Część 17
Grecja > Węgry – Budapeszt
Dojedziemy do Macedonii ?
Mruknąłem śpij.
Bez zatrzymywania się dojeżdżam do granicy ruch spory , znowu brama do Unii , mam pewne obawy o zawartość naszego bagażnika i zielicho. Podobno Macedończycy i Serbowie trzepią wszystkich na granicy jak za komuny. Zielsko przykryte niechlujnie po wierzchu, okienka z tyłu uchylone tak, żeby wszystko było widać ale żeby nie było zbędnego grzebania. Lata praktyki , zawodowstwo .
Granica Grecji i Macedonii . Podjeżdżamy . No i trzepią ….. ale nie nas tylko Osmanów. Luzik . Nie było problemu, cigarety – no , alkohol – no , otwieram bagażnik i tyle. To samo Macedończycy. Uff !
Przez Macedonię śmigam chyba w niecałe dwie godziny mimo informacji o szalonych fotoradarach i drakońskich karach , no i o ograniczeniu do 80 km / h .
Teraz granica Macedonii i Serbii. Trzepią , trudno, zobaczymy. Patrzę co robi celnik . Co prawda trzepie głównie swoich i tych wszystkich niemieckich i austriackich mudżahedinów z całymi rodzinami w wypchanych po brzegi różnymi szmatami busach ale przypękałem nieco bo kontrabandy aż nadto . Wina do oporu , zielicho zabronione. Nichtoluludo na boku przykryte niechlujnie jakimś ręcznikiem. Pół tony ceglanych garów. Szkoda gadać . Ale nie takie i nie w takich czasach przejścia się przekraczało , że o innym towarze nie wspomnę. Profilaktycznie uchylam przyciemnione tylne okna ale tylko na tyle , żeby można było spokojnie zajrzeć czy kogoś nie ma i zobaczyć co w środku ale żeby już łap nie pakować do środka.
Podjeżdżam. Tradycyjnie sam atakuję gościa , sam otwieram wszystko, mówię do gościa, że od wczoraj non-stop jadę, tak też zresztą wyglądam , żona śpi. Lecę otwierać bagażnik . Gość pyta czy Polska, czy mam Brandy ?
Odpowiadam że mam jedną , swoja napoczętą , uśmiecha się , rzuca okiem na graty z tyłu. Pyta czy mam fajki , odpowiadam , że nie palę , uśmiecha się … . Niechlujnie od niechcenia zasalutował i już byliśmy w Serbii.
No. Gładko poszło . Ale o co chodzi , te moje kilkanaście butelek wina i kilka Ouzo to pryszczyk przy tym czego tu szukają . Polaków mają w nosie, wiedzą , że jeździmy tędy z Grecji praktycznie się u nich nie zatrzymując.
W zasadzie bez bólu , no może biorąc pod uwagę godzinny korek przy końcu autostrady na bramkach w Belgradzie przez Novi Sad dojeżdżamy do Suboticy . Jeszcze kilkanaście kilometrów i będziemy w Segedzie. Budzi się żona. Cholera korek do granicy na 2 km , jak zwykle. Nie ma odwrotu.
Żadnej możliwości zawrotki . Po prawej i lewej świeżo ułożony asfalt , jeszcze nie obrobiony , bez krawężnika . Uskok 30-40 cm . Nie ma mowy , zawisnę. Nie ma odwrotu . Kawałek dalej jakieś małe cygańskie gnojki podkładają pod te uskoki takie skośne plastykowe podjazdy i za parę € proponują przejazd na drugą stronę . Cwaniaczki ale sprytnie się tu urządzili. Nie ryzykowałem , po drugiej stronie jeździł od czasu do czasu radiowóz i tylko czekał na takich śmiałków.
Po godzince powolnego posuwania się wreszcie udaje mi się zjechać z drogi , zawrócić . Tak naprawdę skręciłem w ostatniej chwili bo do granicy jeszcze 900 metrów a już ułożone betonowe bariery Pojechaliśmy przez Suboticę na stare, mało uczęszczane przejście Tompa.
Owszem było tam kilkanaście może ze 25 samochodów ale generalnie luz. Można powiedzieć , że pusto . Patrzę jak kontrola bo to początek Unii , cholera ostro trzepią . Celnik wszystkim nakazuje otwierać maskę, bagażnik i zagląda głęboko. No to leżymy.
Wychodzę ochoczo . Maseczka do góry ? Proszę . Skąd jedziecie ? Grecja . Koniak masz ? Kiedy wyjechaliście ? Wczoraj wieczorem . Niezły czas , do Polski jeszcze daleko. Ano.
Odpowiadam znów to samo , że mam jedną , swoją napoczętą , uśmiecha się ale każe jeszcze otworzyć bagażnik , rzuca okiem . Pyta czy mam fajki , odpowiadam , że nie palę , uśmiecha się … i .. i już Węgry J
Byliśmy już bardzo zmęczeni . Dzień w Meteorach . Cała noc jazdy – 1100 km . Wystarczy . Jadę bez pospiechu do Kiskunhalas jakieś 30 km. Tam wyczailiśmy jakieś jeziorka w oddalonym z 1,5 km od głównej drogi parku. Trzeba było się gdzieś umyć , odpocząć , odświeżyć , zjeść śniadanie ale przede wszystkim ratować roślinki. Ładny duży park , jakieś dacze , tuż za nim całkiem spore , mocno zrośnięte , płytkie jeziorka.
Wysiadłem z wozu , zrobiłem kilka kroków w stronę wody a tu jak nie chlupnie. Jeden wielki plusk , jak by ktoś kłodę wrzucił do wody. W jednym momencie , całkiem jednocześnie skoczyło do wody ja wiem 100-200 dużych żab . Aż się przestraszyłem. Plaga jakaś ? Podszedłem do brzegu , tam płasko , piasczyście i trochę zielicha . Takie tam rogatki i moczarki . Pod nimi aż gęsto. Rozebrałem się i do wody , nie właziłem daleko tak tylko żeby się ogarnąć. Żaby w wodzie , woda w kolorze Coca –Coli ale czysta . W tych warunkach jeśli chodzi o żonę o kąpieli nie mogło być żadnej mowy 🙂 Wcale jej się nie dziwię . Sam czułem się jak Indiana Jones między wężami. Posadziłem dupsko w wodzie , posiedziałem trochę , patrząc jak pojawiają sie pomału na powierzchni setki par oczu. Ochlapałem się trochę , mycie z grubsza i po balu.
Roślinki w całkiem niezłym stanie ale mimo wszystko wszystkie na jakiś czas do wody. Żaby dalej skaczą jak głupie.
Iwonka rozstawiła bufecik i zrobiła pyszne śniadanko z gorąca herbatką . mieliśmy mały piknik nad jeziorkiem , zjedliśmy , poleżałem z pół godziny i w miarę odświeżeni ruszyliśmy dalej . Nie pchaliśmy się już na autostradę tylko daliśmy nad Dunaj ( Dunaujvarosz), tam go przeskoczyliśmy i oglądając z samochodu miasto ruszyliśmy na północ .
DUNAJVAROSZ
Po godzince bez pośpiechu od zachodu wjechaliśmy do Budapesztu.
BUDAPESZT
Parkujemy jak zwykle na nabrzeżu. Tu zawsze jest miejsce , samochód na oku , wszystko widać i wszędzie blisko . Zaczynamy od zakupu biletów w pobliskiej kasie Żeglugi Rzecznej .
Czyli na coroczny rejsik obowiązkowy ruszymy o na 20.00 .
Mamy mnóstwo czasu na spacery po mieście , idziemy na Plac Vorosmarty’ego ( o nim w dalszej części ).
Stąd powoli w stronę Parlamentu ( wygląda jak zwykle świetnie )
i z powrotem Promenadą do Mostu Łańcuchowego. .
Po przeciwnej stronie rzeki zamkowe wzgórze a na nim kościół Św. Marcina , który uparcie nazywamy katedrą.
Wracamy wzdłuż bulwaru . Przy Moście Łańcuchowym na Placu Roosevelta , zielony skwer i budynek … nigdy nie pamiętam co to jest .
Wzdłuż torów tramwajowych ułożonych na ażurowej konstrukcji dochodzimy do małego pomnika .
To Piotruś Pan.
Rzut oka na drugą stronę na Zamek
i górę Gellerta wraz z Mostem Elżbiety .
Na tę stronę , pod Słońce zdjęcia zupełnie nieudane , ciemne . Trudno .
Patrzymy trochę na śmigające żółte tramwaje po czym wracamy na główny plac .
Później deptakiem ( tym fragmentem VAC która jest długa na X ? km ale zasuwa przez to centrum aż do ulicy Rakoczego . Przeglądamy z grubsza sklepy po czym wracamy Plac. Czasu jeszcze dużo . W sam raz na obiad. Siadamy w jednej z głównych restauracji . Na wybiegu eleganckiej …… cukierni tzw. Gerbeaud połączonej z restauracją o wspaniałych piwnicach ( opis w Węgry 2012 ).
Obiadek super . Po kilku tygodniach południowego żarcia wreszcie normalne papu. Gulasz z ziemniaczkami i małe piwko . W końcu chyba zasłużyłem sobie na nie , robiąc niemalże na raz 1 500 km .
