Część 12
Parga 1
Noc !!!!
Za nami most w Patras ( Patrze )
Z początku droga równa i prosta . Mijam pierwszą , druga wioskę i droga daje w lewo , po lewej morze , widać światła Patry po przeciwnej stronie zatoki i latarnie przepływających przez cieśninę statków. Po prawej ciemno, jak nic objeżdżam górę widzianą wcześniej o zachodzie słońca. Ruch niewielki. Zatrzymuję się i jeszcze raz sprawdzam trasę . Po kilkunastu kilometrach droga wjeżdża między góry , kręci się trochę ale nadal jest płaska. Iwonka zasypia. Po lewej zostaje coś wielkiego i znowu zaczynają się światełka na wodzie. To coś dziwnego . Sporo malutkich światełek. Według mapy powinny tu być jakieś słone mokradła , depresja , coś w rodzaju laguny. Jakieś łachy , rezerwat przyrody. Jest znak na Mesolongion . Wiem tylko , że tu była 13 wieczna osada i , że jest to miasteczko nad jeziorem . To , że nad tymi mokradłami można napotkać wspaniałe kolorowe domki na palach i że jest tu mały port jachtowy dowiedziałem się dopiero później. Tymczasem minąłem przesmyk Aitoliko i po kilkunastu kilometrach dojechałem do krzyżówki ze znakiem Perveza. Powinienem zjechać bo droga tędy do Pargi krótsza ale zasugerowałem się tym , że ta na Arte wg mapy jest sporo lepsza , więc pognałem prosto w stronę Arty a z niej do Filippiady gdzie pomyliłem drogi . Dałem w prawo na Ioanninę bo tak mi się wydawało dobrze , że na północ , przecież nie miałem wracać do Prevezy. Dobrze , że się w porę połapałem . Zawróciłem i jazda w stronę morza. Mijam Nea Kerasounta i Louros . Tu znowu zaczęły się światełka i widać było wodę , pewnie też jakieś mokradła. Na szczęście zauważyłem skręt w drogę do Kanali bo znak ledwo widoczny , inaczej wylądowałbym w Pervezie . Tak czy siak , nie było mi dane jechać przez Pervezę. Nic by się pewnie nie stało bo to brama do Lefkady , ale pewnie nasze losy potoczyłyby się inaczej. Nigdy nie zobaczylibyśmy Pargi i wszystkiego co się w przyszłości miało z nią wiązać . Uprzedzając fakty , będzie tego ho, ho. Skorzystał z tego też kierowca autokaru , bo powoli wycofał i pojechał za mną . No dobra , przede mną Kanali . Jestem nad morzem , do Pargi już blisko , niecałe 50 km. Droga prowadzi wzdłuż wybrzeża , tak może z 500-700 m od zdaje się płaskiego brzegu . Zmęczony nie jestem , Iwonka śpi. Powoli jadę na północ myśląc o jakiejś taniej kwaterze albo campingu. Nie wygląda to źle. Po lewej stronie mam morze a nad nim co jakiś czas oświetlony w oddali camping. Z Kanali do Loutsy 24 km ciągłej nieprzerwanej niczym plaży , bajka . Tak naprawdę to ciągnie się nieprzerwanie aż do Prevezy czyli 40 km . Raj . Nie widać tego ale wnioskuję to z mapy i yego co widzę z drogi. Jutro się okaże. Coś mi podpowiadało , żeby się tam jednak nie pchać . Pierwsza godzina , dojadę do Pargi , będzie 1.30 . Może jeszcze zaliczę jakąś knajpę , może napiję się piwa , może ouzo a najlepiej Whisky. W końcu cały dzień w upale , albo w samochodzie i to tak o suchym pysku . A tam , jadę do Pargi . Droga wjechała między górki ale od czasu do czasu widać było po lewej stronie światła statków w dole . Piękne musiały być stąd widoki w dzień . Pewnie takie same jak z dróg wijących się po górkach nad Adriatykiem . W końcu to , to samo morze i linia brzegowa tylko bardziej na południe.
