Część 1 Serbia – Bośnia- Macedonia
No to ruszyliśmy. Na początek powoli do Piotrkowa ( roboty drogowe) .Dopiero zaczęliśmy a już czas ucieka . Na południe mamy być według planu w Belgradzie . Plan ambitny . 1200 km w 16 godzin . No zobaczymy. Dalej do Cieszyna , tam tankowanie i winietki . Znowu pech , o północy przerwa na zrobienie kasy , czekamy , tankowanie , zakup wienetek , znowu pół godziny w plecy. Wydaje się , że już teraz będzie z górki ale skąd . Zwykle jeździmy na Żlinę ale trzeba jechać normalną droga 70 km. Tym razem jedziemy przez Brno . Żeby było szybciej . Okazuje się jednak , że wspaniała dwupasmowa polska jezdnia nie jest połączona z autostradą z Ostrawy do Brna . Tłuczemy się czterdzieści km przez zwykłe miasteczka , no i jak to w Czechach i na Słowacji od razu atakuje nas POLICJA . Nie jesteśmy zaskoczeni, jeździmy tu od dziecka . Bratnie kraje a tylko czekają żeby nas ud….. Alkomat i jakoś poszło . Dojeżdżamy do autostrady . Dalej już gładko aż do Budapesztu. Budapeszt , sobota , 7 rano . Kierujemy się z jednej autostrady na drugą i wg planu od razu do Szegedu. Czas niezły , mocno nadrobiliśmy .Aż tu nagle korek , ludzie ale jaki !!! Po godzinie i kilku niespełna km dopychamy się do rozjazdu na Pecz , niby nie w naszym kierunku i po drugiej stronie Dunaju ale po pewnych modyfikacjach trasy wydaje nam się , że to dobry wybór . Uff. szczęście , że udało się opuścić tamto miejsce , nie wiem czy przez trzy godziny przebiłbym się na drugą stronę Dunaju . Wyjeżdżamy z miasta , a tu niespodzianka .Mamy starą mapę więc droga na niej zwyczajna , jechaliśmy nią częściowo w zeszłym roku . Nie uwierzycie – przed nami autostrada . Puściutka . Przez kilka kilkanaście kilometrów żadnego pojazdu i to w obie strony, poczułem się jak Kowalski w „ znikającym punkcie ” . Niestety bardzo żałuję , że tego nie udokumentowałem . Jak na prerii , pusta droga do horyzontu w obie strony. Niebywałe. Ale nie ! mam coś.
W związku z tym postanawiamy zmienić trasę i pojechać jeszcze dalej tą drogą co wiąże się ze zmianą przejścia granicznego i jazdą przez małe Serbskie wioski. Na granicy bez problemu , dwa , trzy samochody i już Serbia. Lubimy takie nieplanowane zmiany trasy, nareszcie widzimy inny świat od tego z autostrady. Małe, kolorowe wiejskie chatki, malutkie wioski i miasteczka. Maszyny rolnicze przedziwnych kształtów i samochody, których w Polsce praktycznie od 30 lat nie uświadczysz. Folklor i o to chodziło J Cieplutko, przyjemnie. O 13 tej jesteśmy w Belgradzie, czyli wszystko prawie zgodnie z planem.
Belgrad .
Zaczyna się przygnębiająco. Koszmarny widok dwóch bloków ( biur i urzędów ) zbombardowanych przez samoloty NATO w czasie ostatniego konfliktu z Serbami .
Wielkie domy z ogromnymi wyrwami po bombach zostawione w takim stanie ku przestrodze i pamięci, żeby pokazać światu jak obszedł się z Serbami w tamtym czasie. Nie przyjechaliśmy tu jednak oceniać racji stron, zniszczenia robią jednak wrażenie.
Zaczynamy spacerkiem na Plac Republiki. Idziemy główna ulicą tej części miasta, później deptakiem. Ładne kamienice po obydwu stronach ulicy.
Od czasu do czasu trafiamy na jakiś rarytas, a to skrzynka pocztowa, a to pokrywa kanału.
Dochodzimy do samego placu . Na nim fontanny, wokoło wokoło wystawy różnego rodzaju, pomniki , trochę zabytkowych drobiazgów.
Teraz przed nami ul. Skadarska. Prawdziwa perełka. To jedna z niewielu uliczek z takim klimatem w całej Europie .Ma duszę. Piękna, malutka, same kafejki i restauracyjki.