Piwko dobre , zimne , nawet Iwonka wzięła łyczka. Dobrze mi . Pojadłem .
Już prawie ciemno , krótki obchód oświetlonego placu i czas na nabrzeże.
Idąc w stronę Dunaju jakieś 150 metrów dochodzi się do Vigado . To Budapest Opera House .
Przed nią przy torach tramwajowych przy zejściu z bulwaru siedzi sobie mała figurka Piotrusia Pana . Nie widziałem osób nie robiących sobie zdjęcia z Piotrusiem . Też fajne miejsce .
Jeszcze tylko przejście pod żelazna konstrukcją po której z hukiem przejeżdżają tramwaje i jesteśmy na Bulwarze.
Przed nami ładny budyneczek kasy .
Wychodzimy na promenadę , mijamy Piotrusia Pana , teraz po schodkach pod pędzącym po metalowej konstrukcji tramwajem i już na przystani.
Jeszcze trzeba poczekać . Spokojnie podziwiamy Budę . Budynki już oświetlone .
Uwielbiamy to miasto , jesteśmy tu co roku , nawet po dwa , trzy razy, Najważniejszy jest Dunaj , doskonale wykorzystano tu jego możliwości . Większość najważniejszych i najładniejszych budowli wybudowano własnie po obydwu jego brzegach .
Pakujemy się na statek .
Rejs jest tylko wtedy ważny , jak jest wieczorem !!! Wtedy Budapeszt wywiera na widzach największe wrażenie. Przynajmniej na nas. Nasz rejs stateczkiem po Dunaju to już tradycja , nie nudzi się i zawsze zostaje na nowo w pamięci.
To jedno z naszych ulubionych miast, równie piękne w dzień jak i w nocy.
Z jednej strony parlament z drugiej Zamkowe Wzgórze , na nim Baszta Rybacka ze swoimi arkadami, kościół Św. Macieja , zamek, nad głową mosty jakich mało na świecie.
Z tyłu górująca nad miastem Góra Gellerta ze Satuą Wolności i cytadelą .
Wszystko pięknie oświetlone do samego rana. Na Dunaju ruch jak na skrzyżowaniu, statki małe, duże, wodoloty, motorówki. W tę i z powrotem , na okrągło. Piękna sprawa.
Ruszamy z przystani
po lewej na Zamkowym Wzgórzu oczywiście – Zamek 🙂 za nim widać jeszcze oddalający się dzień .
Zamek Królewski
Zamek Królewski w Budapeszcie zaliczany jest przez wszystkie przewodniki świata do drugiej, po Parlamencie, najbardziej reprezentacyjnej budowli Węgier. I nie ma w tym wcale przesady – rozległa, i majestatyczna bryła Pałacu zajmuje cały południowy kraniec Wzgórza Zamkowego, usytuowanego centralnie w sercu miasta. Ogrom budowli i jego wyraźny, barokowy rys odzwierciedla splendor i przepych, jaki charakteryzował wszystkie oficjalne siedziby cesarskie Habsburgów, a wcześniej – najwybitniejszych władców Węgier. Jego wnętrza nie zostały zrekonstruowane po II wojnie światowej i mieszczą współczesne instytucje publiczne i muzealne, lecz zewnętrzne oblicze zamku oddziałuje na wyobraźnię i nie pozostawia miejsca na żadne wątpliwości, że była to jedna z najpiękniejszych i najwspanialszych rezydencji królewskich w Europie.
Teraz jedna z najważniejszych atrakcji węgierskiej stolicy – Most Łańcuchowy .
Uważany za najpiękniejszy nad całym Dunajem . Obok Parlamentu i Zamku najbardziej rozpoznawalny symbol Budapesztu.
Był pierwszym stałym połączeniem pomiędzy Budą i Pesztem. powstał w latach 1839-1849
Jego projektantem był anglik William Clark, a wykonawcą Adam Clark ale to nie rodzina .
Zawieszenie mostu o długości 380 metrów na dwóch uformowanych na kształt łuków triumfalnych pilarach rzecznych było wówczas wielkim sukcesem techniki.
Te dwie wieże podtrzymują łańcuchy mostu — od których otrzymał on swą nazwę.
Za mostem po lewej Katedra jak nazywamy kościół Św. Marcina i arkady , czyli Basztę Rybacką.
Z poziomu wody przytłacza jednak to wszystko najważniejszy , niesamowity , cudownie podświetlony budynek Parlamentu po przeciwnej stronie.
Jego budowa trwała od 1885 do 1904 roku, jednak pierwsze posiedzenie odbyło się już w 1896 roku, podczas hucznie obchodzonej rocznicy 1000-lecia Węgier.
Przy jego wznoszeniu pracowało ponad 1000 osób, zużyto 40 kilogramów złota i ponad 40 milionów cegieł.
======
Dopływamy do mostu Małgorzaty . Po ciemaku to nic wielkiego za to w dzień wygląda fajnie , taki złoty z rzeźbami na pilarach. Statek zawraca . płyniemy w dół rzeki .
Parlament jak marzenie
Budynek ma imponujące rozmiary: powierzchnia użytkowa wynosi 17.000 m 2, długość – 168 m , szerokość – 118 m , a wysokość kopuły – 96 m . Wewnątrz znajduje się blisko 700 pomieszczeń, które oprócz sali obrad mieszczą również siedziby prawie wszystkich instytucji rządowych i wielu ministerstw.
W Parlamencie przechowywane są insygnia władzy królewskiej pierwszego króla węgierskiego, św. Stefana, uznawane przez Węgrów za prawdziwą narodową relikwię. Można zwiedzać go od środka ale tylko poza sesjami parlamentarnymi . Nam się jednak jeszcze nigdy to nie udało , może za mało mieliśmy determinacji.
Po przeciwnej stronie Baszta , kościół i ładny sierp Księżyca.
Zbliżamy się pomału do Mostu Łańcuchowego , za nim na wzgórzu wielka oświetlona bryła zamku.
Przepływamy pod spodem , nie ma co jest wspaniały.
Teraz przed nami przepiękny Most Elżbiety czyli Sisi. Przez jego pylony widać oświetlony pomnik Gellerta.
Most Elżbiety
Patronką jego jest Sisi , słynna żona cesarza Franciszka Józefa . Królowa węgierska , ulubienica Węgrów i pierwsza dama Ausro – Węgier , których była inicjatorką .
Most przerzucony jest przez Dunaj od góry Gellerta do placu 15 Marca gdzie stoi Śródmiejski Kościół Parafialny.
Powstał na przełomie XIX i XX w. Od strony Pesztu ciasno wciśnięty miedzy budynki tak , że ruch po ulicy Rákóczi odbywa się o kilka centymetrów od ścian kościoła.
Zbudowano go w latach 1897–1903 i wtedy był najdłuższym mostem wiszącym na świecie.
W 1945-ym Niemcy wysadzili go w powietrze. W dzisiejszej formie został zbudowany w 1963 r.
Po stronie Pesztu bardzo trzeba było uważać, aby nie uszkodzić kościoła Plebanii Śródmiejskiej, gdyż ruch po ulicy Rákóczi odbywa się o kilka centymetrów od ścian kościoła.
Płyniemy dalej , widoczki ho , ho refleksy na wodzie pod mostem Elżbiety – pięknota
po prawej wielka góra Gellerta , na jej szczycie oświetlona statua wolności i fragment cytadeli w tle.
Teraz specjalna gratka , Wspaniały zielony Most Wolności .
Pierwotnie nosił imię Franciszka Józefa , czyli męża Sisi. Niestety nazwa została zmieniona.
Wybudowany w latach 1894–1899 , był trzecią przeprawą przez Dunaj. Nazwę Most Wolności otrzymał po odbudowie.
W czasie II wojny światowej wysadzono w powietrze i trzeba go było zbudować od nowa. Obecny most jest kopią zniszczonego. Zachowano jednak wszystkie dawne elementy dekoracyjne .
Wygląda wspaniale , zupełnie niepodobny do innych . zielony , stalowy . Wszystko zdobione , stare latarnie , herby . Na szczytach łuków posągi legendarnych węgierskich ptaków – turulów ( turuli ? ). Na bramach pilarów herby królewskie.
Od razu za mostem Hotel Gellerta .
Tuż za nim Uniwersytet Technologii i Ekonomii.
Przepływamy pod mostem Petofiego , taki zwykły dla samochodów i ciężarówek , nic szczególnego. Most jak most. szary i ciemny , taki komunistyczny .
Teraz na lewym nabrzeżu super nowoczesna dzielnica Budapesztu. Domy ze szkła wszystko pięknie oświetlone.
Na lewym brzegu Teatr Narodowy . Zupełnie nowy budynek .
Zaraz za nim ultra nowoczesny budynek Pałacu Sztuk z halą koncertową Beli Bartoka.
Jeszcze kawałek i zbliżamy sięe do mostu Rakoczych inaczej zwanym Lagymanyosi .
To najdalej na południe wysunięty most w Budapeszcie Znajduje się w najnowszej, południowej jego części . Otwarty został niedawno w 1996 r. Jest częścią niedokończonego jeszcze ringu otaczającego miasto . Wygląda nieźle , ma fajne czerwone , nowoczesne latarnie i tym się wyróżnia.