Zostawiam z lewej mała czarną zatokę , czarno , żadnego księżyca , ciemno jak w d…. Widać w dali pomarańczową łunę , co prawda nie taka jak nad Atenami ale coś jest. Droga nie wiedzieć czemu jak na złość oddala się od brzegu i prowadzi lądem gdzieś na północ. Zastanawiam się czy czegoś nie przeoczyłem , ale nie wszystko gra , po 1,.5 km znak w lewo – Parga 10 km. Chwila nieuwagi i już tak daleko od morza . Jadę powoli, przede mną mała wioska Agios Kiriaki , niby tylko kilkanaście domów ale widać , że to nie popierdółki tylko pensjonaty. Niecałe dwa kilometry dalej , w dole na uboczu równie senne Lichnos. Nie zatrzymuję się , nie myślę na razie o spaniu , najpierw zobaczymy co z tą Pargą .
Po kilku minutach jesteśmy na miejscu.
Nie wiemy jeszcze jak duży wpływ będzie miało to miasteczko nasze kolejne podróże. Ale będzie się działo.
Do samego miasteczka trzeba zjechać stromą uliczką ostro w dół . Tak też robię . Nie ma miejsc do parkowania. Długo jeżdżę zanim trafiam na cokolwiek i to gdzieś przed kościołem , tak na rybkę , na chwilę . Iwonka coś marudzi , budząc się powoli. Mówię , zostań w wozie jakby ktoś atakował to przestawisz a ja pójdę i zobaczę co to ta cała Parga , którą tak z palca wybraliśmy .
Ruszam małymi uliczkami w stronę morza. Przemykam miedzy ciągiem zamykanych właśnie restauracyjek , kawiarni , lodziarni i wszelkiego rodzaju barków po Gyrrosa włącznie. Kilkadziesiąt metrów prosto , w prawo , w lewo i wychodzę na oświetlony plac przy wielkiej kotwicy. Spojrzałem w stronę morza i zaniemówiłem. Później na , na nabrzeże , do tyłu i to samo .
Ja …… ( No …… pięknie , pomyślałem) . Poleciałem do Iwonki i podniecony powiedziałem .
Kochanie ! Nie uwierzysz ! Jesteśmy w Disneylandzie.
To co zobaczyłem będąc w na głównym placu przeszło wszelkie moje oczekiwania. Miasteczko jak z bajki.
Nie dość , że przy wąskich uliczkach którymi szedłem stały dwupiętrowe ale malutkie kamieniczki to były oświetlone latarniami i światłami z restauracji.
Plac pokryty marmurem czy czymś podobnym będący centralnym punktem tego malutkiego miasteczka , na nim wyróżniająca się przepiękna , żółta kamieniczka i wielka kotwica.
Stąd też rozchodził się na obydwie strony długi nadmorski bulwar wijący się łukowato wzdłuż brzegu zatoczki. Wzdłuż tego bulwaru sąsiadowało ze sobą kilkadziesiąt przeróżnych restauracji. Od północnej strony bulwar dochodził do wzgórza na którym wysoko znajdowała się oświetlona średniowieczna twierdza , na całej jego długości wyciągnięte na skalisty brzeg lub blisko zacumowane małe łódki. Samo miasteczko rozłożone na zboczach wzgórz, ładne stare domki ułożone kaskadowo w dół aż do samego bulwaru. Od placu odchodził kilkudziesięciometrowy pirs przy którym cumowało kilka jachtów , żaglówek a nawet dwa mniejsze statki. Można to było od biedy nazwać portem .
Ale najważniejszy był widok w stronę morza. Na wprost miasteczka , w centralnej części zatoczki znajdowała się mała wysepka . Jej widok natychmiast zatykał dech w piersiach . To było coś . Prawdziwa Mamma Mia.
Wysepka mimo iż skalista porośnięta była sosnami a między nimi widać było wspaniały biały kościółek a po jej lewej stronie małą kapliczkę . Wszystko podświetlone mocnym , białym światłem co jeszcze potęgowało niesamowite wrażenie. Na czarnym tle morza pośród migoczących refleksów odbitych świateł miasteczka mieniła się bielą i zielenią . Cudeńko.
W którą stronę bym nie spojrzał widok rewelacyjny jak na filmach Disneya.