Jakby z innego świata. Kamieniczki, fontanny,
ludzie., bohema jakaś.
Malowane przestrzennie kamienice dające wrażenie innej perspektywy.
W sumie takie małe cudo, zaniedbana mocno jak wszystko w Belgradzie ale urocza.
Jest tylko kilka takich uliczek w Europie o czym informuje wskazujący do nich kierunki drogowskaz.
Np. Arbat , Grinzing, Montmartre, Plaka, Ilot Sacre w Brukseli, Debar Maalo w Skopie czy Bascarsija w Sarajewie. itp
Kierujemy się w kierunku Twierdzy. Ulica jak kiedyś warszawskie Aleje Ujazdowskie czy Waszyngtona ( o proszę ta też Georga ).
Po środku jezdnia, po bokach tory tramwajowe każdy w swoją stronę, stare poszarzałe kamieniczki i ogromne platany dające cień całej ulicy.
Tory i tramwaj wyglądają jakby miały ze sto lat. Aż dziw bierze , że to jeździ i się nie wykolei .
Inny świat, ma to jednak swój urok.
Nagle , no nie , wspaniała mała restauracyjka, w niej piwo i różnego rodzaju przekąski. Rzucam się wręcz na Kebab Sarajewski, lepiniję , pychota. W zwykłej Picie dziesięć pysznych, cieplutkich kiełbasek z mielonego mięsa. Tego mi było trzeba.
Dochodzimy piechotką do Twierdzy, jak nic dwa kilometry, a tu proszę …. ul . Kościuszki . Miło.
Wchodzimy na wzgórze położone w miejscu gdzie Sawa wpada do Dunaju. Po prawej Wesołe Miasteczko, przed nami brama do wielkiej twierdzy o bardzo solidnych murach.
Do tego fantastyczny widok na cały Belgrad.
W środku serbskie wesele i piękna pani w ludowym stroju .
Pomału wracamy, robię się coraz bardziej nerwowy
…ale jest, proszę i to wyjątkowej urody .
Przed nami jeszcze Smeredowo więc trzeba się zbierać. Wracamy starym tramwajem, trzęsie się, skrzypi ale jakoś nie wypada z szyn. Fajne przeżycie. Znów widzimy zbombardowane budynki. Przygnębiający widok.
Jedziemy dalej, po godzinie, już po zachodzie wpadamy do Smeredowa. Szukamy twierdzy, ponoć największa w Europie. Nagle jest. Faktycznie ogromna.
Nad samym Dunajem szkoda, że słońca już nie widać, było na pewno pięknie. Po drugiej stronie rzeki Rumunia. Podzamcze zmienione na park, jedni spacerują inni biegają. Jest też sam zamek, idziemy.
A tu niespodzianka, tylko do 20,00 a jest pięć po. Uprosiłem gościa, przekonując, że jechałem tu 1300 km a on mi tu zamyka. Machnął ręką i weszliśmy. Schody, baszty, mury, wszystko lekko podświetlone, wspinamy się na wszystko już niemal po ciemku, normalnie wakacje z duchami 🙂
Pospacerowaliśmy jeszcze nad Dunajem i wokół zamku … i do Golubaca
Teraz w planie kolejna twierdza nad Dunajem . Ale najpierw trzeba gdzieś przespać .Znajdujemy Hotel (okazuje się jedyny w tym miasteczku ) za trzydzieści kilka € . Nie ma co się zastanawiać, jesteśmy bardzo zmęczeni. Zajrzeliśmy do pokoju, do łazienki i w śmiech. Przywitał nas nas taki „ wczesny gierek” jak już kiedyś w Czarnogórze. Do tego spania zero, balkon na stronę parku a w nim same knajpy i młodzież bawiąca się głośnio do rana. Tragedia. Ale po przejechaniu 1400 km i chodzenia cały dzień po Belgradzie a później Smeredowie było nam już wszystko jedno Dobranoc.
Rano pogoda piękna . jak to na południu Po kilku dniach zorientowaliśmy się, że nocleg był ze śniadaniem ale nie żałowaliśmy tego niedopatrzenia.
.Na dziś zamek w Golubacu , Manasija i dalej na południe do Skopie .