Tu zawraca nasza łajba.
teraz z powrotem , jeszcze raz to coś
i hotel z widoczną na wzgórzu cytadelą i statuą
Jeszcze raz Most Elżbiety tym razem z widocznym kościołem Plebanii Śródmiejskiej
Widoki bajka
Znowu na przystani .
Extra było . Ważne , że ciepły wieczór bo czasem zimno bywało , nawet nie chciało się pić winka , którym za każdym razem częstuje załoga . Puszka napoju też jest podczas rejsu gratis.
Koniec rejsu idziemy na starówkę , czyli na Zamkowe Wzgórze.
============
Najpierw spacerkiem przez Most Łańcuchowy .
Na wprost niego od strony Pesztu piękny budynek „Four Seasons Hotel Gresham Palace ”
A tu tak sobie pstryknęliśmy
Wracając do mostu. Przyczółków po obu stronach mostu strzegą leżące na postumentach ogromne kamienne lwy , dzieła niejakiego Jánosa Marschalkó – to ważne ! Znana jest pewna legenda a raczej anegdota związana z ceremonią ich odsłonięcia w 1853 roku.
Podobno w podczas tej ceremonii , pewien szewc , niejaki Jakub Frick, krzyknął, że lwy są do niczego, bo nie mają języków 🙂
Tłum zaczął się naśmiewać z ich autora , tego Janosa , który ze wstydu rzucił się do rzeki i utonął.
Druga wersja podobno ta bliższa prawdzie mówi , że rzeźbiarz dożył późnej starości tłumacząc, że ” lew to nie pies, żeby leżeć za przeproszeniem z wywalonym jęzorem.” CELNA RIPOSTA 🙂
W rzeczywistości lwy mają języki , są one jednak schowane za kłami .
Most jest przystosowany do normalnego ruchu , dla pieszych i rowerzystów przeznaczone są chodniki po obu stronach mostu. Mało mnie nie rozjechał taki rozpędzony opakowany w ochraniacze Terminator.
Most to doskonały punkt widokowy na wszystkie najważniejsze zabudowania Budy (m.in. Wzgórze Zamkowe, Basztę Rybacką, Kościół św. Macieja i Wzgórze Gellerta) i Pesztu (Budynek Parlamentu, Bazylika św. Stefana , kościół Plebanii Śródmiejskiej).
Nie wspominając już o zabudowaniach bulwarów , wspaniałych kamienicach i hotelach .
=======
Tak np. wygląda z mostu kościół Św. Marcina i Baszta rybacka z arkadami.
Idziemy na drugą stronę . Nad nami potężne , ozdobne pylony mostu.
A i łańcuch , ho ho , ciekawe ile waży taki jeden.
Za mostem rondo , to plac Adama Clarka budowniczego mostu . Za rondem wielka monumentalna brama , to początek tunelu pod Zamkową Górą wybudowanego już w roku 1857 . Tunel cały wyłożony terrakotą , czysty i jasny . Od jego powstania do 1918 roku przejazd nim był płatny . Most wraz z tunelem już 150 lat temu tworzyły wspólną arterię znacznie ułatwiajaca mieszkancom życie. Po lewej stronie ronda wielki herb zaraz obok ” kilometr zerowy ” ale nic wielkiego , taka sobie ciekawostak . Biały cokół a na nim białe zero .
Teraz trzeba będzie ostro dawać pod górę po schodach , alejkach. Ale co to jest ? Tuż obok herbu i tunelu słabo oświetlona , przeszkolona budka. To stara zabytkowa kolejka linowa . Nazywa się Siklo a ta budka to jej dolna stacja. Parę forintów i siedzimy w środku .
Fajna sprawa . Podobna do paryskiej na Montmare .
Minutka i jesteśmy na górze obok zamku .
Z górnej stacji też świetny widok na most i ulicę prowadzącą do położonej na wprost Bazyliki .
Górna stacja kolejki , obok wejście do zamku pod wielkim zdobionym łukiem.
Idziemy w stronę katedry ( Św. Marcin ) . W koło nas ładnie oświetlone budynki
Mały spacer , kilkaset metrów i podchodzimy do placu ( ? ) Po środku statua Marii Panny . Wygląda jak karawaka.
Przed nami wspaniały widok na gotycki kościół z wysoką , dzwonnicą . Imponująca , wspaniała .
Ile razy już tu byliśmy ? Wrażenie piorunujące. gdyż budynek jest tak mocno oświetlony , że na tle czarnego nieba wręcz razi w oczy. W aparacie ustawionym na auto , praktycznie prześwietla zdjęcia tak , że nie widać szczegółów. A jest co podziwiać bo cały budynek pokryty jest tysiącami rzeźbionych elementów : rzeźb , dachówek , okapów , rzygaczy i innych ozdób.
Dach ma z kolorowej mozaiki .
Jedna w z wież – czarna z nałożoną złotą koroną . Nie wiem o co chodzi z tymi czarnymi wieżami . To już kolejna taka między normalnymi i to na kolejnym kościele . To musi coś znaczyć , zwykle ma też złotą koronę . Ciekawe .
Kościół Św. Macieja
Tak nazywają go mieszkańcy Budapesztu . określenie pochodzi od Króla Macieja Korwina.
Naprawdę jest po wezwaniem Przenajświętszej Panienki . Dla nas i tak pozostanie pewnie na zawsze katedrą . Może dlatego , że zawsze tu przychodzimy i najczęściej w nocy . Z początku nie zastanawialiśmy się nad patronem , padło gdzieś słowo katedra i tak zostało .
Kościół wzniesiono w latach 1255-69 w samym centrum Zamkowego Wzgórza i z początku służył niemieckim mieszczanom jako kościół parafialny. Z czasem jednak zyskiwał na znaczeniu i był miejscem ważnych wydarzeń historycznych.
Tu szlachta węgierska przyjmowała czeskiego króla Wacława, pretendującego na tron madziarski po wymarciu dynastii Árpádów w 1301 roku,
To tutaj król Maciej brał ślub z Księżniczką Beatrycze Aragońską
a Karol Robert koronował się ( 1310 ) zrywając z tradycją namaszczania nowych władców wyłącznie w katedrze w Székesfehérvár .
Od 1424 r. kościół oficjalnie pełnił rolę świątyni królewskiej. Tu odbywały się wszelkie późniejsze koronacje, przez co często określany był Budzińską Świątynią Koronacyjną ( Budziński to przymiotnik od Budy )
Przez cały okres swojej historii , kościół był wielokrotnie niszczony i odbudowywany . Dwukrotnie też spłonął . Do odbudowy zawsze starano się używać oryginalnych fragmentów zniszczonego budynku , zarówno średniowiecznych ścian , jak i fragmentów wież , zdobień . W ostateczności stosowano kopie wiernie naśladujące oryginały .
Najpoważniejszym zniszczeniom kościół uległ podczas okupacji tureckiej kiedy pełnił rolę meczetu. Wojska chrześcijańskie odbijając Budę spowodowały kolejne straty . Mało tego . W XVIII w i tak już mocno zniszczony budynek walnął piorun i spowodował pożar.
Po tych wszystkich katastrofach średniowieczna świątynia była w tak opłakanym złym stanie, że mury i sklepienie groziły zawaleniem.
Dzisiejsza konstrukcja powstała w XIX w. i jest w dużej części rekonstrukcją ale nie wszystko udało się odtworzyć więc ma też kilka nowych rzeczy. Prace rekonstrukcyjne rozpoczęto w 1874 r. z polecenia króla Franciszka Józefa i trwały one do 1896 r. zdołano je zakończyć przed uroczystościami 1000-lecia Państwa Węgierskiego.
Budowli starano się przywrócić dawny wygląd, dodano też nowe, bardziej współczesne elementy zdając się na intuicję architekta.
Od tego czasu upowszechniła się nazwa związana z królem Maciejem.
W grudniu 1916 r. w kościele Macieja odbyła się ostatnia koronacja królewska na Węgrzech – Karola IV Habsburga i jego żony Zyty.
====
W okresie międzywojennym XX w. świątynia uchodziła za najbardziej prestiżową w mieście – odbywały się tutaj uroczyste obchody Bożego Ciała , msze za zmarłą królewską parę – Franciszka Józefa i Elżbietę, oraz ceremonie z udziałem rządu.
W czasie oblężenia Budapesztu w latach 1944-45 kościół mocno ucierpiał – ponownie spłonął dach a część ścian całkowicie się zawaliła.
Mało tego , niemieckie wojska używały wnętrz jako kuchni polowej, a zdobyczna Armia Czerwona jako stajnię i latrynę.
Powojenny stan obiektu był znowu tak zły, że nowy, komunistyczny rząd rozważał jego rozbiórkę – ostatecznie jednak w 1946 r. ruiny zabezpieczono, a w 1951 r. rozpoczęto odbudowę. Mimo ciężkiej sytuacji kościoła katolickiego na Węgrzech prace sfinansowało państwo. W 1960 r. zakończono rekonstrukcję ścian zewnętrznych, a dziesięć lat później wnętrza.
Ze starego gotyckiego kościoła pozostało kilka elementów: główny portal z 1370 r., oratorium w południowej kaplicy oraz wieża południowa.
Katedra od drugiej strony i jej czarna wieża.
Stefan !!!!
Na placyku między katedrą a basztą , na ponad pięciometrowym cokole stoi duży pomnik św. Stefana otoczony płotkiem .