Rozbudzona małżonka mruknęła coś niewzruszona. Nie dziwię się . Nie lubi późno chodzić spać tym bardziej w aucie. Podjechałem na najbliższe wzgórze krętą serpentyną licząc na jakaś kwaterę . Niestety nic a nic . Za to widok z góry na miasteczko i zatoczkę utwierdził mnie w przekonaniu , że trochę tu pobędziemy.
Zawróciłem i ruszyłem w strone Agios Kiriaki. Niestety tam też wszystko na głucho pozamykane , nawet jak były tabliczki informujące o wolnych pokojach . O drugiej w nocy na wsi nawet Grecy śpią. Wróciłem do Pargi . Wjechałem powrotem tą krętą uliczką , znalazłem jakież miejsce przy skarpie , małego parku. Pogasiłem wszystko i lulu. Dupsko mnie jednak bolało od siedzenia cały dzień , więc łaziłem trochę dookoła samochodu ale w końcu i ja padłem.
Rano wróciliśmy pod tek kościół gdzie staliśmy wczoraj , zostawiliśmy tam samochód i ruszyliśmy na przeszpiegi . Kościół okazał się najważniejszą świątynią miasteczka , oczywiście patronował mu Agios Nocolas.
Przed nami budzące się do życia miasteczko . Wszędzie kręcący się właściciele restauracji , ustawiający krzesła , rozwijający markizy. Dostawcy śmigający po uliczkach na skuterach. Szliśmy tak w kierunku portu. Zapach świeżego pieczywa i kawy złamał nas już na samym początku. Na szczęście piekarnia była już otwarta.
Co było robić . Iwonka zamówiła jakieś ciepłe ciastka a raczej coś ciepłego podobnego do pieczywa . Ja podwójny kabanos w ciepłym cieście i małą pizzerinkę , taką tartę podobną do pizzy. Od razu nam się poprawiło. Na przeciwko piękna pastelowa lodziarnia , na szczeście 🙂 jeszcze zamknięta. Oboje jednak wiemy , że na pewno chętnie tu wkrótce wrócimy 🙂
Po kilkudziesięciu krokach mijając ładne domki ,
wyszliśmy na główny plac . Szaro jeszcze było i sennie
Sam nie wiem czy lepiej to wyglądało w nocy czy w dzień. Absolutnie piękne miejsce. Nie pamiętam już co powiedziała Iwonka widząc to wszystko ale podobało się 🙂
Zrobiliśmy krótki spacer po bulwarze i po porcie z ciekawością zerkając na wyspę. Miasteczko było położone na zboczach kilku wzgórz tworzących niewielką, podwójna zatokę przedzieloną nabrzeżem portowym .
Po środku niej była wspominana wyspa , obok niej z morza wystawały ogromne nieregularne formacje skalne . Zatoka nie była osłonięta falochronem , bo sama wyspa w znacznej części chroniła ją przed falami. Z drugiej strony w pewnym stopniu osłaniał ją wysoki półwysep z twierdzą na górze.
Na wysepce widać było teraz nie tylko kościółek , kapliczkę i dzwonnicę . Okazało się , że na skalnej górce , ukryte w drzewach , znajdują się ruiny starego zamku a raczej warowni.
Wyspa była tak blisko od brzegu , że można było zupełnie bez problemu do niej dopłynąć. Większość luda udawała się tam wodnymi rowerami , które porzucali bezpańsko na brzegu.
Przez cały bulwar ciągnęły się restauracje , i pojedyncze sklepiki.
Przeszliśmy się nim oglądając miasteczko od drugiej strony zatoczki patrząc na domy pięknie oświetlone pierwszym słońcem
Za wyspą i skałami widać było przesłoniętą mgłą dużą zatokę i nadmorskie wzgórza , tamtędy jechaliśmy w nocy.
Weszliśmy na kawę , żeby się naradzić co dalej
Tak pokrzepieni zaczęliśmy szukać jakiejś kwatery . Zajrzeliśmy w kilka miejsc ale jakoś nam nie szło . Nauczeni już w Solden , że najlepiej w takich przypadkach sprawdza się informacja turystyczna , wróciliśmy na główny plac gdzie za jakimiś białymi szmatami stały komputery ( niby taka internet cafe ) i sprzedawano pocztówki . To była właśnie informacja.
