koniec blisko. Niestety, bliżej niż mi się zdawało był nasz koniec. Doganiam samochód, wlecze się i wlecze. Przy wyprzedzaniu pęka nam w dołku mocno dociążona opona. Pęka , gdzie tam , wybucha !!! Dołek ? ma tak 25 cm szerokości na metr długości . Trochę strachu i poważne obawy, co dalej ? Przed nami jeszcze jakieś czterdzieści km do miasteczka i stacji benzynowej. Żeby wyjąć dojazdówkę musieliśmy opróżnić cały bagażnik , masakra. Ciemno , zimno, wilki wyją . Szybko zakładam dojazdówkę i ( o zgrozo ! ) prawie stoi na feldze, góra jedna atm ( może 2 cm ), a przecież sprawdzałem przed wyjazdem. Niestety bagaż zrobił swoje. Ale co robić? Powolutku jedziemy dalej. Uważając na drogę , żeby nie wjechać w żaden dołek bo dojazdówke szlag trafi , jakieś 10-15 na godzinę turlam się jakieś dziesięć kilometrów.Prędzej spotkam tu niedźwiedzia niż człowieka. Nagle światła , coś się dzieje . Patrzę, tartak, ciężarówka , jacyś ludzie, no jest nieźle. Tylko jak się dogadamy ? A tu jeden z drwali mówi troszkę po rosyjsku. W końcu do granicy z Ukrainą tylko kilka kilometrów. Dogadujemy się świetnie. Gdyby tak jeszcze trochę palinki 🙂 a poszłoby jeszcze łatwiej. Mówi, że jeszcze dziesięć km i będzie jakiś kompresor . Owszem był , niestety powyżej 1,5 atm nie dał rady , a raczej własciciel bał się o swój przedwojenny wężyk. Ale to już coś. Jest pierwsza, dojeżdżamy do Moldovenca. Pytanie – śpimy tu i rano kombinujemy, czy jedziemy 70 km do większej Suczawy ? Wybieramy to drugie. Po godzinie , trochę po serpentynach , do tego we mgle zbliżamy się do miasteczka. Wyjechaliśmy wreszcie z doliny na górę i mgła została pod nami . Ładny widok .
Taka szara wata w niecce , właśnie z niej wyjechaliśmy , księżyc , widno. Nieźle.
Nie uwierzycie, w Suceawie od razu wpadam na 24 h wulkanizację, niestety opona podobno do wyrzucenia. Negocjuję naprawę ale Rumun nieugięty, tłumaczy mi że sie nie da . Mówię mu załóż dętkę. On że druty przetną . On po rumuńsku , ja po angielsku, jakoś dajemy radę . Mówię podłóż grubą łatę , on , że nie . Nie takie dziury Bułgarzy łatali a ta ledwo jak kciuk, a on nie. Co robić ? łapię taxi , może coś pomoże i uwaga !!! Chłopak świetnie mówi po angielsku, obdzwania sobie tylko znane miejsca , znajduje mi używaną oponkę za 100 lei ( 1 lei = 1 zł ). zawozi mnie swoją taksówką na drugą stronę miasta na szrot z oponami, zbija mi cenę ze 100 lei na 70 po czym odwozi z powrotem do wulkanizacji, po drodze opowiadając historię swojego życia i Suczawy. Pan wulkanizator, wyważa , montuje oponę , bierze 20 lei i po sprawie . Taksówkarz wziął za kurs w obie strony jakieś 20 lei . Dałem mu z zadowoleniem górką kolejne 20, nie mogąc wyjść ze zdumienia jak w takiej Rumuni, w niedzielę o pierwszej w nocy, w półtorej godziny załatwiłem całą sprawę na gotowo i to za takie śmieszne pieniądze. Żona nawet nie wysiadała z samochodu. Wszyscy mili, życzliwi, nie mogłem wyjść z podziwu. U nas to raczej byłoby nie do zrobienia. Z wolna ruszyliśmy w stronę Moldovenca . Pomału się rozwidniało . Dojechalismy do Guru Humorului jak już świtało . Nie było sensu gnać dalej, jak obok mieliśmy dwa wspaniałe klasztory.