( niestety zdjęcie zrobione za dnia )
To figura z brązu przedstawiająca pierwszego władcę Węgier na koniu . To chyba najpopularniejsze miejsce w całym mieście bo pomnik stoi dosłownie kilka metrów przed arkadami , z których wszyscy podziwiają panoramę miasta.
Arkady z okienkami kolumnami schodkami są częścią Baszty Rybackiej zbudowaną w miejscu starych murów zamkowych.
która zadziwia ilością detali i zdobień, jak również swą „ażurową” architekturą.
Fortyfikacje w tym miejscu istniały już w 1443r., gdy po raz pierwszy w kronikach pojawiła się wzmianka o kaplicy św. Michała (Szent Mihály-kápolna) stojącej tuż pod umocnieniami.
Patrząc na rozświetlona Basztę Rybacką trudno sobie wyobrazić , że kiedyś była z cegły i kamienia a taki właśnie wyglądała przez cały XVIII i XIX wiek.
Sytuacja zmieniła się w 1874r., gdy po wstępnym zakończeniu rozbudowy Zamku Królewskiego poszerzono plany modernizacji Starego Miasta.
Wiązało się to ze zbliżającą się rocznicą tysiąclecia państwowości węgierskiej i chęcią jak najlepszego przygotowania stolicy do jej obchodów.
Projekt zmian objął między innymi otoczenie kościoła Macieja – w związku z fatalnym stanem technicznym świątyni planowano jej całkowite wyremontowanie, a przy okazji Frigyes Schulek, główny architekt i kierownik robót, zaproponował uporządkowanie terenu wokół kościoła.
Schody Szulka.
W tym czasie fragment placu za przybytkiem zajmowały zabudowania klasztorne, które psuły ogólne wrażenie estetyczne i kłóciły się z pomysłem Schulka, by możliwie najsilniej wyeksponować bryłę średniowiecznego kościoła, a także poszerzyć swobodny dostęp do środkowej części Wzgórza od strony Dunaju.
Komunikację zapewnić miała budowa majestatycznych schodów ( Szulka ? ), które prowadziłyby na plac św. Trójcy, otoczony imitacją dawnych fortyfikacji .
Schulek podszedł do postawionego przed nim zadania z ogromnym entuzjazmem i do dziś jego odważne decyzje budzą podziw historyków i współczesnych architektów miejskich.
Facet nie szczypał się , nie dosyć , ż brakujące części kościoła Marcina zostały uzupełnione wg jego wizji to rozpirzył stare budynki klasztorne . Zadaszone arkady są jedyną pozostałością po starych budynkach Z ich okien roztacza się doskonały widok na przeciwległy brzeg Dunaju a panorama obejmuje odcinek rzeki aż od wyspy Małgorzaty i Parlamentu po górę Gellérta.
W tym miejscu zaczynają się eleganckie , granitowe schody odchodzące w kierunku Zamku Królewskiego. Prowadzą do Wodnego Miasta u podnóża wzgórza. Kiedyś była to wąska dróżka wyłożona cegłami .
Schody zaczynają się szeroką bramą, w której wnętrzu po obu stronach muru w głębokich niszach stoją płaskorzeźby madziarskich wojów .
Baszta została zbudowana w latach 1895-1902 . Swą nazwę zawdzięcza średniowiecznemu cechowi rybaków, który bronił tej części murów.
Cała konstrukcja mierzy łącznie 140 metrów długości i kształtem przypomina nieco rozciągniętą literę „W”. Nie jest symetryczna – południowy odcinek jest krótszy i ma 40 metrów, podczas gdy północny – 65 metrów. Łączy je wspomniany już rząd zadaszonych arkad (35 metrów długości).
Zabytek składa się z głównej, trzykondygnacyjnej wieży widokowej o nazwie Híradás oraz mniejszych, cylindrycznych wieżyczek, symbolizujących postaci siedmiu wodzów madziarskich z czasów podboju ojczyzny.
Budowa baszt trwała łącznie 3 lata – od 1899r. do 1902r. i zamknęła się w kwocie miliona forintów.
12 września 1683 pod Wiedniem wojskami polsko-austriacko-niemieckie pod dowództwem króla Jana III Sobieskiego pokonały armię Imperium Osmańskiego pod wodzą wezyra Kara Mustafy. Po tej klęsce Turcy się już nie podnieśli . Od tego momentu historii przeszli do defensywy i przestali stanowić zagrożenie dla chrześcijańskiej części Europy.
Odsiecz wiedeńska miała decydujący wpływ na losy Budy i Pesztu . Trzy lata później 1686 roku wojska Świętej Ligi wyzwoliły obydwa miasta z pod okupacji tureckiej która trwała 150 lat.
Niestety ostrzał austriackiej artylerii po raz kolejny doprowadził wzgórze do ruiny.
====
Dzisiaj Arkady z Baszta Rybacka i Kościołem Św. Marcina to cel większości spacerów i wycieczek. No i przede wszystkim wspaniała panorama miasta .
Głownie widok na bajecznie oświetlony Parlament.
Po murach Baszty można się kręcić bez końca . Tu jest po prostu ładnie.
W górnej jej części , na murach ekskluzywne restauracje ” pod chmurką ” , wystawy , balkony widokowe.
Spacerkiem wracamy w stronę kolejki , plac przed wejściem do zamku i kolejki przepięknie oświetlony.
Niestety w dół już nie zjedziemy , czas minął jest po dziesiątej , kolejka zamknięta . Jeździ spod zamku mały autobusik ( 16 ) ale decydujemy się na zejście pieszo. Scieżka schodzi po zboczu tak sto metrów w jedną , później sto metrów w drugą stronę . I tak kilka razy aż na sam dół . Niby nic , niby tylko do widocznego mostu a drogi od cholery . No ale koniec końców jesteśmy na rondzie przed tunelem .
Dodatkową inwestycją do Mostu Łańcuchowego był tunel pod Wzgórzem Zamkowym ). Został oddany do użytku w 1857 r . Do1918 r. przejazd nim był płatny.
Wjazd od strony Dunaju ma kształt monumentalnej bramy,
teraz znów spacerek po łańcuchowym i po chwili jesteśmy przy samochodzie.
Rzucam hasło . Teraz most Wolności , jeden z najładniejszych.
Wykombinowałem sobie , że o tej porze ( prawie północ ) uda mi się zrobić mu kilka fajnych zdjęć jak będzie pusto , bez samochodów ludzi i tramwajów. Podjeżdżam prawie pod sam most , no może jakieś to metrów przed nim znajduję zatoczkę , taką na góra dwa samochody. Iwonka zostaje a ja łapię statyw i jazda na most. Wygląda imponująco . Nie dosyć , że zielony , to ma jeszcze ozdobne wielkie latarnie , przęsła i duży herb w najwyższym punkcie. Ulica i most całkowicie puste .
Tuż za mną charakterystyczny budynek wielkiej , starej hali targowej . Jest zupełnie taka sama jak Mirowska czy Gwardii w Warszawie , przynajmniej w czasach ich świetności.
Halę zbudowano w 1870 roku i od razu stała się największym krytym targiem Pesztu. W środku znajduje się setki straganów uginających się pod mięsem, salami i warzywami. Na piętrze są sklepy z pamiątkami oferujące tradycyjne węgierskie produkty.
Jutro przyjedziemy tu na zakupy.
Teraz zaczną się prawdziwe atrakcje 🙂
Teraz do hotelu. Ruszam z parkingu . Ujechałem może 40 cm. Pssst. Podobno . Ja nie usłyszałem poczułem tylko że lekko dotknąłem krawężnika . Iwonka tylko … , „ no ładnie „ nie słyszałeś jak było głośne PSST ? Wiem , że głuchy jestem , zresztą to od jej strony . Ja tam niczego nie słyszałem. Wysiadam , patrzę a tu … . … kicha. Powietrza nie ma … W mordę … nie uderzyłem tylko lekko dotknąłem do ostrego , kamiennego krawężnika.
Co robić ? pierwsza w nocy, zmieniam koło na nieszczęsną dojazdówkę i jadę na pierwszą stację benzynową szukać pomocy. Ostatecznie ląduję na zielonej OMV przy na Vac utca. Wchodzę i z wejścia walę do kobiety po angielsku, że szukam kompresora albo wulkanizacji. Ta nicht verstehen , angielskiego zero. Mruknąłem coś pod nosem po polsku , ta popatrzyła na mnie chwilę i śmiejąc się mówi ”ale co ty chcesz ” , zupełnie płynną polszczyzną !!! Pierwsze co mi się wyrwało to ” ja p…. ale mam fart ”. W środku Budapesztu, w pół do drugiej w nocy , węgierskiego zero , sytuacja tragiczna a tu trafiam Polkę od ośmiu lat na stałe mieszkającą na Węgrzech, żonę Węgra. Cud.
Mówię jej, że taka dziewczyna to skarb i że powinna sprzedawać swój numer telefonu. No i dostałem i to za darmo :).
Naradzała się chwilę z kolegą po węgiersku co gdzie i jak , sprzeczali się trochę o adres najbliższej wulkanizacji , śmieszne to było ale nie wypadało się w tej sytuacji śmiać choć ledwo się powstrzymywałem .