Najpierw jednak rzut oka na trasę rowerową wzdłuż serbskiego odcinka Dunaju 650 km !!!. Korci nas już dłuższy czas rejs wycieczkowym statkiem i rowerami wzdłuż całego Dunaju . Z Niemiec aż do Bułgarii i z powrotem . Przez całą trasę są doskonałe ścieżki rowerowe wzdłuż rzeki i można część trasy pokonywać statkiem a część wg uznania na rowerach . Do tego aż 5 stolic , 7 krajów i cała masa innych miast i ciekawostek po drodze
i to czymś takim jak na zdjęciach poniżej ale to temat na osobny wyjazd.
Może nie do końca wypoczęci ale przynajmniej umyci i w świeżych ciuchach ruszamy do zamku.
Nie wiemy gdzie jest więc dalej jedziemy drogą wzdłuż Dunaju i nagle .
Rewelacja. Droga przechodzi przez środek zamku na drugą stronę. Sam zamek pusty, położony na skalistym urwisku, schodzący aż do wody. Mury strome . Imponujący .
No i te autokary przeciskające się na drugą stronę . Ciekawe miejsce .
Spędzamy tu godzinkę, mały spacer po murach , trochę zdjęć i kierujemy się w stronę Manasiji.
Po drodze zakupy u naszych południowych braci . Arbuzy prosto z pola , marzenie.
Dalej strumień, obok źródełko ,a w nim woda prosto z gór.
Ten uśmiechnięty Serb nabierał całe skrzynki tej wody i … ???
Jeszcze kawałek i niespodzianka. Zupełnie nieznany Monastyr. Tuman czy jakoś tak.
W środku msza , w końcu jest niedziela , zaglądamy , stawiamy świeczki jak inni.
Kupujemy „ wino za serce ” ,
robię fotkę i w drogę,
Droga raz lepsza , raz gorsza , jak zawsze:)
Po drodze mijamy stare wioski i unikalny cmentarz.
Dalej boisko z trybuną krytą , otwartą i miejscami dla miejscowych VIP’ów.
Manasija.
Niesamowita. Ukryta w lesie
Mury jak w największych zamczyskach.
Baszty ogromne .
Poza tym schludnie , czyściutko, spokojnie. W środku monastyr , krużganki , kręcące się siostry i tyle.
Żadnej zabudowy , pewnie kiedyś była ale i tak w środku niewiele miejsca dla mieszkańców czy obrońców. Kompletnie tego nie rozumiem. Co się okazuje . W Monasiji musiała przez lata przetrwać kultura słowiańska opierając się najazdowi tureckiemu .
Dookoła wszystko ogromne .
Robi wrażenie
Ruszamy do Skopie.
Mijamy kolejne wioski i ich mieszkańców.
Po krótkich konsultacjach dochodzimy jednak do wniosku , że dołożenie czterystu kilometrów nas nie zbawi , i decydujemy się na wyprawę do Mokrej Góry, do Sargańskiej Ósemki .
Przejechaliśmy koło niej trzy lata temu dwa razy po ciemku we mgle jadąc z Bułgarii do Chorwacji i z powrotem . Za jednym i drugim razem w nocy nie mając zielonego pojęcia , że mijamy ją w odległości „ góra ” 50 m. Korcą mnie jeszcze dziwne , dzikie tunele , przez które z niemałym strachem również nocą wtedy przejechaliśmy. Ale to już wszystko w Bośni , za Visegradem. Po drodze mamy jeszcze zaplanowana wizytę w Monastyrze Studenica. Skręcamy z drogi do mokrej góry i ….
Pakujemy się prosto na nieznany nam Monastyr Żica , podobno najsłynniejszy , święte miejsce Serbów.
Położony na wielkiej polanie .
Mamy szczęście obok Monastyru festiwal ludowy. Dzieci i w ludowych strojach tańczą , śpiewają aż miło popatrzeć.
Zwiedzamy świątynię , wiekowa skrzynkę na listy 1863 i jedziemy dalej .
Odbijamy jakies 50 km od naszej trasy no ale jak już tu jesteśmy to grzech nie zobaczyć Monastyru Studenica .
Po drodze mijam jeszcze zamek
i dojeżdżam do Studenicy. Znaki kierują w lewo , tak też jadę . Po jakichś dziesięciu km wspinania się pyłowo kamienną droga do góry, prawie na szczyt czuję zwątpienie . Droga ostro w góre do nikąd.