Wyszła do nas młoda dziewczyna i zapytała czego potrzebujemy . Od razu odpowiedziała , że miejsc generalnie w Pardze nie ma , tym bardziej o tej porze roku ale że jej mama i … tak dalej , że niedrogo , że zadzwoni . Pomyślałem , że trafi nam się nam jakaś ruina albo garaż za straszne pieniądze. Zadzwoniła do mamusi , może teściowej , nie pamiętam . Namalowała na mapce prostą trasę , wszystkiego brzegiem ze 300 metrów i tyle.
Podeszliśmy pod pensjonat i ….nas zatkało .
O matko , jak nic nas zrujnuje , ale właścicielka , miła greczynka o kruczoczarnych włosach zaproponowała nam pokój za … 45 € . A to farciarze i to jakich mało . Coś tam mówiła o sezonie , że zwykle jest drożej ale koniec końców stanęło na tych 45 €. Zajrzeliśmy do środka. Po naszych bułgarskich doświadczeniach hotelik Vlachos ( nomen omen znaczy – przyjazny ) jawił się jak jakiś ???? nie z tej ziemi. Dostaliśmy pokoik na piętrze . Wchodziło się do niego po schodkach z dużego otwartego patio . Pokoik okazał się całkiem , całkiem . Posiadał małe studio z kuchenką , łazienkę z prysznicem , klimatyzację i wspaniałe ogromne łóżko o jakim w BG moglibyśmy jedynie pomarzyć.
Ciemno w nim było bo kotary były opuszczone , żeby się nie nagrzał . Odsłoniłem i oczom naszym ukazał się malutki czarujący balkonik z białymi tralkami a za nim wielkie drzewo cytrynowe pełne dużych owoców.
Wyjrzałem . na zewnątrz . Obok było jeszcze kilka takich balkoników i malutki ogródek z wybiegiem dla rodziny włascicielki . Mimo iż nie mieliśmy widoku na morze to przynajmniej spokój i sporo cienia.
Przy samej ścianie stała szeroka komoda z dużym lustrem. No i klima . Byliśmy zachwyceni. Poleciałem po samochód . Po trzech minutach byłem pod hotelem . Ciasno tu było , bo uliczki wąskie . Na przeciwko hoteliku sklepik spożywczy i co chwilę ktoś przystawał , że by coś na szybko kupić. Wnieśliśmy bagaże . Iwonka wzięła się za kąpiele i przywracanie się do normalnego stanu po kolejnej nocy w Maździ . Ja w tym czasie poszedłem obejrzeć nasze nowe miejsce i przestawić samochód. Wyszedłem przed drzwi pokoju i gapię się. Obok wejście do kilku podobnych pokoików , schodki .
Całość tworzy kwadratowe patio . W dole stolik , kilka krzesełek ,
W rogu taki metrowy drewniany stragan z e słomianym daszkiem – to recepcja .
Barek , telewizor i wystarczy.
Na ścianach drobne ozdoby , kwiaty , na balustradkach schodków prowadzących na piętro .
Wszystko śnieżno-białe a nad głową …. błękitne niebo . Piękna sprawa.
Tędy chodzi tylko szefowa , to wejście na jej pokoje.
Wyjście na zewnątrz małym tunelem . Przed posesją kilka stolików dla kawoszy. Na zaparkowanie „pod nosem” nie miałem co liczyć , uliczki wąskie , samochody zaparkowane we wszystkich możliwych miejscach. Uderzyłem do gospodyni , pytając co począć a ona , że kawałeczek dalej jest w szkole parking i to za free. Wjechałem kilkadziesiąt metrów pod górę , widzę szkołę , widzę parking , widzę ….szlaban . Cholera płatny , miał być za free a tu gość skarci mnie z 15 € na dzień dobry. Zostawiłem samochód i posuwam z powrotem . Przed samum hotelem niespodzianka . Kolejna piekarnia wraz ze sklepikiem a w nim , ach … ale o tym po tym. Okazuje się , że dalej jest drugi parking przy miejscowym boisku. No cóż , zasuwam pod górę . Wsiadłem w samochód i jadę na ten parking . Miejsce nawet jest , co prawda w pełnym słońcu ale stoję. Nieprawdopodobne , w całym miasteczku nie ma gdzie stanąć a tu bez problemu i za free. Myślałem że ktoś tego chociaż pilnuje ale nie było tam nikogo tylko zasuwana , obecnie rozsunięta brama.