Takie swobodne przejście z polskiego na węgierski a po chwili z powrotem na polski budzi zdumienie i niedowierzanie. Człowiek jest bardzo mocno zaskoczony tym co właśnie usłyszał . Bajka. ( „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” , tam jest taki moment ).
Wysłali nas na drugi koniec miasta gdzie z bratankiem, wulkanizatorem od ręki zacząłem dyskusję na temat awarii. Żadna sprawa , w końcu załatwiam temat kupienia kolejnej już na tym urlopie opony. Tam było po rumuńsku , tu po węgiersku. Jego angielski jest jak mój węgierski ale jestem pewien, że doskonale się zrozumieliśmy. Dla pewności zadzwoniłem jednak do Pani …. Joli . W rozmowie telefonicznej między nasza trójcą potwierdziła , że dogadaliśmy się doskonale a sama transakcja „perfecto”. Nawet przepychanka z gościem czy da się oponę naprawić czy nie, wyglądała podobnie jak ta w Suczawie. On swoje , ja swoje . Ja o dętce , on o drutach, ja o łacie a on nie i koniec i to wszystko on po wegiersku , ja po polsku . Gładko poszło , jakbyśmy strzelili po palince . Kolega zażyczył sobie za oponkę 16 € + założenie . Powiedziałem bratankowi , że wszystko super ale z założeniem. Przyklepał . Co prawda opona mniejsza o numer ale to nie przeszkadza , gość zapewnia , że będzie git. Po godzinie jestem ruszam powrotem na OMV’kę podziękować i jakieś lulu.
To nie koniec atrakcji 🙂
Dojechałem bez bólu do Vac Utca i jadę powolutku w stronę OMV – ki . Ta niestety po lewej stronie. Szukam jakiegoś skrętu w lewo , żeby zawrócić. Ulica szeroka , w obie strony po trzy pasy i podwójna ciągła. W Budapeszcie rzadko się skręca w lewo , zwykle trzeba trzy razy w prawo i raz prosto , żeby samochody nie stały na głównych skrzyżowaniach tylko przejeżdżały prosto , większość małych uliczek jest też z tego powodu jednokierunkowa. Te krzyżówki też są co 100-150 metrów.
Mijam OMV’kę . Toczę się wręcz tak ze 30-40 na godzinę lewym pasem licząc , że na którejś w końcu skręcę w lewo . Mam czas , nic mnie nie goni i jestem jeden na całej ulicy w obie strony. Nad głową i kolejnych skrzyżowaniach feria świateł , świetnie to wygląda jak samochodów zero a światła do końca ulicy na każdym skrzyżowaniu albo same zielone albo czerwone. Nagle , nie wiadomo kiedy , nie wiadomo skąd , mam za sobą radiowóz z kolejna ferią świateł , tym razem takich nachalnych , niebieskich. Każą zjechać na prawo i od razu wali do mnie jakiś bratanek . Rozsądnie czekam aż podejdzie. Wysiadam . Coś tam brzęczy po wegiersku , ja twardo po angielsku , że nie wiem o co chodzi – bo … nie wiem . Posuwam z nim do radiowozu bo sam poszedł z moimi papierami . W środku trzech byków , bardziej przypomnali bandę dresów. Tylko mundury mieli przyzwoite. Pytam grzecznie o co chodzi a on , że wjechałem na czerwone. Głupol jakiś , jakie czerwone ? Nawet nie wjechałem na żółte . Jechałem wolno , widać za wolno , to i się zmieniło na żółte jak już byłem na środku skrzyżowania. Panowie zaatakowali mnie już po stu może dwustu metrach . Jakby czekali na mnie. Sępy. Wszystko przez ten monitoring.
Sprawdza moje dokumenty, coś tam pisze. Olewam go gadam dużo po swojemu , on swoje , odchodzę kawałek . Chyba się sobą zmęczyliśmy bo gość zawahał się i machając na mnie ręka jak na jakiegoś ciecia oddał mi dokumenty pokazując ręka żebym spadał . Odetchnąłem z ulgą i idę do Maździ. Ale największe atrakcja miała być dopiero przede mną . Ni z tego ni z owego , wygramolił sie jeden z pozostałych i chyba w poczuciu nie do końca spełnionego obowiązku krzyknął na mnie , nakazując wrócić i pokazał duży żółty alkomat . Co tam , podszedłem i dmuchnąłem . Ten czekał patrzył i nagle , zrobił taka minę jak byłbym co najmniej po litrze . Gdyby to było w dzień to powiedziałbym , że gość spąsowiał i wali do mnie — alkohol !!!
W ułamku sekundy przeliczyłem . 7,8,9,10,11,12,1,2 – sześć godzin . ? nie ma mowy , blefuje. Choć bym wypił i pół litra we dwóch to przy mojej masie po sześciu godzinach niewiele zostałoby z tego ale nóżki mi się ugięły . W mordę , kłóć się teraz z Węgrem czy piłeś czy nie . Tlumaczę , że to imposible , ba ja wiesz jeszcze wczoraj Grecja , cała noc Macedonia , Serbia , i dziś tu rozumiesz … w Budapeszt …. rozumiesz. Niby kiedy miałem się nadźgać , za kierownicą ? Takie było to angielsko – węgiersko – polskie gadanie o dupie Marynii . W końcu ten pierwszy rzucił coś do tego z alkomatem , machnęli ręką wsiedli i odjechali.
Baran jeden wk…mnie. Nie powiem odetchnąłem z ulgą , nawet rozbity trochę byłem . Trochę za dużo jak na jedną noc w Budapeszcie. Wróciłem i powoli ruszyłem już bez kombinowania , dając trzy razy w prawo i raz w lewo . Po chwili byliśmy na stacji. Opowiedziałem spokojnie całą historię żonie po czym ruszyłem do naszej pani Joli jak się okazało. Jola wysłuchała mnie zdziwiona ale na koniec zgodnie z kolegą stwierdziła , że już wie o co chodzi.
Od stycznia 2011 roku poziom alkoholu we krwi może u bratanków wynosić tylko i wyłącznie 0,0 %% . No tak na to patrząc , to może coś się tam we mnie jeszcze tliło. Najważniejsze , że policjanci nie potraktowali mnie jak miejscowego.
UFF !!!
Z hotelu nici , na cztery godziny ? bez sensu. Przegadałem z nią resztę nocy. Jola okazała się rodowitą warszawianką 🙂 Nawet wcześniej mieszkała od nas niedaleko.
Obok , na tej samej stacji był Mc Drive. Dało się przeżyć. Ogarnęliśmy się , pożegnaliśmy , bardzo ładnie podziękowaliśmy i w miasto.
Parking jak zwykłe na nabrzeżu i na Plac Vorosmarty .
=====
Plac Vorosmarty’ego jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej popularnych miejsc w śródmieściu Budapesztu . Mały park , stare latarnie , pelaśki i inne kwiatki w kwietnikach i koszach zawieszonych na latarniach.
To też jeden z niewielu placów w Budapeszcie zamkniętych dla ruchu kołowego i co ciekawe tak było też przez wszystkie lata komuny. Dzięki temu to główne miejsce spotkań mieszkańców , licznie odwiedzane przez turystów. Doskonałe na spędzenie wolnego czasu , spacery i zakupy. Można tu kupić pamiątki i zjeść coś dobrego .T o coś w rodzaju głównego rynku.
Nazwa pochodzi od patrioty , ulubionego przez Węgrów poety , Mihály Vörösmarty’ego, którego pomnik znajduje się w małym parku ( kilka trawników i kilka drzew ) w centrum placu .
Mihály Vörösmarty – był poetą romantycznym takim samym jak nasz Mickiewicz , zresztą żył i tworzył w tym samym czasie.
Pomnik wzniesiono po środku placu w 1908 roku. Na kamiennym cokole z dwudziestu trzech wapiennych bloków siedzi jego wyrzeźbiona postać otoczona niżej przez kilkanaście figur przedstawiających ludzi z prostego ludu .
Plac ma kształt prostokątnego trapezu, którego jeden bok to ogromny wielopiętrowy , nowoczesny budynek Vörösmarty Office Center. Cały przeszkolony o ażurowej konstrukcji. Ma w środku ogromne 18 metrowej wysokości atrium ze szklanym dachem w którym organizowane są różnego rodzaju targi , wystawy , pokazy mody i inne wydarzenia kulturalne.
Parter i pierwsze piętro to Centrum Handlowe . Dużo sklepów znanych światowych marek , Dwa najwyższe piętra to ekskluzywne apartamenty. Pozostałe piętra to część biurowa.
Reszta placu to piękne stare kamienice .
Najbardziej znany jest Dom Gerbeaud
To staromodna , należąca do szwajcarskiej rodziny jedna z najlepszych cukierni na świecie , której pyszne przysmaki zachwycają od ponad 160 lat .
W podziemiach mieści się elegancka restauracja należąca do najstarszych, najbardziej luksusowych i najbardziej rozpoznawalnych lokali tego typu na świecie o czym informuje napis na umieszczony na frontowej ścianie budynku . Dochodzi do tego jeszcze ogródek zapełniony stolikami.
To tu wczoraj strzeliłem sobie to nieszczęsne piwo .
Kawiarnia bogato ozdobiona . Na ścianach piękne tapety i historia firmy począwszy od 1858 roku. Przy marmurowych stolikach może jednocześnie zapychać ciastka , torciki itp. około 300 łasuchów .