Na szczęście z góry jedzie małe stare YUGO . Zatrzymuję je i pytam o drogę . Mówią , że nie tędy, że to droga do na szczyt w sam środek Parku Krajobrazowego „ Golija ”, żebym jechał za nimi.
Dopiero teraz trochę spokojniejsi podziwiamy krajobraz dookoła.
Zwożą mnie do tego samego znaku i każą jechać sto metrów w prawo i już, tak po prostu przed nami brama. Ręce opadają. Zapomniałem , że w Serbii nie istnieje coś takiego jak rzetelne oznakowanie dróg.
W klasztorze jesteśmy my i jakaś para . Rozmawiają z mnichem. Nie chcąc im przeszkadzać czekamy aż skończą, sami w tym czasie wchodzimy do środka monastyru. Monastyr w remoncie ale nadal widać piękne freski. Pytamy mnicha o historię klasztoru . Odpowiada na pytania na koniec mówiąc , że tamci to też Polacy .
No proszę pierwsi od wyjazdu. Fajni młodzi ludzie , śpią dzisiaj u mnichów
a w ogóle to przyjechali pociągiem na festiwal instrumentów dętych i orkiestr w Gucia. Tez mieliśmy go w planach ale właśnie się tego dnia skończył .
Zwiedzamy monastyr, wychodzimy a przy bramie samochód z …Warszawy . No ładnie . trzy pary w klasztorze i sami Polacy. Wracamy do Kraliewa i jedziemy do Użic . Pamiętam , że jest tam wielki zamek na skale , świetnie widoczny z drogi . Niestety kolejny raz zobaczymy go po ciemku za to świetnie oświetlony . Po jakimś czasie meldujemy się po ciemku w Mokrej Górze.
Bez kombinowania zasuwamy do kolejowego hotelu na miejscowej zabytkowej stacyjce.
O dziwo cena przystępna – nie ma tragedii , klimat jak w parowozowni, zapach smaru czy oliwy. W sumie bardzo , ładnie , czyściutko i stylowo .Podoba nam się . Robię kilka nocnych fotek i spać .
Rano stwierdzamy, że to ładne miejsce i po śniadanku pakujemy się w kolejkę
Wąskotorowa, tunele , góry , wyżej i wyżej kreci się w kółko. Wagoniki zabytkowe . W dole serpentyny torów, przepaście. Piękne widoki , no i tunel za tunelem .
Wydają mi się dziwnie znajome. Coś mi chodzi po głowie. Takie wąskie , ręcznie wykuwane lub jakąś starą techniką , każdy z innym kolejnym numerem na tabliczce i podaną długością . Później okaże się to bardzo istotne.
Tu też kręcono film Kusturicy Zivit je Lep ( Życie cudem jest ) Peugeocik jakby znajomy J
jest całe miasteczko filmowe tzw. Drevengrad ale darowaliśmy sobie po wysłuchaniu opinii Polaków spotkanych w Studenicy.
Po trzech godzinach wspaniałej podróży wracamy na nasza stacyjkę . Warto było pchać się te dwieście kilometrów.
Naciskam dalej , chcę koniecznie pojechać do Bośni, zobaczyć w dzień wspaniały kamienny most na Drinie, jej przełom przez góry i spróbować odnaleźć tunele przez które przejechaliśmy w nocy trzy lata temu. Po chwili jesteśmy w Visegradzie .
Wreszcie w dzień i tym razem od strony starego miasta Kamienny most Sułtan Pasza wybudował pięćset lat temu i chwała mu bo bardzo ładny. Przechadzamy się z jednej strony na drugą . Woda w Drinie ładnie zielona.
Ruszamy , teraz jeszcze ze trzydzieści km wzdłuż bardzo znanego malowniczego przełomu Driny, przez dwadzieścia może więcej tuneli o nieprawdopodobnych długościach.
Widzimy pierwsze oznaki suszy , pierwsze pożary . Płonie całe wzgórze . Dojeżdżamy do Gorażde i zaczynamy szukać .