Wziąłem się za ratowanie roślinek. Trochę wymięte ale się trzymają. Wyjąłem to wszystko , zmoczyłem , podlałem , owinąłem mokrymi papierami i ręcznikami , włożyłem do środka i już . W okna poszły osłony odblaskowe , ręczniki dociśnięte szybą . W tylnych przyciemnionych oknach zostawiłem małe szparki żeby dać zielsku oddech . Wcisnąłem pilota i poszedłem do hotelu , mijając po drodze śpiącego na stojąco osiołka.
Iwonka już gotowa 🙂 Ogoliłem się , wykąpałem i mogliśmy walczyć 🙂
Przebrani w świeże ciuchy ruszyliśmy w miasteczko. Co prawda tuż za naszym hotelikiem była stroma ścieżka prowadząca do małej tawerny na wzgórzu ( poniżej między drzewami ) i na małą plażę położoną w jeszcze mniejszej zatoczce , jakieś 50 metrów ale ją zostawiliśmy na później , zresztą okazała się kamienista. Poniżej widoczek na tę plażyczkę . Nasz hotelik od razu za tymi zielonymi drzewami a między nimi ta tawerna .
Jak już wspominałem , naprzeciwko hotelu mieliśmy mały sklep , rzuciliśmy okiem na co możemy tu liczyć . Okazało się , że na ….. wszystko. Do tego zimne 🙂 napoje we wszelkim wyborze .
Oj , nie lubię. Niby żwirek, niby drobny, nie kamienie ale po bułgarskiej plaży ciężko przyjąć coś innego pod stopami. Narzekam ale wchodzę. O !!! są rybki, znów podszczypują cholery. Poza tym rewelacja. Czysto . Woda bardzo słona , można na niej leżeć bez problemu. Pełen relaks.
Do zatoki mieliśmy jakieś sto metrów . Najpierw zjazd umożliwiający wjechanie przyczepą do wody i spuszczenie na wodę łodzi , jakaś budka , pewnie serwis. Tu zaczynała się miejska , na dziesięć metrów szeroka plaża z drobnego białego piasku . zwana Krioneri .
Oj , nie lubię. Niby piasek , niby drobny, nie kamienie ale w porównaniu z polskim i bułgarskim skłaniałbym się jednak do określenia go drobnym żwirkiem . Jednym słowem twardo. Jednak w porównaniu np. z Chorwacją było absolutnie super.
Na części plaży biało niebieskie parasole .
Ślicznie to wyglądało ,
szczególnie , że na wprost była wysepka z kościółkiem i nagie kilkunastometrowe skały wystające pionowo z wody.
W dali wzgórze z twierdzą i łódki na zatoce
Przeszliśmy jeszcze kawałek wzdłuż bulwaru ale upał był nie do zniesienia więc postanowiliśmy najpierw odpocząć. Wróciliśmy do domku . Po godzince kostiumy kąpielówki i jazda z powrotem . Tłoku nie było . Rozłożyliśmy ręczniczki i lulu. Dla mnie coś takiego to masakra. Poleżałem chwilę , może nawet przysnąłem i do wody. Ta słona jak cholera , szczypie każde zadrapanie , każda ranka , szczególnie te po ukąszeniach komarów. Stoję w wodzie po łydki a tu jak mnie coś nie skubnie. No pięknie , znowu te rybki. Nie jest to specjalnie przykre uczucie ale też niespecjalnie przyjemne . Tak jakby ktoś uszczypnął. Podobno to zdrowe i poprawia krążenie . Zresztą nikt nie robił z tego problemu , inni nawet chyba nie zwracali na to uwagi. Nic Iwonce nie mówię , bo z kąpieli będą nici. Upał daje się i jej we znaki więc zapada ta trudna decyzja. Powoli wchodzi do wody . Nigdy tego nie pojmę . Woda ze 30 stopni a ta zanurza się po kilka centymetrów , zaciskając piąstki i przyciskając ręce do ciała jakby woda miała tych stopni z dziesięć . Mijają pierwsze minuty i nagle , aj . Śmieję się ale siedzę cicho . Drugie aj i na brzeg. Później już się pani rozruszała i nie było problemu.