===
Cukiernia założona została przez Henrika Kuglera wywodzącego się z rodziny znanych austriackich cukierników Po osiągnięciu pełnoletniości Henrik wyruszył w podróż po europejskich stolicach (odwiedził w sumie 11 miast, w tym Paryż), gdzie praktykował u najlepszych lokalnych piekarzy. Po powrocie do Pesztu, 19 października 1858 r., otworzył własny zakład , który szybko zyskał opinię jednego z najlepszych po tej stronie Dunaju. W jego cukierni serwowano między innymi chińską i rosyjską herbatę oraz fantastyczne lody. Był to pierwszy lokal w stolicy, gdzie ciastka można było spożyć nie tylko na miejscu – na życzenie kupujących wybrane słodkości pakowano w eleganckie pudełka, które można było zabrać ze sobą do domu. W ówczesnym czasie było to prawdziwie rewolucyjne rozwiązanie, niedostępne w żadnej innej kawiarni w mieście .
====
To miejsce gdzie warto się zatrzymać choć obsługa tu w niczym nie przypomina cesarsko-królewskiej. Nie jesteśmy tu pierwszy raz . Wiemy coś na ten temat. Mieliśmy już a później okaże się , że będziemy mieli po raz kolejny nieprzyjemność bycia w tym miejscu . O ile wizyta w cukierni wydawała nam się zupełnie normalna i pozbawiona poza jakością wyrobów jakichkolwiek atrakcji . To wizyta w podziemiach , notabene absolutnie eleganckich , na obiedzie okazała się pomyłką . Co prawda wystrój i cała podziemna knajpa jest bez dyskusji elegancka to obsługa żałosna.
Niby kręciło się koło nas kilku kelnerów sprawiających wrażenie , że dzieje się tu dużo . To tak naprawdę najpierw czekaliśmy na gości bardzo długo. Jak już przyszło to aż dwóch sprawiali wrażenie bardzo niezadowolonych , że im tyłek zawracamy. Czekaliśmy na jedzenie chyba z pół godziny . Było nas wtedy osiem osób i dostaliśmy zamówione papu w partiach . ( opis w Węgry xxx )
Tak , że jak jedni kończyli , to inni dopiero czekali na papu oblizując się patrząc na nasze. No nie powiem , było świetne.
Osobiście polecam wizytę ale bez obiadu bo urok pryśnie i pikawka siądzie. Kelnerzy ( nie było pań ) zajmowali się głównie sobą doprowadzając nas do rozpaczy. Mam wrażenie , że pracowali za karę .
Co by nie gadać końcem końców żarcie pycha , menu ma ponad sto lat ale zanim dostaniesz to bądź co bądź dla nas POLAKÓW normalne papu to odechciewa się wszystkiego. Mimo to warto tu zajrzeć na madziarskie ciastko .
No i ceny jakby z kosmosu .
========
W budynkach okalających plac znajduje się też Ambasada Brytyjska i wiele ważnych urzędów , biur linii lotniczych . Jest też przystanek metra linii M 1 , drugiej co do starszeństwa w Europie. Chyba po tej w Londynie (?) Została wybudowana w 1894/96 roku !!! i działa do dziś , przejażdżka nią jest jedną z atrakcji Pesztu . Stare stacyjki , fajna sprawa.
Pozostałe linie metra są już normalne , współczesne.
Tuż obok znajduje się fontanna Lion , fontanną otaczają kamienne lwy , strategiczne miejsce dla dzieciaków , które wspinają się na nie w czasie gdy ich rodzice odpoczywają na schodkach fontanny. Zbudowano ją w 1985 w miejscu wcześniej istniejącej tu studni.
Sporo tu drewnianych budek i namiotów oferujących gorące kiełbaski i piwo .
=====================================================================
Z drugiej strony placu wchodzi się w chyba najsłynniejszą uliczkę w mieście , czyli deptak Vaci utca.
To najsłynniejsza , handlowa uliczka miasta . Tu znajdują się najbardziej luksusowe sklepy, galerie z antykami i pamiątkami. Masa kawiarni , piekarni i małych cukierni galerii , antykwariatów i butików z pamiątkami . Trochę nie domyci , nie dospani , jak takie stargane lumpy zasiedliśmy w narożnej kafejce.
Ciasteczko , kawka . Nawet ja się napiłem .
Słonko świeciło pięknie więc tak jak dzień wcześniej przeszliśmy deptak w obie strony
Do Bazyliki nie dotarliśmy , poszliśmy dalej w stronę Parlamentu . Zresztą przejścia pilnował taki jeden.
i tu wyszliśmy na bulwar.
Doszliśmy nim jeszcze do miejsca kaźni Żydów węgierskich potopionych przez nazistów . Tragedię tę symbolizuje mnóstwo metalowych par butów i kapci przyczepionych do kamiennego nabrzeża . Butów ludzi wrzucanych tu do rzeki. Smutne ale ciekawe miejsce.
Zawsze podobały mi się te dunajskie , przeszkolone , długie wycieczkowce. Marzy mi się wycieczka czymś takim po Dunaju od Niemiec aż do Serbii .
=====
Dochodzimy do Mostu Łańcuchowego . Odpuszczamy sobie Bazylikę i idziemy nad Dunajem w stronę Piotrusia Pana . Od mostu zaczyna się właściwy nadrzeczny bulwar zwany również – Promenadą Naddunajską. Pierwsze budynki postawiono przy niej pod koniec XVIII w. Wzdłuż promenady powstały rzeźby, fontanny no i pomnik Małego Księcia, siedzącego na barierce odgradzającej tramwaje od przechodniów.
Z promenady doskonale widać Wzgórze Zamkowe i Zamek Królewski.
======
i Górę Gellerta górującą nad miastem
Wznosi się na wysokość 139 m ponad lustro Dunaju będąc jednym z najbardziej charakterystycznych i zarazem najłatwiej rozpoznawalnych elementów śródmiejskiego krajobrazu węgierskiej stolicy
Ma 235 m npm wysokości i zdecydowanie góruje nad całym miastem. Wznosi się na wysokość 139 m ponad lustro Dunaju i jest charakterystycznym elementem budapeszteńskiego krajobrazu.
Wizyta na szczycie jest obowiązkowym punktem programu dla każdego odwiedzającego to miasto gdyż ze szczytu góry roztacza się przepiękny widok na Dunaj , mosty i starówkę .
Góra nazw miała wiele . Najpierw była górą „na obrzeżach” . Tu był koniec ówczesnej osady kończącej się w dolinie Tabán. Pierwsi Węgrzy ( Arpadowie ) i Słowianie nazywali ja górą „piec” od tryskających u jej stóp gorących (dymiących) źródeł ale ostatecznie jest to góra Gellerta , na cześć pewnego biskupa ale o tym w dalszej części . Ta nazwa jest w użyciu od XV w .
Góra zawsze cieszyła się zła opinią wśród mieszkańców – uważano, że zamieszkują ją złe moce a na szczycie zbierają się czarownice i odprawiają sabat. Tak było w Średniowieczu.
Z czasem wzgórze przekształciło się w miejsce kultu chrześcijańskiego.
W 1715 r. w odezwie na apel jezuitów, mieszkańcy Budapesztu zbudowali na jednym ze zboczy zbudowali prostokątne podwórze otoczone ceglastym murem, na którym stanęła późnobarokowa kalwaria (Gellérthegyi kálvária).
Składała się ze skromnych kapliczek ozdobionych kamiennymi rzeźbami, a jej centralnym punktem był ołtarz, przy którym stał liczący 3,5 m wysokości drewniany krzyż otoczony postaciami Maryi i apostoła Jana oraz klęczącej Marii Magdaleny.
Kalwaria zniszczyła sama natura , nie wytrzymała próby czasu ulegając zniszczeniu w ciągu niecałych stu lat . Odbudowano ją około 1820 roku ze środków zebranych podczas kwesty.
Ostatnią ze stacji drogi krzyżowej odnowiono w 1822 r.
Do końca XIX w. w Święta Wielkanocne do kalwarii wspinały się uroczyste procesje , były ważnym wydarzeniem kulturalnym w życiu lokalnej tabańskiej społeczności.
W miarę upływu lat drogi krzyżowe były jednak coraz skromniejsze , aż w latach 20-stych dwudziestego wieku kalwaria popadła w zapomnienie.
Ostatnie fragmenty kapliczek rozebrano w 1950 r.
W 1815 r. na szczycie wzniesienia stanęło obserwatorium astronomiczne, które uległo zniszczeniu podczas węgierskiej Wiosny Ludów,
Wraz z rozwojem dzielnicy Tabán ponura sława nawiedzonego miejsca, jaką cieszyła się góra, przeminęła. W 18 wieku zalesione stoki wykarczowano i przekształcono w winnice , których powierzchnia przekraczała 128 ha . Cała położona u podnóża góry dzielnica Taban stała się ważnym ośrodkiem produkcji wina w Budzie. Dzielnica była uważana za bogatą , niestety w XIX wieku mocno podupadła . Później rejon ten zamieszkiwała głownie biedota przez co okolice góry z powodu wysokiej przestępczości uchodziły za mało bezpieczne. Po wojnie Taban przekształcono w pełen zieleni park i góra ponownie stała miejscem bardzo atrakcyjnym.