Nie będzie łatwo , pamiętam , że jechaliśmy wg mapy czerwoną droga a później żółtą .Ni z tego ni z owego znaleźliśmy się nagle na typowo polnej drodze, z wyjeżdżonymi dwoma pasami po kołach, tyle, że w górach. Po lewej stronie góra metr od samochodu , metr z drugiej strony przepaść nie wiadomej głębokości , słychać gdzieś w dole strumień lub rzekę . Masakra . Ciemno , żadnej możliwości zawrócenia. Masakra . Zakładając , że każda droga dokądś prowadzi posuwaliśmy się wolniutko do przodu. Po jakimś czasie pojawił się pierwszy tunel . Mały , niski , ciemny , końca nie widać , jak nora . Aż strach było do środka wjechać . Co było robić ? Jechaliśmy dalej , po minięciu kilkunastu takich tuneli zrobiło się pozornie trochę szerzej. Zatrzymaliśmy się w wiadomym celu. Nagle z naprzeciwka światła. No , pięknie, samochód terenowy czterech chłopa. Jak nic, ograbią, zabiją , samochód zabiorą i nikt nas tu nigdy nie znajdzie. Macham do nich i pytam dzielnie dokąd prowadzi ta droga , a oni , że wszystko ok. , że do Gorażde i żebyśmy śmiało jechali. Pomyślałem , że bardzo to śmieszne .Szczególnie to „ śmiało ”. Maździa jak zwykle robiła za Jeepa ale nigdy nam nie zrobiła żadnego numeru w nawet najbardziej nieprawdopodobnych miejscach i okolicznościach. Tym razem też dzielnie dojechała do odległego asfaltu . Tak było trzy lata temu. Tak to zapamiętaliśmy .
A teraz . Szukaliśmy tej drogi po krzakach i różnych ostępach z drugiej strony wjazdu. Bez skutku . Wjechałem nawet na taką wąska piaskowa drogę , nachyloną w takim stopniu, że pogodziłem juz się z tym , że na pewno tam zostaniemy albo zsuniemy się po prostu w dół .
Po chwili paniki i przejechaniu niemalże w pionie 🙂 kilkuset metrów udało mi się jednak zawrócić. Zjazd był takim samym koszmarem jak wjazd , z tym że nabierało się od razu szacunku dla Maździ. Fotkę zrobiłem dopiero na równym.
Wróciliśmy do Gorażde . Uff. Stacja benzynowa .Nie daję za wygraną , pytam Bośniaka o tunele a on bez ceregeli pokazuje mi , którędy mam pojechać . Jakie to proste W prawo , jeszcze raz w prawo i prosto . Mówi , że to daleko ale wszystko ok Jabłkowe Sielo i tyle.
Dobra , jedziemy. Droga , coś w rodzaju asfaltu ale takiego mocno rozwalonego przez mrozy i susze, pnie się ostro do góry . Po kilku kilometrach zaczynają się wątpliwości ale dalej pchamy się do góry . Po kilkunastu kilometrach wspinaczki widzimy Gorażde . To duże w sumie miasto wygląda jak mała wioska daleko w dole.
Na około o dziwo dużo jakichś opuszczonych domków letniskowych. Rosną przysuszone winogrona ale dookoła żywej duszy.
Po osiemnastym kilometrze widzę przydrożne źródełko .Zatrzymuję się . Jesteśmy prawie na szczycie , widoki cudo cała Bośnia przed nami. W życiu nie było tu na pewno żadnego turysty z Polski.
Z nieba spada nam jakiś miejscowy jeep, gość przyjechał po wodę . Pytamy o tunele . Mówi , że owszem jest droga w prawo ale nie asfalt ( tez mi nowina ) . Że będzie ciężko . Myślę sobie, zrobiłem to w nocy , zrobię i w dzień . Po ujechaniu trzystu metrów widzimy jednak znak . JABŁKOWE SIOŁO 3km . Jedziemy . Po drodze jakiś rozjazd , znak Sarajewo 60 km no to już coś , w razie czego jakaś cywilizacja. ( szkoda mi się zrobiło, jeszcze tylko Mostar i Adriatyk przed nami ) Jedziemy jednak do tego Jablka . Po trzech kilometrach schronisko . No ale nie tego szukaliśmy , widoczki cudo ale droga przez nasze tunele szła po równym w dolinach a nie po wysokich szczytach. Jedziemy dalej. Po kilometrze droga coraz gorsza . jest tu trochę ludzi , chodzą po jakimś wąwozie . Lituje się nad Maździą – wracamy.
Skręcam na Sarajewo i po kilometrze niespodzianka . Nie sądziliśmy , że w Bośni są ośrodki sportów zimowych a tu cały kompleks . wyciągi itd. W oddali wielka hala , skręcamy.