Tak spędziliśmy ze dwie godzinki co dla nas na plaży w upale to już nieomal wieczność. Kawałek dalej była wypożyczalnia rowerów wodnych ,Wielka tam wypożyczalnia 🙂 , stolik , parasol , dziewczyna z chłopakiem i … kasa fiskalna. Dałem piątaka. Wzięliśmy ciuchy , bo niby jak tak w gaciach do kościoła ( ? ) załadowaliśmy się do środka i … jazda na wyspę .
Po chwili dobiliśmy do brzegu . Uff ! Co za ulga , z tej strony sporo cienia . To przez te drzewa.
Wysiadłem pierwszy i z górki ku pamięci pstryknąłem Iwonce fotkę , solo na rowerze
Wyciągnąłem częściowo rower na brzeg i poszliśmy jak inni połazić po wyspie. Oczywiście najpierw do kościółka. Z początku po schodkach , kawałek alejką pod drzewami , tu małe źródełko
i bardzo stara tablica z napisem ” Obrońcom ojczyzny 1808 „,
dalej schodki w dół . Przy samym brzegu wysoka , dzwonnica , obok niej w wybielonym murze wnęka , w niej krzyż i ołtarzyk z ikonkami
Jeszcze krok i i jesteśmy dziedzińcu. Przed nami bialutki kościółek ,
do niego przylepiony biały wysoki mur chroniący przed wiatrem wiejącym od morza. Jest też betonowy podest do którego można przycumować małą łódź , jak się okaże również świetne miejsce do skakania , do wody. No i wspaniały widok na całą Pargę od tej strony, z poziomu morza.
I dzwonnicę
Kościółek , mała biała perełka . Niestety zamknięty , nic dziwnego jak niemal wszyscy odwiedzający wysepkę są w kostiumach i kąpielówkach. Widzieliśmy nawet dwie turystki topless , na szczęście były młode i apetyczne. Nawet fajnie , że tam były.
Nie ma problemu , przez małe okienko wiele widać . Kościółek skromny , z prostym drewnianym ikonostasem.
W narożniku muru stoją dwa stare niebieskie krzesła . Stoją jak symbol , wizytówka. Niebieskie na tle bieli , w górze błękit , cała Grecja.
W mur wpasowane kamienne stopnie i jakaś roślina .
Oczywiście włażę na górę .
Po drugiej stronie skały i rozbijające się o nie fale. Te skały całe poszarpane , głazy ogromne , sponiewierane przez morze . Od razu nasuwa się skojarzenie ze sztucznym falochronem, tymi betonowymi trójnogami 🙂
Robimy sobie mała sesję
, po czym wspinamy się do ruin warowni.
Nie jest lekko , ścieżka prowadzi ostro pod górę .
Na końcu kamienne schody wykute w skale. W najwyższym miejscu trzeba już się wykazać pewną sprawnością .
Warownia zdobyta !!!
O ! już coś widać .
Jeszcze w tym samym roku Warownię inaczej mówiąc fort wybudowali w 1797 Francuzi ale o tym szerzej w części ( Parga 2 )
Dzisiaj ruiny warowni w opłakanym stanie ale widoczki z tego pagórka , pierwsza liga.
Widok na Pargę
Teleobiektyw robi swoje
Wejście do zatoki , miejscowy rybak , za nim skały półwyspu z twierdzą
Skały od strony morza
W dali po lewej ledwo widoczne Paxos i Antipaxos . Sporo przybliżone ale coś tam widać .
Piękna zatoczka między wyspą a wzgórzem gdzie stał nasz hotel
Piękna sprawa
Fantastyczne miejsce tym bardziej , że blisko brzegu i spokojnie można je opłynąć rowerem. No i jakie proporcje.
Doskonały widok na południe
Maleńka pustelnia , na naprawdę malutkiej wysepce, można powiedzieć dużej skale po środku zatoki. Jak mogłaby w Grecji nazywać sie taka wysepka ??? Wiadomo , że ……
Agios Nicolaos
Schodzimy, kościółek z góry
Zapomnieliśmy , że mały bo mały ale jest tu przypływ. Rower odpłynął , ale numer. Na szczęście jakaś para wciągała go właśnie na brzeg . Jeszcze nam fotkę strzeli , mili ludzie
Na wysepce była jeszcze mała wybielona kaplica , niestety zamknięta , nic wielkiego ale podświetlona w nocy wygląda niesamowicie .