Dzisiaj Taban to zamożna dzielnica z licznymi ambasadami i rezydencjami położonymi wzdłuż wijących się na wzgórze ulic.
Góra Gellerta ma specyficzny mikroklimat – na południowym stoku panują warunki jak północnej Afryce (wysokie temperatury, dużo Słońca ) tu bez kłopotu rosną zasadzone jeszcze przez Turków drzewa figowe , palmy itp. Natomiast na stoku północnym gdzie jest mniej Słońca roślinność jak w krajach alpejskich Duża część wzgórza składa się z parku . Ponadto na wzgórzu żyje masa nietoperzy .
Od 1987 roku całe wzgórze wchodzi w skład fragmentu miasta chronionego w ramach światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO.
====
Na szczycie góry znajduje się Cytadela
W 1851 r , w dwa lata po upadku węgierskiej Wiosny Ludów, zaczęto na wzgórzu wznosić potężną austriacką cytadelę , długą na 220 metrów i szeroką na 60 . Mury miejscami miały aż 16 metrów grubości . Wszystko po to aby obywatelom Budy i Pesztu wybić z głowy ewentualne kolejne próby buntów przeciw Habsburgom stała się też symbolem austriackiej dominacji nad miastem .
Zupełnie tak samo jak Cytadela w Warszawie .
Wzgórze było doskonałym strategicznym miejscem do ostrzału zarówno Budy jak i i Pesztu .
W 1897 symbolicznie dokonano wyłomu nad główną bramą i przekazano twierdzę władzom miasta.
Co prawda Cytadela nigdy nie wzięła udziału w żadnych walkach i już w trakcie budowy uważana była za przestarzałą a jednak jeszcze ja kilka razy wykorzystano.
Podczas II wojny światowej strategiczne położenie góry wykorzystała armia niemiecka głównie do ostrzału Pesztu położonego na przeciwległym brzegu Dunaju.
W 1945 została zdobyta po gwałtownych walkach przez Armię Czerwoną.
Do tego samego posłużyła Rosjanom podczas rewolucji węgierskiej 1956 , kiedy czołgi radzieckie ostrzeliwały miasto ze wzgórza .
Na terenie cytadeli znajduje się małe muzeum wojskowe
a tuż przed ,stoi wzniesiony przez Armię Czerwoną pomnik .
Pomnik Wolności
Na szczycie , przed cytadelą znajduje się statua zwana też Pomnikiem Wolności . Zbudowana została w 1947 r. przez Armię Czerwoną
i aż do 1989 roku poświęcona była jej żołnierzom poległym w walce o Budapeszt i w ogóle upamiętniająca zwycięstwo w II wojnie światowej.
Przedstawia kobietę z brązu trzymającą w uniesionych rękach palmowy liść , symbol pokoju. Pani ma 14 metrów wysokości i stoi na 26 metrowym cokole. Dzięki temu jest widoczna prawie z całego miasta , szczególnie w nocy kiedy jest mocno podświetlona .
Pani towarzyszą jeszcze dwie 3 metrowe postacie . Jedna to Św. Jerzy walczący ze smokiem .
Druga to anonimowy mężczyzna trzymający pochodnię.
Wcześniej stały w tym miejscu rzeźby czerwonoarmistów . Takie typowe : sztandar , hełm , pepesza i huurraaaa !!!
Jeden z nich poniżej.
Istnieje legenda dotycząca powstania statuły , która wiąże jej powstanie z osobą przedwojennego przywódcy Węgier – Miklósa Horthyego. Gdy syn polityka, Istvan, zginął w 1942 r. w katastrofie lotniczej na froncie wschodnim, zrozpaczony ojciec postanowił zbudować mu pomnik w kształcie kobiety trzymającej w dłoniach śmigło. Po II wojnie światowej, gdy prawicowy dyktator stracił władzę na rzecz komunistów, płat miał zostać zastąpiony symboliczną gałązką palmową.
Historia została prawdopodobnie zmyślona mimo to jest często przytaczana w dokumentach poświęconych dziejom Budapesztu i żyje już własnym życiem.
W 1989 . figury „krasnoarmejców” przeniesiono do muzeum komunizmu. Całkowicie usunięto tablicę z napisem dziękującym Armii Czerwonej za wyzwolenie miasta i listą nazwisk radzieckich żołnierzy poległych podczas jego wyzwalania . Zdjęto też wielką czerwoną pięcioramienną gwiazdę
Obecnie pomnik ma uniwersalne przesłanie i upamiętnia wszystkich, którzy polegli za Węgry a na cokole znajduje się napis : „Pamięci wszystkim którzy poświęcili życie za niepodległość, wolność i pomyślność Węgier.
Cytadela – znajduje się na liście dziedzictwa UNESCO wraz ze Wzgórzem Zamkowym i promenadami naddunajskimi.
====
Między Dunajem a domami , po promenadzie biegnie jezdnia a za nią w górze na stalowych , kutych filarach posuwają z hukiem żółte tramwaje ,
dopiero za nimi stoją nadbrzeżne budynki . Trakcja tez fajowo wygląda
Poczekałem aż dwa tramwaje będą się mijać , fajnie , a huku co niemiara
Ten przemiły pan na szczęście nie miał nic do mnie , pewnie nie miał alkomatu.
Dochodzimy do placu Vigado z operą .
i Piotrusiem siędzacym na barierce przy torach
Wróciliśmy do auta. Przejechaliśmy pod Białym Mostem Elżbiety . Za nim u podnóża wzgórza Gellerta widoczna galeria .
W niej posąg tegoż Gellerta
Św. Gerard (Szent Gellért) był włoskim benedyktyńskim biskupem . W pierwszych latach XI wieku postanowił udać się z pielgrzymką do Palestyny ( to jakoś nie po drodze ? ) Został zatrzymany przez Króla Stefana , który poprosił go aby przerwał podróż , zatrzymał się na jego dworze , został wychowawcą jego syna Imre i pomógł nawrócić pogańskich Madziarów na chrześcijaństwo.
Gellert zgodził się podjąć wyzwanie i pozostał w kraju na wiele lat , pod ochroną króla.
Został głównym nauczycielem i wychowawcą królewicza Emeryka, syna pierwszego koronowanego władcy kraju – Stefana I Św. Po ośmiu latach wysiłków zmierzających do ukształtowania młodzieńca na wzór pobożnych i bogobojnych monarchów zachodniej Europy . Niestety chłopiec zginął podczas polowania zaatakowany przez rozwścieczonego odyńca.
Wówczas Gerard wyruszył w głąb dzikich Węgier głosić ewangelię, aż przybył na brzeg Dunaju w okolicach współczesnej dzielnicy Tabán.
W 1046 r. miejscowi poganie , sprzeciwiających się wprowadzeniu nowej wiary , chcąc powrotu do dawnych praktyk wywołali w Budzie powstanie . Misjonarz został pojmany i uwięziony , a następnie zamknięty w drewnianej beczce i spuszczony ze szczytu w stronę Dunaju.
Dla atrakcji w beczce pełnej gwoździ. Fajnie . Trzeba mieć fantazję .
====
W 1904 roku wzniesiono pomnik w miejscu, gdzie zginął biskup. Pomnik ma 7 wysokości ( z cokołem 12 m ) i otoczony jest półkolistą kolumnadą. Przedstawia Gellerta trzymającego w wyciągniętej triumfalnie ręce krzyż . Pod nim klęczą postacie nawracanych pogan.
Spod pomnika wypływa strumień tworzący mały wodospad , którym woda spływa kaskadami aż do podnóża góry
Pomnik widać z całego Budapesztu, szczególnie w nocy, gdy jest oświetlony ale oczywiście najlepiej z mostu Elżbiety . Do pomnika można też wejść po schodach zaczynających się na końcu mostu .
Tuż obok, po prawej stronie mostu jest spory zielony skwer z pomnikiem Sisi.
==========================
Kawałek dalej jakieś baszty przyklejone do wzgórza.
To Skalna Kaplica
Klasztor Paulinów stylem przypominający Basztę Rybacką . Połączony z Jaskinią Ivana której wejście znajduje się na wysokości 25 m nad lustrem Dunaju od strony Hotelu .
Nazwa groty pochodzi od imienia pustelnika, który zamieszkiwał ją w średniowieczu lecząc przy okazji miejscowych wodą źródlaną wypływającą u podnóża góry .
Tą sama wodą , która obecnie zasila baseny w hotelu Gellért.
=====
Teraz odrobinę o Paulinach bo bez nich nie było by tego miejsca.
Paulini są jedynym rdzennie węgierskim, męskim, chrześcijańskim zgromadzeniem zakonnym. Historia zakonu sięga średniowiecza .
Grupę pustelników o nazwie Zakonu Braci św. Pawła Pierwszego Pustelnika stolica apostolska zatwierdziła w 1308 r . W 1786 r. wszystkie zgromadzenia zakonne, w tym paulini, zostały rozwiązane mocą dekretu cesarza Józefa II.
Bracia udali się na emigrację – głównie do Polski, gdzie w Częstochowie na Jasnej Górze znajdował się drugi po madziarskim największy i najważniejszy klasztor wspólnoty.
Po zakończeniu I wojny światowej paulini rozpoczęli starania o powrót do ojczyzny.