O dziwo odkryliśmy rozlewnię wody źródlanej. Żadna specjalna technologia. Zwykła woda , zwykłe plastykowe butelki i gotowe. Jest kierownik , jak się okaże kluczowy człowiek na tym etapie wycieczki . Pytamy go o nasze tunele. Kręci głowa , mówi , że można prosto ale , że chyba nie przejedziemy, zaleca jechać na Sarajewo i po kilkunastu kilometrach w prawo . Wydaje mi się , że już mniej, więcej wiem gdzie jestem , tak intuicyjnie.
Już czuję , że teraz to sam bym to znalazł, jestem teraz od drugiej strony naszej tajnej drogi. Po kilkunastu kilometrach poznaję już miejscowość, mostek , cmentarz , daję w prawo . Asfaltówka marzenie , pomalowana jak nie w Bośni ale …nie dałem się zmylić , widziałem , że się zaraz skończy . Tak tez się stało .
Głęboki oddech i jedziemy . Sto metrów , dwieście , kilometr. Niemożliwe żebym tędy przejechał w nocy . Patrzymy, rachityczny metalowo drewniany mostek nad przepaścią . Cud , że wytrzymał . Z jednej strony ściana z drugiej przepaść . No pięknie . Jak ja to przejechałem w nocy ? Chyba tylko dlatego , że nie widziałem co jest dookoła mnie. Powoli posuwamy się dalej . Nagle jest !!!!! Jest pierwszy tunel . No , o to chodziło, drugi , trzeci.
Później kolejne , te długie, zakręcone wręcz straszne . Ciemno , głucho , woda kapie. Czujemy się jak grotołazi. Ciekawie ale trochę strasznie. Wjedziesz , a nie wiadomo co dalej , w razie czego jak się wycofać ?
Droga nadal jak po wozie konnym. Tunele mają jednak coś co daje mi pewną satysfakcję. Tabliczki z numerami jak Sargańska w Serbii .Tylko numery 109, 110, 111 itd.
Sprawdziły się moje wcześniejsze przewidywania, że tędy szła kolejka z Belgradu, przez Visegrad , Sarajewo do Dubrownika. Do Visegradu nadal zresztą działająca , jednak tu zapomniana . Szyn od lat nie ma, tunele zostały , droga zarosła , zdziczała, do tego miny, niebezpiecznie. W sumie piękna, widowiskowa trasa ale na pieszy spacer, a nie nocne przejażdżki normalnym samochodem.
Ale to nie koniec atrakcji. Zatrzymuję się na chwilę , rozglądamy się i jesteśmy w szoku . Wysiadałem tu trzy lata temu za potrzebą, w nocy. A tu co kawałek na krzakach i okolicznych drzewach tak z metr od samochodu wiszą sobie tabliczki i tak co kilkadziesiąt metrów . Ludzie – cud , że żyję . Powiem Wam , wielkie przeżycie .
Najgorsze jest to, że tego zabójczego złomu nikt zapewne przez lata nie uprzątnie .
Jedziemy dalej , znowu tunele, znowu miny , później po lewej kilkudziesięciometrowa przepaść w niej rzeczka nad nią stary metalowy spory mostek. Zatrzymujemy się rzucić okiem. Daleko w dole słychać tłuczenie młotków i męskie głosy , widać jaskinię ale ludzi nie, pewnie wykuwają sobie spanie.
No dosyć mamy tych atrakcji wyjeżdżam na asfalt i kieruję się w stronę Driny . Po drodze miga mi kilkakrotnie tunel z torami i tabliczka , wiec jednak kolejka idzie dalej tylko już inna drogą . Wracamy wzdłuż Driny. Jestem zadowolony . Od trzech lat kombinowałem jak znaleźć się tu po raz kolejny, żeby przekonać się w co się wtedy, w nocy wpakowaliśmy. Spełniło się. Wracamy do Serbii . Znów po ciemku mijam Sargańska, zamek w Użicach i lecimy do autostrady, tak lekko 200 km J. Autostrada , przede mną Niś , po godzinie granica .
Przed świtem mijam Skopie, na niebie piękna Wenus.
Dojeżdżam do Matki. Jest czwarta , może później. Śpimy w samochodzie. W końcu zaraz idziemy w kanion.
Dalej część 2 Macedonia do Grecji