Popłynęliśmy rowerem od strony kościoła , buja tu trochę ale widok stąd cacy .
Mała awantura że się zbytnio kiwa , ale fale !!! Ratunku !!! Wracaj !!!! Natychmiast !!!
Rower to nie łódź ale bez przesady. Uległem prośbom . Nie miałem zresztą żadnego wyboru.
Wracamy i zaczynam to samo od drugiej strony . Woda na razie spokojna. Zamierzam opłynąć tę wielką skałę oglądaną wcześniej z góry. W przesmyku rower znowu się buja . Znowu mi się dostało , dookoła histeria jakaś . Poddaję się , wracamy . Na spokojniejszej wodzie bliżej brzegu pozostawiam panią w rowerze samą , dając nura.
Odpoczywamy trochę , twardo tu trochę , łapiemy jeszcze słońca , trochę :))). Jak na nas to i tak długo na nim byliśmy.
Idziemy do pobliskiej knajpki napić się czegoś zimnego . Z tarasu fajny widok na plażę i zatoczkę.
i kolejny z przystani dla żaglówek
Teraz do domku . Kąpiel , obiadek , winko na tarasie i …. spać 🙂
== + ==
Wypoczęci ruszamy na wieczorny spacer
Co i raz zatrzymuje nas bardzo intensywny zapach zupełnie nieznanego nam krzewu albo kwiatu.
Tuptamy powoli na plac z kotwicą
„Obiad w mlecznym barze , spacer po bulwarze z nią” , la , la
non stop knajpy, jedna za drugą
Jesteśmy na końcu bulwaru, pod sama twierdzą . stąd nocny obrazek , rzut oka na nabrzeże , światła tak się odbijają , że hej.
Wracamy , przegląd zrobiony , wiemy co gdzie i za ile . Zadowoleni z siebie idziemy na kolację. Pakujemy się do luźniejszej nieco knajpki . Przyjemnie , kolacja na zewnątrz , atmosfera cacy. Knajpka również.
Zawsze trzymam się zasady , że w zależności od miejsca jem miejscowe specjały. Tu akurat krewetki
i kufel a raczej wielki kubek wina.
Na ścianie plakat z Pargą z dawnych lat
i świetne lampy zrobione z siatki na ryby
i kuchennych drobiazgów
Pojedli , popili i dalej na spacerek po miasteczku , najpierw widok na kościół
Widoczek nazwę : ” jakieś pytania ? ” albo „Mamma Mia” .
Dalej port i małe statki z jaśniejszej …
i …. ciemniejszej strony.
Znowu placyk , malutka kotwica i my.
Wysoka córka ? Czy gruby portfel ?
Cukierkowa lodziarnia kusiła pastelowymi kolorami. Co było robić 🙂 przecież obiecaliśmy sobie , że tu wrócimy.
Ludzi w uliczkach jakby więcej, wszędzie jasno i kolorowo.
Wracamy na bulwar , oświetlona twierdza w tle
Knajpa za knajpą , do każdej zapraszają właściciele i kelnerzy ale nie można wejść przecież do każdej.
Usiedliśmy na nabrzeżu , widok na wyspę bezcenny , Mówię wam są takie miejsca, aż chce się żyć. Normalnie Mamma Mia .
Może nie ?? 🙂
O ! Tu będzie następna kolacja.
Przed samym hotelem znowu to samo , co to jest ? Co tak pachnie ? Jak maciejka , lub mocne perfumy. Nie daje się niestety ustalić .
Nasz hotelik wieczorem wygląda równie atrakcyjnie jak w dzień, może nawet jeszcze lepiej.
A w środku no , no.
Najpierw to magiczne przejście z ulicy do patio
Patio
I sam srodek ze schodkami do pokoju
Balkonik , silne postanowienie, że następnego dnia płyniemy statkiem na wyspy.
Butla wina na dobranoc i … 🙂 🙂 : ) … spać.
Część 13
Cd. Paxos , Antipaxos