W 1924 r. kilku z nich wybrało się na wycieczkę do Lourdes, gdzie zainspirowani wystrojem i atmosferą panującą w skalnej kaplicy postanowili stworzyć podobne miejsce modlitwy na Węgrzech.
Opuszczona i ciesząca się złą sławą jaskinia wydawała się wymarzonym miejscem.
Pięć lat później ruszyła budowa klasztoru zaprojektowanego przez wybitnego węgierskiego architekta Klina Luxa.
Budowla nawiązująca wyglądem do pobliskich Baszt Rybackich została dobudowana do części góry Gellerta tuż nad brzegiem Dunaju.
Trzeba było jeszcze otrzymać zgodę władz na przebudowę i połączenie jaskini z klasztorem. Zgoda została wydana i ruszyły prace mające na celu przystawanie groty do nowej funkcji.
Przy pomocy materiałów wybuchowych poszerzono wejście , pogłębiono korytarze a w ścianach wydrążono nowe nisze dostosowane kształtem i wymiarami do planowanych ołtarzy.
Całej grocie nadano kształt przypominający wyglądem kaplicę z Francji i połączono ją z klasztorem podziemnym tunelem.
Prace ukończono w 1934 r. i wkrótce w klasztorze zamieszkało czternastu zakonników przybyłych na Węgry z Jasnej Góry
Podczas II wojny światowej wykorzystywany był jako schron przeciwlotniczy , a w głębiej położonych korytarzach mieścił się niewielki szpital polowy. Zupełnie jak pod Zamkowym Wzgórzem.
Po 1945 r. przez kilka lat świątynia funkcjonowała bez przeszkód . Niestety w 1951 r. władze komunistyczne uznały jej działalność za wrogą dla nowego systemu.
Uznano ja za miejsce zgromadzeń elementu wrogiego wobec władzy ludowej i w wielkanocny poniedziałek 1951 r. tajna policja skonfiskowała wszystkie nieruchomości, a członków zgromadzenia aresztowano. Przełożony wspólnoty został skazany na śmierć, a pozostali mnisi na 10 lat więzienia. Kaplica została zamknięta a później zamurowana.
Szerszy opis tego miejsca w niedalekiej przyszłości ale …..
W środku mamy bardzo miły polski akcent . Jedna z kaplic została całkowicie poświęcona Polsce .
W 1994 r. z okazji 60- lecia otwarcia świątyni stanął w niej wizerunek częstochowskiej Czarnej Madonny, podarowany zakonowi przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Węgierskiej . Madonna znajduje się w otoczeniu orła białego oraz tarczy, na której uwidoczniono połączone ze sobą symbole Polski, Węgier i zakonu paulinów.
Jest w niej też mały ołtarzyk ozdobiony różnymi detalami wskazującymi na wspólne elementy historii naszych państw. Cała ta kapliczka dokumentuje kilkusetletnią przyjaźń między naszymi narodami. W końcu „ Polak – Węgier dwa bratanki … ”
=====
Dodam tylko jako ciekawostkę , że wewnątrz zawsze panuje ta sama temperatura 21°C utrzymywana przez wodę z gorących źródeł przepływającą pod górą i stale ogrzewającą skały .
W całej górze jest wiele innych jaskiń uformowanych przez podziemne strumienie około 300 do 500 tys. lat temu
Ostatnią z grot odkryto w 2007 r. podczas budowy prywatnej posesji. Złożona jest z 3 komór o łącznej długości 60 m liczy 18 m głębokości i wyróżnia się dużą ilością wyjątkowych nacieków ściennych zbudowanych z kryształów gipsu, kalcytu i aragonitu , wszystko pod ochroną.
==================
Nad jaskinią na występie skalnym znajduje się biały krzyż i postać Króla Stefan I Świętego 🙂
Podjechaliśmy pod Most Wolności , stanąłem w tym samym miejscu co w nocy oglądając dokładnie marmurowy krawężnik , sprawce naszych nocnych przygód.
Teraz wizyta w pięknej Hali Targowej , oczywiście w celu zakupu węgierskich rarytasów. Byłem już w niej dawniej ale najbardziej utkwiła mi wizyta jak byłem jeszcze małolatem , za komuny. Węgrzy w przeciwieństwie do nas mieli w sklepach wszystko . To chyba jakiś rodzaj rewanżu za spokój po 56 roku. W końcu Czesi po 68 też w zasadzie nie mieli na co w sklepach narzekać .
Za to ja poczułem się tam jak w Pewexie i tak to właśnie wyglądało . Podjechaliśmy pod halę . Zajrzeliśmy do środka . W środku dokładnie jak w starej Hali Mirowskiej .
Taka hala to zabytek. Wspaniałe kute schody tak samo jak filary podtrzymujące dach.
Przeszliśmy się po niej kupując masę rodzimych produktów ,
szczególnie suszonych , paprykowych kiełbas wszelkiego rodzaju , których jestem wielbicielem .
O dziwo nijak się ma to do salami , którego smak jakoś mi przeszedł . Zawsze jednak coś tam kupie dla mamy. Poza tym przyprawy , papryka we wszelkich rodzajach i pasty paprykowe w różnych konfiguracjach. Poza tym różne cuda produkowane wyłącznie na Węgrzech.
Z hali przejechaliśmy wspaniałym Mostem wolności na druga stronę Dunaju , pod wzgórze Gellerta.
Tuż za mostem po lewej znajduje się słynny hotel o tej samej nazwie. Wspaniały budynek . Do tego z bardzo znanym i ogólnie dostępnym , zabytkowym basenem w środku. Po przeciwnej stronie hotelu u samego podnóża góry znana jaskinia.
Zaparkowaliśmy niedaleko i do środka . Nie pamiętam już dlaczego nie poszliśmy popływać, pewnie Iwonka „ znana wielbicielka basenów i moczenia głowy „ postanowiła inaczej „.
Popatrzyliśmy jedynie na kąpiących się w dali .
Popstrykałem trochę i wyszliśmy.
Przed hotelem turkusowa fontanna …. całkiem fajna.
Tam też spotkałem jakąś na czarno ubraną parę ale tak całkiem na czarno , może poza szara spódniczka damy , ciekawe co to miało być . Upał a ci na czarno i z parasolami .. .. .. oczywiście czarnymi.
Pstryknąłem kilka fotek zielonego mostu , sam nie wiem jak udało mi się zrobić go zupełnie pusty , jak wcześniej w nocy . Zaraz jednak nadjechał stary żółty tramwaj. Żeby nie sygnalizator to można by powiedzieć , że obrazek z poprzedniej epoki.
Odpaliliśmy maszynę i wzdłuż Dunaju pomknęliśmy do Szentendre podziwiając Parlament na drugim brzegu.
Minęliśmy Most Małgorzaty .
Ciekawostką jest jego niecodzienny kształt i to , że ma aż trzy zjazdy. Niezależnie od tego ciekawe jest niesymetryczne położenie ozdobnych pilarów a to dlatego , że spotykają się tu dwie odnogi Dunaju opływającego wyspę św. Małgorzaty.
Most został zbudowany w latach 1872–1876 a w latach 1899–1900 dobudowano zjazd na wyspę.
Wyspa Małgorzaty – Margit Sziget
Teraz mijamy Wyspę Małgorzaty. Ciekawa sprawa . To duża łacha rzeczna obudowana przy regulacji Dunaju w 1950 roku. Początkowo w miejscu tym znajdowały się trzy mniejsze wysepki które razem obmurowano , puste miejsca wypełniono i tak powstała jakby sztuczna wyspa .
Ma 2,5 km długości i 500 metrów W najszerszym miejscu ma 500 metrów szerokości i 2,5 km długości .
Teraz to główne miejsce rekreacji mieszkańców Budapesztu .
Znajdują się na niej hotele , restauracje , kluby i obiekty sportowe . Kilka boisk , kortów tenisowych i basenów , świetny Palatinus !
Do tego mnóstwo zieleni , ścieżek rowerowych , trawników. Są też wypożyczalnie rowerów i rikszy.
====
Nagle zauważyliśmy mały bazarek , taki kilkugodzinny . Kilka straganów , do pierwszej lub drugiej po południu i po ptakach . Na nim brzoskwinie , winogrona , sery , miody , szynki , wędzonki , słonina i…. i kolorowa fioletowo-różowa fasola we wszelkich odcieniach . No to było to . Takiej nikt w kraju nie ma . To ją wysieję i błysnę jakąś sałatką , pomyślałem .
Sprzedające starsze panie .
Brzoskwinie , melony
kuraki , wędzonki
zrobiliśmy ostatnie zakupy i …. jazda do Szentendre małego miasteczka na północnych przedmieściach Budapesztu.
====
To będzie już nasza kolejna wizyta w tym pięknym miasteczku i na pewno nie ostatnia . Szentendre stało się miejscem gdzie zawsze warto wpaść, choćby na chwilę . Szczególnie na głodniaka . Ale o tym po tym .
Do miasteczka prowadzi dwupasmówka s samego Budapesztu , wzdłuż niej po jednej stronie raz bliżej raz dalej Dunaj , po drugiej kolejka podmiejska ( HEV ) która połączyła miasteczko z Budapesztem już w roku 1888 . Dojeżdżamy w kilkanaście minut.
Cd część 18
Szentendre
Ludzie 2011